„Nic się u nas nie dzieje” – tak o szeroko rozumianej kulturze w swoim mieście bardzo często mówią mieszkańcy. Białegostoku? Też. Dlaczego? Bo miasto skąpi na kulturę? Też. Dlatego, że nie mają pojęcia o tym jak wiele się dzieje i jak wiele pieniędzy z ich podatków na to idzie? Też. Dlaczego jeszcze?
Dlatego, że miasto inwestuje w kulturę, ale zapomina czemu to służy. Coraz częściej ważniejsze jest, aby zadowolić wszystkich. Dać trochę wszystkim organizacjom, po trosze wszystkim instytucjom miejskim, po trosze mniejszościom, kościołowi… dla poprawności politycznej i świętego spokoju. Po trosze to rozumiem. Urzędnicy chcą wszystkich uszczęśliwić. To co za chwilę przeczytacie pokazuje, że nie jest to możliwe. Niezadowoleni są ci którzy nie spróbowali tortu, ale też Ci którzy dostali tylko mały kawałek nie czując pełni satysfakcji. Rozwiązaniem może być stworzenie w mieście markowego wydarzenia pod patronatem miasta. Po co? Oto odpowiedź.
Jak to robią w Łodzi?
W latach 2014-2016 Urząd Miasta Łodzi ma przeznaczać dwa miliony złotych rocznie na promocję Łodzi na FashionPhilosophy Fashion Week Poland. 700 tysięcy złotych ma trafić do organizatorów Łódź Design Festival. Miasto będzie też przyciągać turystów i organizatorów konferencji. Władze Łodzi chcą też nadal promować miasto, jako centrum przemysłów kreatywnych, czyli miejsce łączące pomysły twórców i naukowców z przedsiębiorczością.
W 2013 i 2014 r. chce wydać na ten cel 2,6 mln zł. To wszystko by Łódź była postrzegana jako dobre miejsce do planowania inwestycji, a więc i dające pracę - szczególnie w sektorach IT i BPO. Na promocję Łodzi gospodarczej w najbliższych dwóch latach zarezerwowano w budżecie 1,7 mln zł.
W ten sposób Łódź dzięki konsekwencji i strategii może służyć jako wzór godny naśladowania. Miasto najhojniej wspiera wydarzenia zbliżone do jednej dziedziny, tematu. W ten sposób buduje przemyślany wizerunek – wie kto jest grupą docelową wydarzenia i jak owa grupa może przyczynić się do rozwoju miasta. Łódź staje się polską stolicą mody i designu. To tematy, które łatwo przyciągają sponsorów, inwestorów, kreatywne, młode umysły, służące radą międzynarodowe autorytety. Wreszcie uwagę mediów i samych mieszkańców.
Dalece ważniejsza od tematu jest wspomniana konsekwencja, tworzenie poprzez wydarzenia, eventy spójnego obrazu danego miejsca. Mieszkańcy są świadomi co odróżnia ich miasto od innych, w czym są lepsi, czym mogą się pochwalić. Dzięki markowym wydarzeniom dostrzegają nowe perspektywy by rozwijać się w mieście, w którym się urodzili. Choć dziś Łódź notuje największy spadek mieszkańców, to jestem przekonany, że praca nad budowaniem czytelnej marki opłaci się i za kilka lat trend się odwróci lub przynajmniej znacząco zwolni tempo.
W tym roku dostaniecie pieniądze. Za rok „zobaczy się”. Nie tędy droga. To dzięki długofalowemu planowaniu wydatków wydarzenia w mieście zyskują na jakości.
Jest kultura. Brakuje widza... ukształtowanego
Kto jest najważniejszym klientem marki miasta? Przedsiębiorcy? Studenci? Turyści? Nie. Są nim mieszkańcy. Szczególnego znaczenia nabiera to w czasach gdy polskie miasta – w tym Białystok – borykają się z problemem uciekających na przedmieścia lub do większych metropolii obywateli. Kultura i rozrywka mogą być bez wątpienia lekarstwem na to zjawisko, ale tylko wówczas gdy będą budowały markę miasta i tożsamość mieszkańców.
[box]Eryk Mistewicz w książce „Marketing narracyjny. Jak budować historie, które sprzedają?” niewielki dział poświęca miastom.
„Najgorsze są miasta bez opowieści. Miasta nijakie. Miasta, w których żyją ludzie, ale chętnie się z nich wyprowadzają, jeśli tylko nadarza się taka okazja. […] We Francji, w której także pracuję, jest normą: promowanie się nie tylko w celach turystycznych czy inwestycyjnych, ale także w celu budowania tożsamości ich mieszkańców, tak aby byli najlepszymi ambasadorami swych małych ojczyzn.”[/box]
Miejskie Biuro Komunikacji Społecznej przesłało mi listę wydarzeń, na które miasto przez ostatnie trzy lata wydawało kwoty niemniejsze niż dziesięć tysięcy złotych (poniżej tylko ubiegły rok) oraz budżety trzech największych instytucji kulturalnych w Białymstoku. Warto dodać, że miasto dofinansowało w tym roku, również instytucję Urzędu Marszałkowskiego – Operę i Filharmonię Podlaską (2 mln zł). Po przejrzeniu listy widzę trzy solidne porażki Urzędu Miasta. Pierwsza to brak festiwali: „Filmvisage” (powyżej 500 tys. zł) i „Pozytywne Wibracje” (1,5 – 2 mln zł). Porażką nie jest ich brak, a w ogóle pojawienie się na liście. Oba miały ogromne budżety, ale żaden nie rysował spójnego, powszechnie jasnego wizerunku miasta. Poza tym miasto wydając na te imprezy pieniądze zainwestowało w zewnętrzną markę i dziś nic z tego nie ma i nic mieć w przyszłości nie będzie. My zainwestowaliśmy w cudze, komercyjne marki, a dziś nie mamy do nich żadnych praw. Porażka numer dwa to budżet Białostockiego Teatru Lalek i imprez powiązanych z tą instytucją.
Przy takich wydatkach teatr powinien być pełen widzów lub/i miasto mieć wśród tubylców i ludzi z zewnątrz wizerunek lalkarskiej stolicy. BTL to bez wątpienia wybitna instytucja, ale mocno zasiedziała i niezabiegająca skutecznie o widza. Pieniądze ją rozleniwiają. Tylko lenie mogą używać zdania: „Kultura obroni się sama, ale u nas nie mamy ukształtowanych odbiorców.”. Podobnie jest z Galerią „Arsenał”. Na pochwalę zasługuje Opera i Filharmonia Podlaska i posiadające stosunkowo niewielki budżet Muzeum Wojska. Trzecia porażka to brak – choć jednej – imprezy, która co roku ma stałe, wysokie finansowanie. Wyjątkiem mogłyby być Dni Miasta Białegostoku – seria nie powiązanych ze sobą, corocznych wydarzeń kulturalnych. Zamiast co roku zmniejszać ich budżet należałoby albo wymyślić to wydarzenie na nowo i dofinansować, albo zupełnie z niego zrezygnować.
W mieście sporo się dzieje. Białostoczanie nie wszystko dostrzegają, ponieważ wśród urzędników i instytucji kulturalnych brakuje zapału do nawracania mieszkańców na kulturę. Wszystkie istniejące instytucje są potrzebne. To jasne. Może jednak nadszedł czas aby nagradzane wysokimi dotacjami były tylko te, którym skutecznie udaje się pozyskać nowych „klientów”
Komentarze opinie