Reklama

Nieznajomość języka polskiego nie przeszkadza pracować w Urzędzie Miasta

03/03/2015 13:19


Tylko tak można już skomentować to, co się działo w środę na sali sądowej. Urzędniczka, która oskarżyła starszego mężczyznę o naruszenie swojej nietykalności cielesnej nie rozumiała prostych pytań kierowanych do niej w języku polskim. Za to najbardziej czuła się dotknięta nie czynem, a określeniem wobec jej osoby – „odźwierna”.

„- Czy wie pani po co urzędnicy noszą identyfikatory? – pytała adwokat Józefa Bzura.

Nie rozumiem pytania – odpowiada urzędniczka oskarżająca starszego człowieka o naruszenie nietykalności cielesnej.

- Po co urzędnik ma na identyfikatorze napisane imię, nazwisko i stopień służbowy?

Nie rozumiem pytania.

- Czy identyfikator należy nosić w widocznym miejscu, aby każdy petent urzędu mógł odczytać dane urzędnika?

Nie rozumiem pytania.

- Czy urzędnik ma prawo nie przedstawić się z imienia i nazwiska petentowi, jeśli ten o to prosi?

Nie rozumiem pytania.

- Czy jako urzędnik ma pani obowiązek przedstawić się klientowi urzędu? Czy może dowolnie wybierać komu się pani w pracy przedstawia, a komu nie?

Nie rozumiem pytania.”

Tak można cytować jeszcze bardzo długo pytania, których nie rozumiała urzędniczka zatrudniona na stanowisku inspektora w Urzędzie Miejskim w Białymstoku. Dopiero po bardzo precyzyjnych i niekiedy pojedynczych wyrazach udało się ustalić, że identyfikator urzędnik ma jednak nosić po to, aby dowolny klient urzędu wiedział z kim rozmawia i w jakim charakterze dany urzędnik uczestniczy w jego sprawie. A ta kwestia jest akurat kluczowa dla oskarżonego Józefa Bzura. Powodem, dla którego znalazł się na ławie oskarżonych, było odwrócenie identyfikatora, aby poznać dane urzędniczki.

I właśnie ten fakt miał tak kolosalne znaczenie, że urzędniczka – Bogumiła Staszyńska zatrudniona na stanowisku inspektora w Urzędzie Miasta w Białymstoku poczuła się najwyraźniej naruszona cieleśnie. Krótko po tym zdarzeniu oskarżyła starszego człowieka o czyn karalny, tylko dlatego, że ten chciał wiedzieć, kto zajmuje się jego sprawą. Więc chyba w tym miejscu nie będzie nadużyciem powiedzenie, że nasz Urząd Miejski wszedł w kolejny, nowy etap profesjonalizacji i teraz już zatrudnia urzędników, którzy nie rozumieją prostych zwrotów w języku polskim. Strach nawet myśleć w jaki sposób czytają i odpisują na pisma mieszkańców urzędnicy, którzy nie rozumieją tak prostych pytań, jakie zacytowane zostały powyżej.

Inni świadkowie, będący pracownikami Urzędu Miejskiego, także nie popisali się lepszą znajomością ani języka polskiego, ani najwyraźniej elementarną kulturą bycia podczas wykonywania swoich obowiązków w urzędzie. Żeby było ciekawiej zeznawali pod przysięgą między innymi, że podczas rozprawy administracyjnej państwo Bzura byli zamykani na klucz w czasie posiedzenia. Nie mogli nawet wyjść do toalety, ani napić się wody. Drzwi co prawda były otwierane na ich prośbę, ale tylko i wyłącznie na ich prośbę.

Czy tak postępują urzędnicy przy każdej rozprawie administracyjnej, że zamykają na klucz ludzi wewnątrz pomieszczenia w urzędzie? – dopytywała się sędzia.

Nie, nie pamiętam, aby inne rozprawy tak się odbywały. Ale tutaj trzeba było tak zrobić, bo wiedziałem jeszcze przed nią, że będzie utrudniane postępowanie – zeznawał dyrektor departamentu skarbu w Urzędzie Miasta – Wiesław Bielawski.

Skąd o tym wiedział przed rozprawą? Tego już wyjaśnić nie potrafił. Tak samo nie potrafiła wyjaśnić urzędniczka, która oskarżyła Józefa Bzura o naruszenie swojej nietykalności cielesnej – skąd się wzięła taka procedura, by zamykać ludzi wewnątrz pomieszczeń urzędu i to na klucz.

Na dodatek, gdyby ktoś nie wiedział, czym zajmuje się inspektor w urzędzie miasta, informujemy, że otwiera i zamyka drzwi na klucz. Nic więcej przez blisko siedem godzin, czyli tyle, ile trwała rozprawa administracyjna, nie miała w swoich obowiązkach Bogumiła Staszyńska. I tu nie ma co się dziwić, że powierzono jej tak odpowiedzialne zajęcie. Skoro nie rozumie języka polskiego, a potrafi całkiem nieźle operować kluczem i klamką, w zasadzie wystarczy do zajęcia się tak odpowiedzialną czynnością. Może tylko dziwić, dlaczego jest zatrudniona w stopniu inspektora, a nie jak miał ją rzekomo określić oskarżony starszy mężczyzna „odźwiernej”. Ewentualnie podobne czynności wykonuje jeszcze dozorca, ochroniarz i personel sprzątający. To widocznie jest kolejny poziom standaryzacji Urzędu Miasta, skoro takie obowiązki powierza się już inspektorom.

Kolejne przesłuchanie świadków w tej sprawie odbędzie się 10 kwietnia. Postaramy się jeszcze raz zrelacjonować przebieg postępowania sądowego. Na świadka został powołany jeden z dziennikarzy, który dokumentował cały proces oskarżenia Józefa Bzura, blisko 70 – letniego mężczyzny. Ten, jak podkreślała sama pokrzywdzona, dotknął ją, a w zasadzie jej identyfikator, by poznać dane. Nawet podczas środowego przesłuchania pokrzywdzona urzędniczka nie odnosiła się w sposób szczególny do faktów innych czynności. Najbardziej oburzył ją i zniesmaczył termin „odźwierna”, jakiego miał użyć Józef Bzura wobec funkcjonariusza publicznego.

Nasz komentarz:

Gdybyśmy byli na miejscu Józefa Bzura i zastali funkcjonariusza publicznego, który wykonuje obowiązki dozorcy, a nie chciał się przedstawić z imienia, ani nazwiska, nie byłby nam znany stopień służbowy, ani w jakim charakterze taki funkcjonariusz publiczny znajduje się w urzędzie, na dodatek ma kłopot z rozumieniem prostych zdań w języku polskim, określenie „odźwierna” byłoby zapewne najmniej urągające godności inspektora Urzędu Miasta w Białymstoku. Ciekawi nas tylko jeszcze jakim cudem tacy ludzie przechodzą egzaminy lub konkursy na stanowiska urzędowe.

(Agnieszka Siewiereniuk – Maciorowska)
Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo fakty.bialystok.pl




Reklama
Wróć do