W ciągu ostatnich kilku lat Miasto Białystok wydało ogromne pieniądze na transport publiczny. Pojawiły się nie tylko nowe autobusy, komunikacja rowerowa, ale również centrum przesiadkowe i buspasy. Do tego doszło kilka pomniejszych inwestycji. Najdroższą był chyba jednak zakup systemu zarządzania ruchem, który wciąż działa jak chce. Ale to wszystko przecież było i jest dla dobra pasażera. No to dlaczego tych pasażerów ubywa?
Wydaje się, że już od wielu lat w Białymstoku urzędnicy wydają pieniądze nie do końca w przemyślany sposób. Tak jest właśnie w przypadku naszej komunikacji zbiorowej. A przecież wszelkie inwestycje w spółkach czy w instytucjach, które powinny świadczyć usługi, powinny się bowiem koncentrować na pomnażaniu zysków i wzroście oferty, z której korzystaliby jej klienci. Natomiast patrząc na inwestycje w transport zbiorowy w Białymstoku, można mieć co do tego poważne wątpliwości. Z jednej strony wychodzi się z ofertą, ale z drugiej strony nikomu nie przyszło do głowy sprawdzić jeszcze przed jej wprowadzeniem, czy ktoś będzie nią zainteresowany.
Tak było między innymi z elektronicznym systemem, który zmuszał pasażerów komunikacji miejskiej do klikania biletami elektronicznymi i to za każdym razem zarówno wejścia, jak i wyjścia z pojazdu. Mieszkańcom i pasażerom od razu się to nie podobało. Mimo wszystko, Miasto długo stało na stanowisku, że to konieczne. Do czego? Po około dwóch latach okazało się, że kompletnie do niczego. Jednak przez czas obowiązywania nakazu klikania, skutecznie udało się odstraszyć część pasażerów od tego rodzaju środka lokomocji. Podobnie jest z bardzo drogim systemem zarządzania ruchem. Jak na razie niczego nie usprawnił, a jedynie utrudnił poruszanie się po mieście. Władze mimo wszystko przyznać się do tego nie chcą. Jeszcze kilka miesięcy temu można było poczytać w komunikatach, że dzięki systemowi, autobusy jeżdżą szybciej.
- Najlepiej by było, jakby autobusy jeździły po prostu zgodnie z rozkładem jazdy. Żeby też nie jechały po dwa lub trzy w tym samym czasie w jednym kierunku – tego mi najbardziej brakuje – mówi Karol, który korzysta z usług naszej komunikacji miejskiej.
- Nasza komunikacja nie jest wcale zła, tylko bilety są drogie i cały czas jest problem z rozkładami. Nie ma pewności, że człowiek zdąży czy nie zdąży na autobus – mówi Michał, student z Białegostoku.
- Najbardziej mi brakuje tego, żeby można było sobie na przykład kupić bilet sms-em, albo za pomocą jakiejś aplikacji. Ile by to problemów rozwiązało – komentuje Kamila, która jak sama nam dodała, korzysta sporadycznie z usług transportu publicznego.
Ten ostatni pomysł wydaje się być jak najbardziej na czasie. Ale być może wkrótce przyjdzie rozwiązanie dla tego rodzaju pasażerów. Jak zapowiadał kilka dni temu zastępca prezydenta – Adam Poliński – mają się w końcu pojawić biletomaty w Białymstoku. Wówczas odpadnie problem biegania po kioskach, czy przepłacania u kierowcy za przejazd – dodajmy taki sam przejazd tym samym autobusem, za jaki mniej płacą ci pasażerowie, którzy bilet kupili wszędzie indziej, tylko nie u kierowcy.
- Będą biletomaty, kupimy je wraz z nowymi autobusami w ramach projektu węzła intermodalnego. Cała ta inwestycja jest ukierunkowana na poprawę funkcjonowania transportu niskoemisyjnego. Pojawią się również inne urządzenia pomocnicze dla transportu zbiorowego – wyjaśniał zastępca prezydenta Białegostoku – Adam Poliński.
Z biletomatów na pewno warto się cieszyć i jest to w końcu krok we właściwym kierunku. Ale warto wcześniej zadbać o promocję tego rodzaju podróży po mieście. Władze wydają się wciąż patrzeć, że jak się zrobi udogodnienia, to wszyscy się raptem rzucą i będą korzystać. A tak się nie dzieje. W tym samym czasie, kiedy wydawane są ogromne pieniądze na transport zbiorowy i wszelkie priorytety z nim związane, budują się nowe szerokie arterie dla transportu indywidualnego. Kierowcy mając do wyboru komfort jazdy własnym autem, które obecnie jest tańsze niż jeszcze dwa lata temu, raczej nie wybiorą transportu zbiorowego, który nie odpowiada ich potrzebom.
Warto byłoby zatem przed wydawaniem publicznych pieniędzy zastanowić się jak zachęcić i czym zachęcić kierowców indywidualnych do tego, aby zechcieli przesiąść się z własnych aut do komunikacji miejskiej. To powinno być priorytetem w podejmowaniu decyzji, a następnie po dogłębnej analizie powinny być wprowadzane te rozwiązania, które są faktycznie oczekiwane przez mieszkańców naszego miasta. Obecnie jednak od wielu lat mamy sytuację taką, że skoro Unia Europejska daje lub dopłaca, to trzeba brać. Urzędnicy i władze Białegostoku najwyraźniej wciąż tkwią w przekonaniu, że jak się zainstaluje nową zabawkę lub stworzy się buspasy, mieszkańcy nagle zaczną korzystać z tego dobrodziejstwa. Niestety tak się nie dzieje.
- To projekt za około 150 mln złotych z dofinansowaniem 100 mln złotych ze środków Unii Europejskiej. Nasz projekt został pozytywnie zaopiniowany i spełniliśmy wszystkie kryteria. Wchodzi w to zakup nowego taboru autobusów w ramach niskoemisyjności transportu zbiorowego. Wymienimy też wszystkie stare autobusy – wyjaśnia nowy pomysł inwestycyjny Adam Poliński, zastępca prezydenta Białegostoku.
Tylko czy nowy tabor przyciągnie nowych pasażerów? Czy nowe centrum przesiadkowe sprawi, że więcej osób będzie chciało skorzystać z oferty transportowej? Wydaje się to raczej śmiałym założeniem patrząc na poniesione dotychczas koszty na tego rodzaju inwestycje w komunikację w Białymstoku. Wciąż mamy zbyt drogie bilety i wspominany przez samych pasażerów niedoskonały rozkład jazdy – najpierw warto byłoby uregulować te sprawy, aby zachęcić kierowców do pozostawienia aut w garażach i na parkingach. Podobnie, jak i kursów powinno być więcej, aby nie trzeba było czekać po 15 czy 20 minut, ale maksymalnie 10 minut. W przeciwnym razie mieszkańcy będą korzystać z własnego transportu na równych i szerokich drogach, bo będzie i taniej, i szybciej.
Wydaje się być zasadnym to, że najpierw powinno się zbadać preferencje oraz potrzeby tych, którzy dziś z komunikacji miejskiej w Białymstoku nie korzystają. Sprawdzić, z jakich powodów wybierają własny transport oraz co ich skłoniłoby do skorzystania z oferty przewozów zbiorowych. Mając takie dane, dopiero zasadnym byłoby planowanie inwestycji, a nie wydawanie pieniędzy, bo Unia daje.
Komentarze opinie