Reklama

Mieli być nowym U2...

29/08/2013 18:00
Tylko lepszym, bo mniej gwiazdorskim, mniej komercyjnym, bardziej nieokiełznanym, znowu naprawdę rockowym.

Takim z plebejskim sznytem, jaki Bono i koledzy mieli zanim na przełomie lat "80 i "90 uwiodła ich Ameryka. Zanim U2 powtórzyło chytry schemat Sex Pistols i na trasie "Pop" zaczęło wyśmiewać showbiz. Proste rockowe piosenki na debiucie, delay na gitarach, absolutnie niezrozumiały szkocki akcent wokalisty, Jamesa Allana, to wszystko sprawiało, że pięć lat temu zespół z Glasgow był objawieniem niezależnej rockowej sceny. A świetną "Geraldine" nucił niejeden muzyczny znawca. Druga płyta z kolei nadzieje ostudziła. Była miałka, nijaka, nie sięgała poprzeczki, jaką ustawił debiut. Teraz Glasvegas wydają trzeci album. Jest dobrze, czy fatalnie?

Jest zdecydowanie lepiej niż na poprzedniej płycie, bo rzeczony Allan, główny kompozytor grupy przestał miewać jakieś niemądre fanaberie i powrócił do tego, co wychodzi mu najlepiej – pisania plebejsko-poetyckich, pełnych żalu, nieco histerycznych nawet piosenek. Znowu jest mrocznie, znowu jest źle, znowu boli. Poza wątkami podpatrzonymi u U2 w muzyce Glasvegas zawsze było słychać zawodzenie rodem z rockabilly i sporo shoegaze"owego brudu. To też jest. I bardzo daje radę. Żeby podkreślić rzeczoną mroczność – ale i surowość materiału, Allan wyszperał nawet gdzieś stół mikserski onegdaj w posiadaniu Decca Records, na którym nagrywano sławetną wersję "Nessum Dorma" w wykonaniu samego Pavarottiego (nie mylić z polskim artystą, Miszczem Pawarotim znanym też jako Człowiek-Widmo).

Ale najważniejsze, że James Allan znowu pisze naprawdę dobre piosenki. Naprawdę dobre. Potrafi chwycić za serce, wycisnąć łzę, potrafi też w potrzebie podać żyletkę. Doskonale działa jako odtrutka na błahość emocjonalną kapel spod znaku The Killers, czy Arctic Monkets, bo Alex Turner choćby cały się rzeczoną żyletką pochlastał, nie wyciągnie z siebie tyle emocji, ile Allen nieraz potrafi oddać jedną celną frazą. Fajnie to widzieć kiedy po drugiej, bezsensownie silącej się na zabawę syntezatorami płycie, spisało się już grupę na straty. Nie wyobrażajcie sobie jednak, że oto Glasvegas dokonają kiedyś rewolucji w rockowym graniu. Nie te czasy, nie ten zespół. Jeśli jednak wydadzą jeszcze kilka płyt na podobnym poziomie, to na emeryturę będą mogli przejść dumni jak pawie. Szacun.

Glasvegas
"Later... When the TV Turns to Static"
BMG
7/10

(Paweł Waliński)

 
Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo fakty.bialystok.pl




Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Wróć do