Nie przesadzimy zbytnio twierdząc, że kabaret jest wszechobecny. Telewizje bombardują nas kabaretonami, kabareciarze pojawiają się w programach śniadaniowych i audycjach radiowych. Od kilku lat wciąż te same kabarety, te same twarze. Pytanie: Jak długo można?
Nieraz słyszałem narzekania białostoczan, że w stolicy Podlasia za rzadko pojawiają się znane kabarety. A jeśli już, to ceny biletów są astronomiczne. Pytam ich wtedy, czy wiedzą o imprezach, które organizują kabarety lokalne. W większości nie wiedzą. Nawet o tych kabaretów istnieniu.
– Skoro nie ma ich w telewizji, to pewnie są tak słabe, że nie warto ich oglądać – mówią.
Cóż, cudze chwalicie swego nie znacie. A warto zainteresować się tym, co dzieje się na naszym podwórku, bo są to rzeczy ciekawe i nowe.
Wspomniałem, że kabaretu w telewizji jest dużo. Może nawet za dużo. I niestety przeważnie ilość nie idzie w parze z jakością. Prowadzi to w konsekwencji (tak, niestety) do zmęczenia kabaretem. Dlatego znużeni (i wkurzeni) widzowie rozglądają się za innymi formami rozrywki. Utrzymanymi w podobnym klimacie, ale innymi. I tak odkryte zostały znane i popularne na Zachodzie, a u nas raczkujące: improwizacja i stand-up.
To Ty powiedz nam, co mamy zagrać Improwizacja, impro czy też improv (jak zwał, tak zwał) wywodzi się z technik teatralnych, opracowanych przez Violę Spolin i Keitha Johnstone’a w latach 60. XX wieku. Do Polski gatunek ten dotarł dopiero na początku XXI wieku, za sprawą warszawskiego teatru improwizacji Klancyk i Trójmiejskiej grupy W Gorącej Wodzie Kompani. Nieoceniony wkład w popularyzację impro miał też masowo oglądany w internecie amerykański program „Whose Line Is It Anyway”, w którym aktorzy komicy odgrywali krótkie scenki, oparte na sugestiach publiczności.
W improwizacji to od widowni tak naprawdę zależy, co za chwilę zdarzy się na scenie. Widz staje się pełnoprawnym członkiem przedstawienia: może zadecydować kto, co zagra w danej scence i w jakiej konwencji. A często sam może też wejść na scenę i improwizować z artystami.
Taka forma rozrywki jest z jednej strony wielką atrakcją dla widza, z drugiej zaś jest wyzwaniem dla wykonawcy, który musi błyskawicznie odnaleźć się często w abstrakcyjnej rzeczywistości.
Od 2010 roku także białostocka publiczność poznaje uroki improwizacji wraz z lokalną grupą ŻBIK, której mam przyjemność być członkiem. Występy ŻBIK-a zawsze są bardzo żywiołowe. Przez to, że scenki powstają na poczekaniu, każdy koncert jest wyjątkowy. ŻBIK dba o to, by raz podana sugestia nie pojawiła się powtórnie.
Do tej pory występy grupy opierały się na krótkich skeczach rodem z Whose Line’a. Od kwietnia rusza nowe – improwizowany godzinny spektakl pt. „Kapitan Żbik”. Jak wyjdzie? Zobaczymy.
Sam (na)przeciw publiczności
Stand-up na pewno jest gatunkiem bardziej kontrowersyjnym od improwizacji. Artysta staje na scenie sam, bierze mikrofon do ręki i w prostych (bywa, że wulgarnych), słowach, bez owijania w bawełnę wyrzuca z siebie to, co go autentycznie boli. Tutaj nie ma tematów tabu. Liczy się autentyczność i szczerość.
Dlatego komicy poruszają tematy, które często dzielą publiczność, bo są dla niej niewygodne lub krępujące. Zawsze są to jednak problemy, z którymi borykamy się na co dzień, ale nie mamy odwagi o nich mówić głośno. Niedawno posłowie z Parlamentarnego Zespołu ds. Przeciwdziałania Ateizacji Polski (tak, jest takie ciało) domagali się przeprosin od Abelarda Gizy. W ich mniemaniu artysta podczas swojego występu w TVP 2 obraził uczucia religijne Polaków, mówiąc że papieżowi też zdarza się puścić bąka.
Sprawa odbiła się szerokim echem w mediach i była najlepszym dowodem na to, że stand-up na pewno nie będzie się podobał wszystkim. Tymczasem trzeba przywyknąć do jego estetyki. Dojrzeć do publicznego poruszenia drażliwych tematów.
Pomimo tego, że na stand-up w Polsce panuje swoista nagonka (a może właśnie dzięki temu), gatunek ten zdobywa coraz większą popularność, także w Białymstoku. Na występy tria Stand-up bez cenzury (Giza, Ruciński, Piasecka) bilety sprzedawały się w mgnieniu oka. Od paru miesięcy można u nas oglądać występy komików z grupy Stand-up Polska.
Warto przy tym podkreślić, że po każdym z takich występów następuje tzw. open mic, czyli otwarty mikrofon dla każdego, kto chce wyjść na scenę i powiedzieć coś od siebie. Cieszy fakt, że z miesiąca na miesiąc chętnych przybywa i ludzie stają się coraz bardziej śmielsi. Oczywiście, są próby lepsze i gorsze, ale nie każdy od razu był George’em Carlinem czy Eddie’m Izzardem.
Ciekawe, czy po całym szumie medialnym wokół programu „Tylko dla dorosłych” frekwencja na białostockich otwartych mikrofonach wzrośnie czy spadnie. Może młodzi komicy przestraszą się reakcji antyfanów i wycofają się z uprawiania tego gatunku. Ale równie dobrze może być odwrotnie.
Polacy są wszak narodem przekornym jak mało który, a historia pokazała, że jednoczą się właśnie w chwilach – przepraszam za patos – prześladowań i ucisku. W myśl zasady, że im trudniej, tym łatwiej. Improwizacja i stand-up będą zdobywać coraz większą popularność w Polsce. Dobrze, że białostocka publiczność może z nimi obcować i stopniowo się oswajać. Dlatego warto szukać w katalogach imprez występów sygnowanych etykietką „ŻBIK”, „Open mic” lub „Stand-up”.
Komentarze opinie