W kraju damskiego avant popu zatrzęsienie. Dobrze, że pojawia się tez w Białymstoku i w tak porządnej formie, jak u Nataszy Topor.
Bo to, co proponuje nam Natasza, to bardzo fajne, poetyckie miniaturki. Niegłupie, na wskroś autorskie i przede wszystkim – co na damskiej scenie ambitnego popu nie takie wcale częste – różniące się od siebie. Album nie nuży, zbiera bardzo wiele różnych emocji, a wszak to o nie głównie chodzi w muzyce tego typu. Absolutnym highlightem albumu jest numer tytułowy. A że dziwi że taki tekst wyśpiewuje kobieta, a nie mężczyzna. Wszak takiej analizy to po płci brzydkiej człek by się spodziewał. A i na fajny żart się miejsce na końcu znajduje.
"Kobiety mego życia (...) są takie niedzisiejsze i takie niewyspane". Natasza jest wyraźnie niewyspana, bo dużo na płycie numerów sennych, czy raczej onirycznych. Dzisiejsza jest natomiast z pewnością, czy raczej dzisiejszo-niedzisiejsza – wszak retro w damskim popie jest w Polsce modne, jak nigdy dotąd, czy mowa o Ani Dąbrowskiej, czy Ani Rusowicz. Cieszy też to, że u Nataszy to retro ma poblask nasz, swój, tutejszy. Ma w sobie coś, co możnaby nazwać białostockim odpowiednikiem ulicznego folkloru warszawskiego. Przez elektroniczne dźwięki przebija też odrobina dobrze pojętej wiejskości. Nie wiochy, ale pachnącej słomą łąki, po której biega się w pełnym słońcu.
W mroczniejszych momentach albumu powstaje kawalkada miłych skojarzeń. A tu gdzieś przebija Björk, a tu słychać odniesienia do rzeczy spod znaku Bat for Lashes. Oczywiście porządnie zrelatywizowane do naszego regionu geograficznego. To płyta poetycka, ale nie grzęźnie w jakże wytartych, nudnych i emocjonalnie sflaczałych rejonach "Krainy Łagodności". To poetyka samotnego przesiadywania w kafejkach, kiedy na zewnątrz ulewa. To poetyka picia takich ilości kawy, że na horyzoncie już zawał, wylew, a na stoliku niedokończony miłosny list. I tak sobie schodzimy na ów zawał. W tle przygrywa nam charakterystyczny, ciągnący się przez całą płytę klawisz. Natasza sobie śpiewa. I myślimy sobie, że można umierać gorzej, że gdzieś tutaj przybijamy piątkę z Kafką i Walserem. Że wieczorem – o ile przeżyjemy – będziemy oglądać filmy braci Quay. Albo siedzieć z kawą w oknie patrząc na deszcz. I ryzykując kolejny zawał. Brawo Natasza. Czekamy na więcej.
Komentarze opinie