Najmłodsze pokolenie może zadawać dziwne pytania o potrzebę segregacji śmieci i to w sytuacji, kiedy nie ma na to żadnej logicznej odpowiedzi. A na pewno takiej odpowiedzi nie będzie, kiedy to młodsze pokolenie zobaczy, jak wygląda odbiór posegregowanych już odpadów z poszczególnych pojemników, z dowolnego osiedla w Białymstoku.
To trwa już dość długo. Podjeżdża pojazd pod śmietnik i zabiera wszystko, co jest. Nie ma znaczenia, że w kubłach oddzielnie ludzie wrzucają szkło, plastik czy papier. Wszystko ląduje w jednym miejscu razem, jak leci. W tej sytuacji można się już tylko zastanawiać, po co w ogóle segregujemy śmieci i wrzucamy do poszczególnych pojemników, skoro i tak lądują one w jednym miejscu.
Mieszkańcy na wielu osiedlach zwracali na to uwagę. Tymczasem wspólnoty mieszkaniowe i niektóre spółdzielnie zaczęły obciążać mieszkańców kosztami wyższymi, bo za odbiór nieposegregowanych odpadów. To zastanawia dość mocno, zwłaszcza, że segregacja nie ma żadnego sensu, kiedy wszystko ląduje ostatecznie w jednym większym koszu. Do komisji zagospodarowania przestrzennego i ochrony środowiska spływają już pierwsze skargi od mieszkańców, którzy czują się pokrzywdzeni. Tak samo zresztą jak i całym systemem naliczania opłat. I trudno się nie dziwić tej złości, skoro nawet przy posegregowanych śmieciach, wszystko ląduje w jednym ogromnym pojemniku i jest wywożone tak, jak leci. Gdzie sens?
- Ja mam jedną reklamówkę śmieci na tydzień, czasami nawet na miesiąc. Nade mną mieszka rodzina 4 –osobowa i oni płacą tyle samo, co ja, bo ktoś wymyślił, żeby płacić za wielkość mieszkania, a nie za to, ile faktycznie osób robi te śmieci. Jeszcze teraz wspólnota podniosła opłaty i muszę płacić miesięcznie ponad 40 zł za tej jeden woreczek. Dla mnie to bardzo dużo. Nie stać mnie na to. Proszę coś z tym zrobić – prosiła radnych niedawno starsza kobieta obecna na posiedzeniu komisji zagospodarowania przestrzennego i ochrony środowiska.
Biorąc pod uwagę fakt, jak śmieci są odbierane i że lądują wszystkie w jednym miejscu, naliczanie takich zwiększonych opłat mija się z sensem. Tak samo jak z sensem mija się w ogóle segregowanie śmieci i wkładanie ich do poszczególnych pojemników. Dzieje się tak na wielu osiedlach i niezależnie od firmy, która odbiera nasze odpady. Jedyny chyba sens takiego działania, to edukacja ekologiczna. Tylko co z takiej edukacji, skoro nie działa ona w praktyce.
- Już dawno to obserwuję, że wszystko trafia do jednego samochodu, mimo, że w pojemnikach są posegregowane śmieci. Nie wiem, ile czasu to trwa, bo na początku nie zwracałam uwagi. Nauczyłam się segregować śmieci za granicą i po powrocie do Polski segregowałam. Ale nie rozumiem, czemu taka segregacja ma służyć, skoro jej nie ma – mówi naszej redakcji Katarzyna Juchnicka z osiedla Piasta.
- Robota głupiego lubi. Najpierw my segregujemy, a potem mają pracę przy sortowaniu tych samych śmieci inni ludzie. Ja nie pamiętam, żeby podjeżdżały tu jakieś pojedyncze samochody i zabierały śmieci oddzielnie, tak jak są one powrzucane w tych pojemnikach – komentuje Jarosław Nikiciuk, tym razem z Nowego Miasta.
- Ja już nawet nie zwracam uwagi na takie rzeczy. Na początku to jeszcze się dziwiłem, że coś tu jest bez sensu, ale w tym kraju takie kwiatki są na porządku dziennym. My segregujemy, płacimy za segregowanie śmieci, żeby potem te posegregowane śmieci wylądowały w jednym miejscu. To jest Polska właśnie – skwitował Robert Boguszewski z osiedla Białostoczek.
Nie ma co się dziwić tego rodzaju komentarzom, ani opiniom, skoro podejmowane czynności i prawo chodzą własnymi drogami. Wkrótce dopytamy spółkę „Lech”, która jest odpowiedzialna za gospodarkę śmieciową w Białymstoku, dlaczego tak się dzieje i czemu właściwie służy segregacja śmieci. W sytuacji, o której mówili mieszkańcy i czego sami byliśmy świadkami, trudno znaleźć logiczne uzasadnienie. Jednak kreatywność urzędników w tym względzie niejednokrotnie wprawiała w zdumienie.
Ewidentnie system gospodarowania odpadami wymaga w Białymstoku rewizji i dość mocnej. Nie tylko sposób segregacji podwójnej, ale także brak surowca do spalania w naszej spalarni śmieci i koszt utrzymania tego zakładu. Tu znów, wydaje się, że ten koszt spadnie wyłącznie na barki mieszkańców Białegostoku. Okazało się, że sąsiednie gminy nie są zainteresowane oddawaniem swoich odpadów do utylizacji z powodu drakońskich cen ustalonych przez spółkę Lech. O to także dyptamy władze miejskiej spółki.
Komentarze opinie