Kiedy zaczynali, jeszcze w poprzedniej epoce byli ulubieńcami zagniewanej młodzieży jeżdżącej na festiwale do Jarocina. Jednak lata mijają i dziś możemy zobaczyć ich w wersji akustycznej. I to w operowym gmachu.
Powstały trzydzieści trzy lata temu w Warszawie. Lady Pank to jedna z najpopularniejszych grup w historii polskiego rocka. Na koncie mają aż dwadzieścia studyjnych albumów. Wylansowali dziesiątki przebojów, na czele z "Fabryką małp", "Tańcz, głupia tańcz", "Mniej niż zero", czy "Kryzysową narzeczoną". Przez dekady swojej działalności stali się synonimem polskiego rocka stadionowego – takiego, który swoją przebojowością porywa nieprzebrane tłumy.
Często zapominamy jednak, że Lady Pank ma rówież wcielenie spokojniejsze, balladowe, obfitujące w perełki pokroju "Wciąż bardziej obcy", czy "Zawsze tam gdzie ty". Z tej perspektywy nie dziwi, że grupa pokusiła się o przearanżowanie swojego dorobku tak, by przedstawić go publiczności w wersji unplugged.
Kunszt i charyzma
Popularność grupa zawdzięcza przede wszystkim osobie swojego lidera, Jana Borysewicza. Wielokrotnie nazywany jednym z najwybitniejszych polskich gitarzystów, muzyk od lat komponuje utwory łączące w sobie przebojowość z muzyczną inteligencją. Nie sposób powiedzieć jednak, gdzie Lady Pank byliby, gdyby nie sceniczne szaleństwa i charyzma wokalisty, Janusza Panasewicza, który zawsze nadawał zespołowi aurę prawdziwej rockandrollowej dzikości.
Obaj panowie nigdy nie stronili od używek i skandali. Zdarzało im się przesadzić z alkoholem, albo pokazać publiczności nieparlamentarną część ciała. Ale w rock and rollu to przeciż norma. Lady Pank stworzyli pierwszą w naszym kraju kapelę równie nieokrzesaną i niegrzeczną, jak zachodni konfratrzy, choćby – nie przymierzając – The Rolling Stones. Mimo to i mimo, że w metryce ciągle rośnie, zespół pozostaje aktywnym, o czym przekonuje wydana trzy lata temu płyta "Maraton", czy nagrana rok wcześniej płyta projektu Jan Bo, "Miya".
Ostatnimi czasy fanów niepokoiły docierające z obozu "Lady Pank" informacje o złym stanie zdrowia Borysewicza. Okazało się jednak, że prawdziwy rockandrollowiec jest niezniszczalny i zespół szybko powrócił do grania na żywo. W jakiej formie koncertowej są panowie obecnie? Pewnie jak zwykle znakomitej. Okazja, by przekonać się na własne oczy i uszy już w połowie kwietnia. Dodatkowym wabikiem może okazać się fakt, że akustyczne arażacje cechować będzie szlachetny minimalizm. Złożą się na nie gitary Borysewicza, głos Panasewicza i... fortepian. Żaden białostocki (choć nie tylko) fan twórczości zespołu nie może opuścić tego wydarzenia. A jeśli opuści, to niech mu dożywotnio śpiewają "Mniej niż zero".
13 kwietnia. Opera i Filharmonia Podlaska, ul. Podleśna 2. Godz. 20. Bilety: 100-120 zł, dostępne w kasach Opery, sieci TicketPro (Empik, MediaMarkt) oraz bilety grupowe bezpośrednio u Organizatora: 600 347 580 lub [email protected]
Komentarze opinie