Niedawno słyszeliśmy ją na żywo w ramach Halfway Festivalu. Teraz posłuchamy jej nowych nagrań.
Najpierw sprawa porządkowa. To szósta płyta pani Torrini, a zarazem czwarta. Czwarta, bo dwie pierwsze faktycznie nie wychynęły nosa poza jej rodzimą Islandię. Tyle porządkowania. Jak z jakością czwarto-szóstej płyty? "Tookah" szczególnych zmian nie przynosi. Emiliana porusza się po dobrze sobie znanym terytorium. To dobrze, bo w takiej muzyce faktycznie nie chodzi o jakiś specjalny eksperyment, czy ekstremalną muzyczną progresję, ale zwyczajnie o klimat i naprawdę dobre piosenki.
Już opener w postaci numeru tytułowego dobrze zamiata teren pod resztę płyty. Mocny melodyjny numer, doskonale ustala przestrzeń, w której snuć się będą pozostałę utwory. Po nim pięknie wykonany, wzruszający "Caterpilar" i powalające wręcz prostotą i szlachetnym urokiem "Autumn Sun", którą znamy choćby z białostockiego koncertu artystki. Kwiaty, wróble... Do tego jej barwa głosu, przypominająca małą dziewczynkę, autystyczna, z charakterystycznym, trochę nienaturalnym akcentem, z jakim posługuje się językiem angielskim. Po raz kolejny mamy do czynienia z materiałem dla nadwrażliwców. Dla ludzi, którzy nie wstydzą się spać z pluszakiem, wąchać świeżo skoszoną trawę, uczciwie popatrzeć sobie w oczy i powiedzieć: "Kocham".
Emiliana nieraz tagowana jest określeniem trip hop. Mylnie, bo trip hopowe nagrania są miejskie, mroczne, narkotyczne i niepokojące. Dokładnie przeciwnie jest z electropopem Torrini. Nawet jeśli jest smutno, jest to smutek godny jednorożca. Niewinny, naiwny i piękny. Choć tak naprawdę, jak elektroniczna "Tookah" by nie była, praktycznie wszystkie numery oparte są na subtelnej, bardzo smacznej i eleganckiej gitarze elektrycznej. Może więc zatem dream pop? Jeśli zapomnieć by o idącej w stronę shoegaze"u dream popowej scenie i wziąć pod uwagę, że Islandia jednak blisko Skandynawii leży, ten termin będzie pewnie najbliższy prawdzie.
Oczywiście na "Tookah" nie ma mocarnych parkietowych bangerów. Jest za to dużo fachowości i elegancji. I nawet jeśli (rzadko) zdarzają się momenty nużące, jak choćby w "Home", czy "Animal Games", to trzeba przyznać że z całkiemambitnego planu napisania pięknego, dobrze wyprodukowanego i współczesnego albumu dla nadwrażliwców Emiliana wywiązała się na piątkę. Widać, że macierzyństwo i filmy Wendersa jej służą. Żółwik, Emilka!
Komentarze opinie