Reklama

Red Emprez: Nie każdy jest w stanie to wytrzymać

15/04/2015 15:58
 



Red Emprez to duet znakomicie rozumiejących się facetów, których połączyła muzyczna pasja. I o niej opowiadają poprzez swoje dźwięki. Niedługo wydają nową płytę, "Reborn". I z tej okazji wzięliśmy ich na spytki.

Wszędzie gdzie się o Was pisze, pada sformułowanie, że gracie electro-gotyk. Czy tak właśnie byście się określili?

Adam: Myślę, że to bardzo duże uproszczenie wynikające z charakterystyki naszego pierwszego materiału. Kolejne nagrania kompletnie od tego odbiegają. I kiedy występowaliśmy na festiwalach gotyckich, zarzucano nam, że nie gramy tego, co trzeba. (śmiech)

Michał: To środowisko na samym początku nas zauważyło i przygarnęło. Na jednym z pierwszych koncertów przyszedł pewien gość i powiedział: "Ej, jesteście nowym wydarzeniem na scenie electro-gotyckiej", to spytałem: "Jakiej?!" (śmiech), wtedy nie byłem zupełnie świadomy, że jest taka nisza. Jednak to fakt - takie motywy można znaleźć w naszej muzyce.

A dzisiaj jak się określicie?

M: Minimal electro z wpływem lat 80., synth-wave"u... Trochę w stronę ścieżki dźwiękowej do filmu "Drive", trochę rytmu z Chemical Brothers, krztyna acidowych pochodów, sporo wpływów lat 80. No i do tego trzeba dorzucić wspomniany "electro-gotyk".

Na co dzień wykonujecie niemuzyczne zawody. Co sprawiło, że muzyka jest jednak w Waszym życiu istotna?

M: Najpierw była muzyka przynoszona przez moją starszą siostrę. Byłem skazany na to, czego ona słuchała. Młodszy o sześć lat, nie miałem własnego magnetofonu... I pewnie na przekór postanowiłem sam grać taką muzykę, jakiej chciałbym słuchać (śmiech). A tak serio, to pierwszy kontakt z elektroniką to były płyty Depeche Mode, sporo kiczu, Apollo 440 oraz Planet Funk. Poza elektroniką za dużo tego było, żeby tu wymieniać.

A: To historia na kilka godzin. A jeśli chodzi o elektronikę... jak byłem mały, słuchałem italo disco...

M: Co za coming out! (śmiech)

A: ...to było moje pierwsze spotkanie z muzyką quasi-elektroniczną. A na poważnie... Vangelis, ścieżka do filmu "Blade Runner".

Kiedy narodził się pomysł na Wasz duet?

M: Spotkaliśmy się, kiedy obaj jeszcze graliśmy w thrash metalowym zespole Bright Ophidia. Adam nadal tam śpiewa. Ja grałem na klawiszach. A po godzinach robiłem sobie podkłady. Adam je usłyszał i stwierdził, że można coś z tym zrobić. Był więc wokalista, była muzyka - w dodatku kompletnie inna od tego, co robiliśmy wtedy... Kilka prób, dwa miesiące i mieliśmy cztery numery. Potem przyszły pierwsze koncerty. Okazało się, że to, co robimy na scenie, podoba się publice.

A: I to nas jakoś uskrzydliło. Poza tym duet plus komputer to wygoda, mobilność. To było coś nowego, ożywczego i do dziś nas to rajcuje. Choć na początku dużo było improwizacji. Numer powstawał kilka dni wcześniej, a za chwilę już graliśmy go na koncercie. Michał przy okazji nabierał sznytów producenckich, rozwijał się w materii obróbki muzyki.



Na jakim etapie jesteście w kwestii nowej płyty?

M: Nowa płyta nazywać się będzie "Reborn" i jest gotowa w 3/4. Chcemy ją sfinalizować w ciągu 30-40 dni. Kiedy materiał będzie upubliczniony? Pewnie trochę później, bo zostaje do przygotowania grafika, musimy też zaplanować promocję. Ale myślę, że wyrobimy się przed wakacjami.

A: Nasi fani czekali dosyć długo. Materiał powstawał przez ostatnie pięć lat. Ale nie siedzieliśmy z założonymi rękami. Mieliśmy na przykład mariaż z akustycznymi wersjami naszych utworów. Bardzo zresztą prawdopodobne, że nasze nowe wydawnictwo elektroniczne połączymy z akustycznymi wersjami naszych numerów.

M: Mogą nam się szykować dwie płyty. Bo akustyczny materiał jest fajny. Choć trzeba przyznać, że jest diametralnie inny od tego, z czego ludzie kiedyś nas znali. Ale również inny od tego, co nagraliśmy teraz.

Proces twórczy - jak on wygląda w Waszym przypadku?

M: Najpierw znajduję parę fajnych akordów. Nagrywam je zwykle na pianinie. Potem aranżuję. I powstaje taki zrębek pomysłów, który trwa minutę-dwie. Pokazuję to Adamowi. I on albo na to reaguje "jestem na tak" albo milczy. Już się nauczyłem, że jak nic nie mówi po tej minucie, to najlepiej przejść do następnego pomysłu (śmiech). Jeśli jednak Adamowi zacznie pomysł grać w głowie, to zaczynamy pracę nad ścieżką wokalną...

A: To często jest improwizacja. I kiedy ja już znajdę pomysł na główną linię, Michał mówi: "Wiesz co? Ja mam pomysł na chórki". I tak te nasze pomysły się przeplatają, aż dojdziemy do punktu wspólnego. Czasem jeden z nas długo musi przekonywać drugiego. A czasem jakiś pomysł po prostu musi "urosnąć".

M: Ścieżki wokalne w ciągu "historii numeru" zmieniamy 4-5 razy, a sam numer potrafi mieć 70 wersji. I nie przesadzam. Bywa, że numer ma fajny potencjał, ale trzeba wiele podejść, by wydobyć z niego tę najciekawszą ekspresję.

A: Bywa i tak, że wersja pierwotna, która była improwizowana, odkryta po roku, czy dwóch okazuje się tą właściwą, a wcześniej to było błądzenie. Żeby do tego dojrzeć, musi minąć jakiś czas. Inna rzecz, to selekcja. Bo gdybym policzył wszystkie numery, które popełniliśmy od poprzedniego albumu, to wyszłoby 25-30 utworów i 50 pomysłów. Z tego wyłowiliśmy 10, które wylądują na płycie i 6 w wersjach akustycznych.

Czyli w Waszym wykonaniu etap twórczy jest dosyć burzliwy?

M: To jeden z powodów, dla którego nie powiększamy składu. Numer ewoluuje, nie pozostaje w miejscu i we dwójkę łatwiej podjąć decyzję, co do jego przyszłości. Im więcej ludzi, tym większy opór przed zmianą. Szczególnie, że w naszym przypadku dany utwór na końcu czasem zupełnie nie przypomina tego, czym był na początku.

A: Reasumując... Nie każdy jest w stanie to wytrzymać. (śmiech)

(tekst: Sylwia Łuniewska, autorka programu "Bez Hologramu" w Radiu Akadera, foto: Archiwum zespołu)
Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo fakty.bialystok.pl




Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Wróć do