Tak to już bywa, że kiedy jakiś zespół wraca z niebytu, albo po kilku latach milczenia wydaje płytę, a onegdaj był dużym graczem na muzycznym rynku, powstaje pewne zamieszanie. Można na nim zagrać, podsycając, mieszając tropy czy mnożąc haczyki...
Tak zrobił Nick Carter z Backstreet Boys, który w wywiadzie dla "Clizbeats" stwierdził, że oto zespół dojrzał, że bliższe niż licealne miłostki są im obecnie tematy tacierzyństwa, "Gerberów", kolek, pierwszego podbitego oka pociechy. Dobrze. Naturalna to sprawa. Dodał też, że zespół zamierza wymyślić się absolutnie na nowo, że jak już wydadzą nową płytę, to ich nie poznamy, pomylimy z Black Sabbath, albo Zdzisławą Sośnicką. Kłamał jak pies. Nowa płyta to kotlet tak odgrzewany, że soczysty jak sklejka.
Mocą Backstreet Boys zawsze były mocarne, popowe numery. Napisane tak, że nawet najbardziej purystyczni metalowcy kręcili przy nich nóżką. W dodatku tak skutecznie podbite fantastyczną produkcją, że po prostu nie dało się ich przeoczyć. Problemem nowej, ósmej już płyty zespołu jest to, że bardzo łatwo ją przeoczyć. Jeszcze większym problemem to to, że przeoczyć należałoby.
Albo przemilczeć, bo z zapowiadanej wolty stylistycznej nie wyszło nic. Tak samo, jak daremny był wysiłek kompozytorski – numery brzmią jak jedna bezsensownie wydłużona piosenka. Piosenka w sumie o niczym. Bo choć chłopaki faktycznie statusieli, czym jakby nie było odpowiadają na to, że ich fanbase dojrzał razem z nimi. Ich rozkminki nadal nie wykraczają poza klisze i schematy. No, ale czy można kreatywnie śpiewać o budowaniu dziatwie domku na drzewie? Abo o koszeniu trawnika? Pewnie można, ale to już trzeba być Arielem Pinkiem, albo Seanem Nicholasem Savagem. Nie Backstreet Boysami.
Następny powód do utyskiwań, to produkcja. Dawniej był wyraźny rozdźwięk między tym, co można było nagrać w domu, w małym lokalnym studio, a po co jeździło się za ocean do znanego producenta. Dziś ta różnica się zatarła. Domowy komputer potrafi zapewnić jakość produkcji nieodróżnialną od profesjonalnej – przynajmniej o ile nie urządzamy sobie odsłuchu w mocno audiofilskich warunkach. Odpowiedzialność za produkcję przesunęła się więc ze sprzętu na talent osoby, która go obsługuje. Produkujący samych siebie Backstreet Boys ani na chwilę nie potrafią myśleć "outside the box", więc powielają utarte popowe schematy, co tylko dodaje płycie bełkotliwości.
"In a World Like This" nie jest nawet zabawne, bo wszystko co panowie zrobili, robili na serio. Śpiewać nadal umieją. I to naprawdę dobrze. Ale żeby śpiewać to jeszcze trzeba mieć co. Wstyd. Hańba. Szkoda czasu i pieniędzy. Panowie... czas na emeryturę.
Komentarze opinie