Reklama

Najbardziej kochany grubasek na świecie?

06/12/2013 16:00


Jako dziecko czaiłam się wielokrotnie, by wytropić dziadka w czerwonych gaciach z długą brodą. Nie udało mi się do tej pory. Może dlatego, że ów jegomość naprawdę niekoniecznie był grubaskiem, a jego gacie mogły tak naprawdę mieć inny kolor.

Grudzień to długo wyczekiwany miesiąc obfitujący w niespodzianki. Niektórzy jeszcze jesienią próbują odłożyć kilka złotych i już w listopadzie, kuszeni kolorowymi reklamami, rzucają się w wir zakupów. Oczywiście większość z nas i tak poczeka na pierwszą wigilijną gwiazdkę i dopiero wtedy dopadnie do choinki, zgarniając skarby z paczki, na której będzie widniało jego imię. Jednak już 6 grudnia mamy pierwszą okazję, by zafundować drugiej osobie uśmiech na twarzy.

Powiesić czerwoną skarpetę

Imieniny obchodzi wtedy Mikołaj. W przeddzień tej szczególnej daty każdy, kto żyw, wiesza w domu czerwone skarpety w nadziei, że rankiem następnego dnia znajdzie w nich coś miłego. Ludzie mówią, że w nocy do domu zakrada się po kryjomu pewien grubas w czerwonym stroju z długą siwą brodą i stęka przeciskając się przez komin. Zdawałoby się, że w ciemnościach, nie znając wszystkich mieszkań, musi co rusz strącić wazonik babci, popchnąć krzesło, uderzyć się najmniejszym palcem u nogi w regał z książkami... On jednak robi to w absolutnej ciszy. To zagadka nie do rozwiązania. A i Sherlock Holmes zakończyłby karierę detektywa znacznie wcześniej, gdyby komuś wpadło do głowy powierzenie mu zadania wytropienia śladów reniferów na niebie...

Rodem z Patary

Myślicie, że rzeczony tłuściutki brodacz przyjeżdża do nas z zimnej Finlandii? Nic bardziej mylnego. Prawdziwy Mikołaj przybył na świat w Patarze (dzisiejsza Turcja), w 270. r. naszej ery. Był ponoć tak pobożny i wielkoduszny, że cały odziedziczony po dość zamożnych rodzicach majątek roztrwonił na prezenty – niczym antyczny Mike Tyson, choć ten drugi majątku sam się dorobił. Druga różnica, że Mikołaj niegrzeczny jak Tyson nie był. Nie ma doniesień o tym, że kogoś pobił, zgwałcił czy odgryzł kawałek ucha. Można więc przypuszczać, iż prowadził się jak należy, modlił się i pomagał ubogim (takich świętych i teraz przydałoby się więcej). Mało tego, zdążył jeszcze ratować żeglarzy i jedno z miast ówczesnego świata od głodu. Dlatego nazywany jest Mikołajem Cudotwórcą.

Choć w początkach naszej ery nie było Internetu, ani TVN24, ani Polsat News, dobre uczynki Mikołaja rozniosły się szerokim echem po całej okolicy. Nie było wyjścia – w takich okolicznościach Mikołaj musiał zostać biskupem. I został. Ale biskupem nie swojej rodzinnej miejscowości. Już wtedy znane były „słoiki” i Mikołaj, by awansować społecznie, musiał przenieść się do większej Miry. Był tak serdeczny i miły, a ludzie zapamiętali go na tyle życzliwie, że zaraz po śmierci zaczęli sami oddawać mu hołd. Szybko stał się jednym z głównych świętych. I to od razu w pakiecie, bo w Kościołach katolickim i prawosławnym naraz. Nic dziwnego, że wkrótce zaczęły powstawać świątynie pod jego wezwaniem. Jedną z nich mamy także w Białymstoku.

Sobór na Lipowej

Tradycyjna bryła z cebulkowatymi kopułkami, znajdująca się w samym sercu naszego miasta, jest jednym z najstarszych białostockich obiektów sakralnych. Jej budowa rozpoczęła się jeszcze w pierwszej połowie XIX wieku. Pierwotna cerkiew św. Mikołaja w Białymstoku, położona w pobliżu dzisiejszego soboru, była filią świątyni w Dojlidach. Koniecznie trzeba było ją postawić, bo w czasach zaboru rosyjskiego wraz z rozwojem przemysłu włókienniczego osiedlało się tutaj coraz więcej wiernych prawosławnych. Skoro Mikołaj jest w Cerkwi najważniejszym świętym, nie było wątpliwości, pod jakim wezwaniem wzniesiony zostanie obiekt. Łączny koszt budowy wyniósł wówczas ponad 36 tys. rubli w srebrze.

Kto zaprojektował bryłę, nie da się dziś ustalić. Wiadomo natomiast, że najpierw cerkiew była drewniana. Pracami budowlanymi kierował Dawid Zabłudowski. Sobór został zbudowany w stylu klasycystycznym, na planie krzyża greckiego, tak jak większość cerkwi. Okna budynku wieńczą łuki pełne. Posiada jedną centralnie umieszczoną półsferyczną kopułę na wysokim cokole oraz zwieńczoną kopułowym hełmem i iglicą dzwonnicę nad przedsionkiem. Dziś Białystok nie wyglądałby tak samo bez tego budynku. Sobór św. Mikołaja wsiąkł w pejzaż miasta tak samo, jak Pałac Branickich. To dobry punkt orientacyjny dla turystów i zarazem architektoniczna perełka. Szczególnie przybywający do nas z Zachodu goście, którzy nie mają żadnych cerkwi na własnym terenie, chętnie zaglądają na Lipową. Nie mogą się nadziwić pięknu świątyni.

Mało kto wie, że w podziemiach cerkwi istnieje druga świątynia, której patronem jest św. Serafin z Sarowa. Znajduje się w niej ikonostas z początku XX wieku złożony z czterech ikon: Chrystusa, Matki Boskiej, św. Serafina z Sarowa i św. Aleksandra Newskiego. Sobór św. Mikołaja od 1951 r. jest katedrą diecezji białostocko-gdańskiej. Tam odbywają się najważniejsze uroczystości liturgiczne. Obok mieści się siedziba Najprzewielebniejszego Arcybiskupa Białostockiego i Gdańskiego Jakuba, który kieruje ową diecezją.

I pomyśleć, że tak piękna historia, związana ze św. Mikołajem z Patary sprzed siedemnastu wieków, dotrze do Białegostoku... Więcej – że będzie stanowiła nieodłączny element kultury i historii naszego miasta. Wiemy już, że grubaskiem prawdziwy Mikołaj nie był, ale skarpety i tak warto napełnić.

(Agnieszka Siewiereniuk-Maciorowska)
Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo fakty.bialystok.pl




Reklama
Wróć do