Kończy 66 lat. Wydał płytę. Co zostało z dawnej legendy?
Całkiem dużo. Mimo, że zdawałoby się, że Elton John stoi już tylko faktem, że będąc mniejszością seksualną, gości na dworze Elżbiety II, adoptuje, czy dobiera muszkę yorkowi, facet udowadnia, że grać nadal potrafi lepiej, niż niejeden młodzieniaszek.
Trzy lata temu Elton John wydał płytę z magikiem elektrycznego pianina, Leonem Russellem. O ile tamtą niosła energia, tak obecna jest wejrzeniem w siebie. Całkiem kreatywnym. Bo o ile nasz przyjemniaczek porusza się w dobrze sobie znanych rejonach soulu, gospel, bluesa i stareńkiego rockandrolla, robi to doskonale. W takim "A Town Named Jubilee" jedzie gospelem, przywołując jednocześnie fantastyczne arpeggio z zapomnianego już "Jessie" Joshua Kadisona. W "Oceans Away" momentami zdaje się, że oto nam jednak Tom Waits gra... Potem piękny numer (i tekst piękny) o czarnoskórym pianiście na południu Stanów Zjednoczonych, czyli "The Ballad of Blind Tom".
Całość przeplatają miniaturki z serii "Dream", które dają obraz, że poza byciem celebrytą i gwiazdą popu, Elton John pozostaje bardzo zręcznym pianistą. I że niejeden album jazzowy w życiu nasz Elton przesłuchał. A i Claude"a Debussy zna. Wokal, dobrze znany baryton z wiekiem się trochę opuścił. I dlatego "My Quicksand" może tak drapać. I wypada tak dramatycznie, narracyjnie. Są też znane z tradycji eltonowskej, balladki, jak "Home Again". Ogólnie dobrze jest. Fenomenalnie wypada rockandroll "Mexican Vacation", absolutnie zabija tytułowy blues umieszczony na samym końcu płyty.
Warto zaznaczyć, że bas obsługuje tu Raphael Saadiq, natomiast produkcją zajął się jeden z najlepszych sesyjnych muzyków i producentów w USA, czyli T-Bone Burnett. Raz, że - zgodnie ze słowami samego Eltona Johna – koleś czuje muzykę amerykańską, jak nikt inny (potwierdzam – PW). Dwa, że warto zwrócić przy okazji uwagę na owego pana solowe (a niesamowicie dobre, choć mało znane) nagrania, z "Criminal Under My Own Hat" na czele.
Sumarycznie. Strasznie fajny album. Bardzo klasyczny, ale od początku do końca zrealizowany na niedoścignionym dla innych poziomie. Niesamowicie dojrzały formalnie i kompozycyjnie. A poza tymi wszystkimi górnolotnymi stwierdzeniami – o ile godzimy się na maniery Eltona – po prostu wartościowy w obcowaniu: pełny acz nienarzucający się. Tradycyjny. Acz nachodzi refleksja, że kiedyś Elton John był popem. Co stało się ze współczesną muzyką popularną, że tak wiele jej do niego dziś brakuje? Premierze... Eltonie... jak żyć?
Elton John
"The Diving Board"
Mercury/Capital
7/10
Komentarze opinie