
Od lat nie udało się rozwiązać problemu dzików, które wchodzą mieszkańcom osiedla Zawady na posesje i podwórka. Stamtąd wędrują dalej, bo bez problemu dziki docierają na osiedle Białostoczek i Dziesięciny. Radni chcą, aby prezydent w końcu zrobił porządek z tym bałaganem, bo chodzi o bezpieczeństwo mieszkańców.
Odstraszać bronią hukową, której normalnie używać nie można, odstraszać krzykiem, albo miotłą – to zostaje mieszkańcom Białegostoku, którzy widzą dziki w okolicy swoich domów, albo wręcz na podwórkach. Prezydent z urzędnikami do tej pory polecali mieszkańcom radzić sobie po swojemu z dziką zwierzyną. Ale to nie jest żadne rozwiązanie problemu z dzikami, które wchodzą na osiedla mieszkaniowe i na posesje mieszkańców. Zwierzęta szczególnie są dokuczliwe dla mieszkańców Zawad. Od wielu lat wpływały pisma, petycje, prośby i reakcji na to właściwie żadnej.
Radni chcą zająć się tym problemem i zmusić prezydenta Białegostoku do podjęcia jednak działań w tym zakresie. Zapewne skończy się tak samo jak zwykle, czyli niczym. Ale mieszkańców nie można tak zostawić z problemem, z którym sami nie są w stanie sobie poradzić. Bo ci, którzy znają problem, zmagają się z nim od lat, trochę nauczyli się z nim żyć. Trochę. Jest jednak cała grupa mieszkańców, która nie jest świadoma na co może się natknąć na osiedlu Zawady i w wielu innych miejscach.
- Chodzi m.in. o uwzględnienie w projekcie przyszłorocznego budżetu miasta pieniędzy na kampanię informacyjną skierowaną do mieszkańców czy zwiększenie wsparcia dla Miejskiego Centrum Zarządzania Kryzysowego w zakresie walki z dzikami – mówił na posiedzeniu przewodniczący Komisji Samorządności i Bezpieczeństwa, radny Paweł Myszkowski.
Pomysłem radnych jest też między innymi ustawienie tablic informujących o obecności dzików, jak też przeprowadzenie kampanii informacyjnej o tym oraz jak należy się zachować w sytuacji napotkania dzika czy dzików na posesji, ulicy, chodniku, przy śmietniku, czy gdzieś indziej. Dziki są bowiem widywane nawet w biały dzień. Mogą się na nie natknąć dzieci.
Najważniejszym zadaniem jednak jest ograniczenie populacji dzików w mieście. To najtrudniejsze zadanie, ale obecnie już konieczne. Jeszcze kilka lat temu zwierzęta te pojawiały się co kilka, kilkanaście dni, a obecnie widywane są niemal codziennie. Do tego przyzwyczaiły się do obecności człowieka i wiedzą, że tam gdzie jest człowiek jest też pożywienie.
- Spóźniłam się do pracy ponad 20 minut, bo nie mogłam wyjść z domu. W poprzednim tygodniu też musiałam poczekać aż dziki wyjdą z mojego podwórka. Wtedy były 4 dziki. Nie mogłam ich przegonić, ani niczym odstraszyć. Musiałam czekać, aż sobie pójdą dalej. Ile razy mam spóźniać się do pracy? – mówi naszej redakcji mieszkanka Zawad.
Urzędnicy w rozwiązaniu problemu zasłaniają się chorobą ASF, która uniemożliwia im wywiezienie odłowionych dzików. I na tym w zasadzie kończy się temat. A mógłby się zacząć przynajmniej od tego, aby zbadać szlaki migracji dzików i na nich ustawić ogrodzenia. To jest już w zasięgu możliwości urzędu miejskiego i Centrum Zarządzania Kryzysowego. Na razie jednak prezydent Białegostoku będzie musiał odpowiedzieć na wnioski radnych, które zostały już do niego złożone.
(Kalina/ Foto: nadesłane przez czytelnika)
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie