Tak na początku kariery określano muzykę Chelsea Wolfe. Ile prawdy zostało w tym na czwartym albumie?
Faktem jest, że na łonie muzyki niezależnej przez większość ubiegłej dekady granie w klimatach gotyckich było traktowane z pogardą, albo przynajmniej kurtuazyjnym przemilczeniem. Osłuchani wielkomiejscy hipsterzy hajpowali Joy Division, czy The Cure, ale odżegnywali się od klimatów a"la Bauhaus, czy Siouxsie and the Banshees. Teraz coś się zmienia. Austra, TRST, Zola Jesus, czy właśnie Chelsea Wolfe stanowią doskonały tego dowód. Dobrze. Bo z jakiegoś powodu gotyckie granie stanowiło w latach osiemdziesiątych mocną scenę. Nawet jeśli goci zamknęli się później w niezbyt interesującym artystycznie getcie grzeszącym manią kalkomanii, to pewne elementy – szczególnie wczesnego – grania spod znaku goth były przecież i interesujące, i nowatorskie.
Czystego post-punkowego gotyckiego grania w muzyce Chelsea nie uświadczymy. Prędzej można porównać ją do mrocznej Björk. Z metalu i drone"ów zostały raczej sygnały. Nie stanowią podstawy brzmienia. Ta, mimo że nurza się w nienachalnej elektronice, bliższa jest temu, co zwykliśmy nazywać gotycką americaną. Duża doza fajnego kawałkopisarstwa, natchniony, przyciemniony wokal. Czuć jakbyśmy nie słuchali sobie dziewczyny z Kalifornii, ale z samych bagien Luizjany, gdzie kolonialne posesje nawiedzają bagienne ogniki i białe damy. Mniej tu zaklinania demonów, co panna Wolfe robiła na poprzednich płytach, a więcej grobowej nostalgii. Co nie zmienia faktu, że poziom kompozytorski nasza bohaterka utrzymuje wysoki. Nie jest to może droga esperymentu spod znaku Meredith Monk, czy Laurie Anderson, jest to natomiast z pewnością muzyka dobra, klimatyczna i bardzo szczera.
Poniekąd też prostolinijna, bo obraz, jaki kreśli Chelsea jest konsekwentny i czytelny. Ma dziewczyna na siebie pomysł i nijak nie da się jej wywieść z obranej drogi na manowce. Niepokojące rytmy, zawiedzone brzmienia gitar i klawiszy. Równie nzawiedzony głos. Jednocześnie widać postęp produkcyjny – "Pain Is Beauty" jest najbardziej zróżnicowaną płytą w dyskografii wokalistki. Co absolutnie nie zaburza spójności. Lektura w całości jest bardzo przyjemna. Choć zwolennicy "fajnych piosenek" też z powodzeniem wyrwą z niej coś na swoją playlistę.
Jeśli tak dalej pójdzie, to jej bardziej znana konkurentka, Zola Jesus już niedługo poczuje na plecach oddech Chelsea. I nie będzie to rozgrzany wysiłkiem oddech sportowca, ale chłod wprost spod nagrobnego kamienia. Istna walka w kiślu na cmentarzu. Jakkolwiek absurdalnie by to nie brzmiało.
Chelsea Wolfe
"Pain Is Beauty"
Sargeant House
7/10
Komentarze opinie