Reklama

Trzy pozycje dla dojrzałego słuchacza

06/04/2013 15:30
Lisa Germano
No Elephants
Badman, 2013
7/10

Lisę Germano mało kto u nas zna, a szkoda, bo tej songwriterce zdarzyło się nagrać niejeden nielichy album. A i gościnne występy u Hectora Zazou, Yanna Tiersena, czy samego Bowiego jakiś tam szacunek budzą. Charakteryzuje się nasza Lisa charakterystycznym stylem gry na skrzypcach i jeszcze bardziej charakterystycznym, przyciszonym, szepczącym wokalem. Do tego pisze piękne piosenki przeznaczone dla tych, którzy cenią folkową tradycję, inteligentny damski pop, albo po prostu szukają somnambulicznej odrobinę wycieczki w krainę relaksu. „No Elephants” to jej dziewiąty studyjny longplay, bardziej wyciszony od dwóch poprzednich, które dryfowały w kierunku klimatów a’la PJ Harvey („In the Maybe World” tak mroczne było, że aż je wydał Michael Gira w swoim Young God Records). Delikatne, oparte o pianino melodie, doskonale egzekwowane tak wokalnie, jak i za pomocą pozostałego instrumentarium. Przy tym nierzadko błyskotliwe i wcale nie przesłodzone teksty. W kategoriach damskiej songwriterki będzie się ta płyta zmagać o tegoroczne podium – tak wieszczę. Oby tylko konkurencję miała na przyzwoitym poziomie.

http://www.youtube.com/watch?v=WsHW4-FTOyc
Otis Taylor
My World Is Gone
Telarc
7/10

Otis Taylor jest jednym z tych czarnoskórych bluesmanów, którzy za nic mają ograniczenia gatunku. Swobodnie i bez spiny wypuszcza się na tereny jazzu i – co ciekawsze – białego folku rodem z appalaskiego zadupia, gdzie bieda aż piszczy, a dzieci czasem mają dziadka i ojca w tej samej osobie, jeśli wiecie, co złośliwie sugeruję. Album poświęcił pamięci masakr i innych przeniewierstw, jakich dopuścił się rząd USA na rdzennych mieszkańcach Ameryki. Płyta łka, ciepły wokal Taylora niesie, szczególnie za sprawą charakterystycznego frazowania. Dodatkowym smaczkiem jest tu banjo i mandolina oraz piękne piruety, jakie na swojej gitarze wykonuje Mato Nanji, rdzenny Amerykanin, ale i nadworny gitarzysta Taylora. Co tu dużo mówić? Dla wprawionego ucha. Bez fajerwerków. No dobre, no.
http://www.youtube.com/watch?v=FURz85xq5MQ
Stephan Micus
Panagia
ECM,2013
7/10

Stephan Micus od 1976 roku niestrudzenie odrywa dla siebie, ale i przed nami atuty tradycyjnej muzyki Japonii, Indii, czy Południowej Ameryki. Ale nie tylko. Jego muzyczne wojaże czasem prowadzą go na świętą górę Athos, czy w zakamarki prawosławnej tradycji choralnej. Tak jet i tym razem. „Panagia”, czyli w grece „żeńska bogini”, a tradycji Kościoła Wschodniego „Dziewica Maryja”, to album gdzie instrumentarium z najdalszych zakątków świata schodzi się z potęgą 20-kilku osobowego chóru. Bizancjum ożywa i olśniewa majestatem, choć są i momenty skupienia, bo płyta w dużej mierze oparta jest o dźwięki smyczkowe. I – uwaga – nie jest to taniocha world music z godowymi śpiewami delfinów, którą znajdujemy w hipermarkecie w koszu z płytami za dychacza. Micus to konkret. Żaden ersatz. Polecamy.

http://www.youtube.com/watch?v=_VgHFUaPHhI

 (Paweł Waliński)
Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo fakty.bialystok.pl




Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Wróć do