Reklama

Białostocki lud pracujący

10/05/2015 10:42


Białostocki lud pracujący jest niewielki. Bo mimo, że miasto jest blisko 300 – tysięczne, to w rzeczywistości mieszka tu nas o wiele mniej. Ludzie powyjeżdżali, meldunek pozostał.Tym samym pracuje nas też o wiele mniej, niż mogłoby, gdyby były tu warunki odpowiednie do zarabiania.

Wcale nie to nie znaczy, że nie ma wśród białostoczan ludzi, którzy mają dobrą pracę i dobre zarobki. To są głównie ci nieliczni, którym udało się z własnym biznesem. Drugą grupę stanowią ci, którzy żyją na lepszym poziomie z racji tego, że wypłacają im pensje podatnicy. O tym, jak trudno dostać się do takiej pracy pisać wiele nie trzeba. Bo nie od wczoraj wiadomo, że bez znajomości, raczej trudno liczyć nawet na najbardziej nędzny etat z prawdziwymi składkami odprowadzanymi do ZUS – u i z jakimś zabezpieczeniem socjalnym.

I choć zawsze ci, którzy pozwalają na takie zatrudnianie po znajomości, wypierają się i zawsze wszystko wychodzi, że jest zgodnie z literą prawa, większość, o ile nie wszyscy, wiedzą doskonale, że to zwykłe zaklinanie rzeczywistości. Niemal każdy z nas ma znajomego lub członka rodziny pracującego w dowolnej instytucji publicznej. Wiemy więc doskonale, że kiedy pojawia się wakat, nie trafia tam osoba przypadkowa. Wyjątki stanowią stażyści lub osoby przyjmowane w ramach robót publicznych. Tym czasami udaje się zostać na dłużej w wyniku zazwyczaj zbiegu okoliczności.

Trafiłam z robót publicznych i tak się złożyło, że po półtora miesiąca pracy zaszłam w ciążę. Nie planowałam tego, po prostu tak wyszło. Ale musieli mi przedłużyć umowę. Najpierw dostałam do dnia porodu, a potem już wujek załatwił, że zostałam na stałe – mówi nam młoda kobieta zatrudniona w jednym z białostockich urzędów.

Dostałem się na staż i wcale mi się nie podobało. Chciałem odejść jak najszybciej, ale musiałem skończyć ten staż. W międzyczasie okazało się, że w innym wydziale odszedł człowiek i mnie przenieśli na jego miejsce, bo nie było nikogo, kto się na tej pracy znał. Tam już mi się podobało i tylko fuksem zostałem, bo jako jedyny miałem pojęcie, co z czym się je – powiedział z kolei inny, także młody mężczyzna, również zatrudniony w innym urzędzie w Białymstoku.

W tej materii Białystok szczególnie nie odstaje jakoś od innych miast w Polsce. Zwłaszcza tych mniejszych lub mniej zamożnych. Może poza większymi aglomeracjami, jak Warszawa, Wrocław, Poznań lub Kraków czy Gdańsk. Tam o pracę w urzędach biją się nielicznie. A już na pewno nie o pracę na niższych stanowiskach. Wyższe, kierownicze stanowiska obsadzone są według tego samego klucza, co wszędzie. Czyli z nadania politycznego, rodzinnego lub innego. Bo zarobki są atrakcyjne, do tego często dochodzą dodatkowe rzeczy, jak ekwiwalent za paliwo, telefon służbowy, laptop lub coś innego.

Jednak gdyby przyjrzeć się bliżej nawet urzędowi stołecznemu w Warszawie, okaże się, że pracuje tam sporo naszych. Mieszkańcy Białegostoku, Moniek, Grajewa, Bielska Podlaskiego – to oni znaleźli tam zatrudnienie. Podobnie znajomych z Podlasia znajdziemy w urzędach centralnych, zwłaszcza na niższych stanowiskach. Choć zdarzają się wyjątki, które zajmują stanowiska kierownicze i specjalistyczne.

Może to śmiesznie zabrzmi, ale na to stanowisko, gdzie pracuję nie było chętnych. Szukali parę miesięcy. Zarabiam jako szef zespołu niecałe 4800 zł. Na Białystok to dużo, ale na Warszawę wcale nie. Wszystko jest droższe, może poza tym, co oferuje Biedronka. Powiem szczerze, że gdyby nie to, że mam w Warszawie mieszkanie po ciotce, też bym do tej pracy nie poszedł. Jakbym miał zapłacić ze 2 tys. za mieszkanie, to z moimi umiejętnościami szukałbym pracy za jakieś 7-8 tys., a nie za niecałe 5 tysięcy. Ale mieszkam praktycznie u siebie i mam święty spokój. Praca do 16-tej i do domu. Wolne soboty, niedziele i trzynastki, spokój – powiedział nam białostoczanin Paweł, który pracuje w jednym z urzędów administracji centralnej w Warszawie.

Białostocki lud pracujący tu na miejscu, jeśli nie ma znajomości lub nie ma głowy do własnego interesu, w większości zadowala się słabo płatnymi stanowiskami i zazwyczaj na śmieciówkach. Nie ma tu licznej konkurencji, nie ma zakładów pracy, które musiałyby negocjować warunki zatrudnienia z najlepszymi. Nawet w wydawałoby się dobrze prosperujących firmach wynagrodzenia są niskie w porównaniu do tego, co można byłoby otrzymać za tę samą pracę we Wrocławiu czy Krakowie.

Trudno się tej sytuacji dziwić. Przez wiele lat gospodarka Białegostoku była w stanie odwrotu. Miasto się modernizowało, rozbudowywało, ale często kosztem przedsiębiorców lokalnych. O tym pisaliśmy wielokrotnie na łamach naszego portalu. Dość wspomnieć, że z samego tylko bazaru na Jurowieckiej zniknęło ponad 2,5 tysiąca miejsc pracy. Może zarobki nie były tam rewelacyjne, ale podatki wpływały do lokalnej kasy, ludzie pracowali na swoim i zarabiali nieco więcej niż oferują sklepy, które otworzą się teraz w nowo budowanej galerii.

Mam na rękę niecałe 1400 złotych. To nie jest dużo, ale lepiej niż zero. Miałam poprosić o podwyżkę, ale jak koleżanka poprosiła, to ją zwolnili prawie natychmiast. Następna osoba była na jej miejsce zatrudniona już następnego dnia. Nie problem znaleźć następną chętną, bo w tym mieście zwyczajnie nie ma pracy – mówi nam Karolina pracująca w jednym ze sklepów popularnej sieciówki obuwniczej.

Bezrobocie to jeden z największych problemów Białegostoku. Ale należy też dodać, że choć o pracę trudno, o dobrego pracownika jeszcze trudniej. Ten zaś się nie znajdzie, dopóki nie będzie miał poczucia, że za swoją pracę otrzymuje godziwe wynagrodzenie i jest właściwie traktowany. Przedsiębiorcy natomiast często nie mogą sobie pozwolić na zatrzymanie lub utrzymanie takiego dobrego pracownika z uwagi na wysoki koszt pracy. Zatem taka osoba odchodzi i szuka innej oferty.

Warto też dodać, że po części to białostockie bezrobocie tworzy się właśnie w taki sposób, że ludzie nie podejmują pracy, albo szybko z niej rezygnują z uwagi na nieuczciwość pracodawcy lub niskie zarobki. Potrafią odejść z dnia na dzień albo w ogóle nie zgłosić się do pracy już po ustnym zaakceptowaniu warunków. Ciągle sporo mieszkańców naszego miasta marzy o bezpiecznej pracy w budżetówce. Niemniej w ostatnich latach warunki pracy w wielu takich miejscach przynoszą tylko więcej stresu niż radości i poczucia bezpieczeństwa. Nepotyzm, układy i mobbing to już właściwie codzienność. Niemniej są to wciąż zjawiska, które pozostają tematem tabu w wielu instytucjach publicznych naszego miasta.

(Agnieszka Siewiereniuk – Maciorowska/ Foto: BI-Foto)
Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo fakty.bialystok.pl




Reklama
Wróć do