O białostockiej scenie ciężkiego grania, biznesie muzycznym i o tym, jak to jest, kiedy ma się osiemnaście lat... scenicznego stażu, z liderem death metalowej załogi In Extremis rozmawiał Paweł Waliński.
Gracie już kawał czasu, dlaczego debiutancką płytę nagraliście dopiero rok temu?
Zespół przez wszystkie te lata przechodził niekończące się transformacje, zmiany personalne i w pewnym sensie narodził się na nowo. Skład skurczył się z pięciu osób do czterech, a ja przejąłem rolę wokalisty. Zamknęliśmy też tym ruchem pewien etap swojej działalności. Słowo "debiut" jest więc całkiem uzasadnione. Bo raz: ja debiutowałem wokalnie, dwa: zespół de facto odrodził się z popiołów.
Oprócz tego, że grasz w In Extremis, jesteś też na lokalnej scenie aktywistą – organizowałeś festiwal Blackstok. Jak przez ostatnie dwadzieścia lat zmieniała się białostocka scena metalowa?
Najsilniejszą sceną jest oczywiście śląska. Ale my nie byliśmy daleko w tyle. Mamy mnóstwo dobrych kapel i doskonałych muzyków, wspomnieć choćby Dead Infection, którzy zrobili chyba największą, choć niszową, karierę i zagrali niejedną zagraniczną trasę. Widząc, że jest tu mnóstwo zdolnych ludzi postanowiłem nie stać obojętnie i narzekać, tylko wziąć sprawy we własne ręce. I tak to, od 1999 roku, udało się zorganizować kilka edycji Blackstoku. W pewnym momencie z przeglądu kapel festiwal przerodził się w rodzaj musicalu. Połączyliśmy siły z bractwem historycznym "Winland" [którego Mariusz jest prominentnym członkiem – red.]. Wymyśliliśmy hasło "metal na metal" – czyli metal fizyczny ścierający się z muzycznym. Do tego scenariusz teatralny o odwiecznym starciu dobra ze złem plus scenografia, kostiumy, wątki aktorskie. I w tę narrację wkomponowane zespoły. Fantasy, magia... Forma się spodobała, festiwal zamykał się z pełną salą. Problem tylko w tym, że to potworny wysiłek logistyczno-organizacyjny. Planuję jeszcze co najmniej jedną edycję, ze scenariuszem pisanym wraz z moim nieżyjącym już przyjacielem Wojciechem "Olafem" Swidziniewskim.
Różnica wieku między nami nie jest wielka. Pamiętam, że kiedy szedłem do liceum, wybór był binarny – albo słuchałeś grunge"u, albo metalu. Czy metalowa publiczność nadal jest duża? Młodzi słuchają ciężarowców? Grają metal?
Z tego, co obserwuje, jest dużo młodzieży, która takich rzeczy słucha. Zabawne jest to, że mając lat 36 widzę, jak młodzież w wieku licealnym chodzi ubrana praktycznie tak samo, jak ja dwadzieścia lat temu (śmiech). Młodzi, długowłosi, w glanach, czarne bojówki, ramoneski, plecaki "kwadraty" z naszywkami... Moda niby się dynamicznie zmienia, kultura ewoluuje, a w metalu wizualnie pewne rzeczy są niezmienne. Ostatnio znowu w modzie są też flanelowe koszule w kratę. Wyjąłem więc jedną taką, pochodzącą z epoki, z szafy. A żona na to: "O, jaką masz modną koszulę!" (śmiech)... Kontynuacja jest. A i młode zespoły mamy mocne, więc metal w narodzie nie ginie!
Mamy w mieście najważniejsze metalowe studio nagraniowe w kraju. Nagrywali tu Behemoth, Vader czy goście z zagranicy…
Vader właśnie w tej chwili się tam nagrywa (śmiech). I Quo Vadis.
...Jednocześnie poza Dead Infection nie mamy jakichś sław rodem z Białegostoku, które podbijałyby krajową albo międzynarodową scenę. Czy stąd trudniej wystartować?
Jest Squash Bowels, jest Hermh. Są też pojedynczy muzycy, którzy przebili się do polskiej ekstraklasy i grają w takich gigantach, jak Tomasz Halicki z Hermha grający obecnie w Vaderze. Ale myślę, że metal jest dosyć specyficzny. Recepta jest prosta – determinacja. Trzeba też postawić wszystko na jedną kartę. Dać w zastaw cały swój sklep i wszystkie swoje konie. Bo wielkie gwiazdy nie zabierają w trasę mniej znanych kapel tylko dlatego, że podoba im się ich muzyka. To jest biznes. Żeby zagrać u boku dużej nazwy trzeba zapłacić dobrych parę patyków – kupić sobie bilet. Do tego transport i zakwaterowanie na własny koszt. I albo ktoś cię przy okazji występu przed koncertem gwiazdy zauważy, albo nie. Albo się uda, albo nie uda. Amatorsko, traktując muzykę jako hobby, daleko nie zajdziesz.
Inna kwestia to koszta studia, miksu, masteringu, wydanie płyty, layout, promocja... To ciężkie pieniądze. Trzeba naprawdę dużo wsadzić, żeby mieć blady cień nadziei, że później się wyjmie.
A nie ma tu czegoś do rzeczy konserwatyzm i katolicyzm Podlasia?
Ja lubię fakt, że Podlasie w niektórych kwestiach jest swojego rodzaju skansenem. A problem nie jest lokalny. W całej Polsce jest tak, że docenią cię dopiero jak zrobisz karierę za granicą. Vader, Behemoth... Bierze się to z tego, że po wojnie byliśmy krajem zamkniętym, nie przeszliśmy rewolucji seksualnej, z całą otoczką muzycznego buntu, rock and rolla. I jesteśmy zacofani. Spójrz na Skandynawię – mają setki eksportowych metalowych grup. I ci muzycy promują Szwecję, czy Norwegię, a w zamian dostają stypendia, wsparcie państwa, hulają po listach przebojów sąsiadując z muzyką pop...
A Ihsahn z Emperora, oficjalnie deklarujący się jako satanista, uczy dzieci muzyki w domu kultury w swoim miasteczku i jest owego honorowym obywatelem...
...u nas w kraju fajnym przykładem, jest Hunter, który organizacją "Hunterfestu" i własną działalnością tak rozpromował Szczytno, że chcieli im postawić na rynku pomnik...
...No, ale oni mają też dosyć bezpieczne poglądy...
...i wysokiego oficera policji za perkusją (śmiech).
Jakie macie plany na najbliższy czas?
Promocja płyty. Właśnie realizujemy teledysk. Ukaże się niedługo. A że muzyka metalowa nie boi się podejmować trudnych tematów, weźmiemy się za problemy... społeczne. Bo wszak takim jest pedofilia...
Komentarze opinie