Zawsze twierdziłem, że Kings of Leon to wyjątkowo słaby zespół. Nowym logplayem zespół dowodzi tego nawet swoim najbardziej zagorzałym obrońcom.
Wypłynęli tak naprawdę jednym hitem, który do znudzenia katują uczestnicy wszystkich wokalnych talent shows w kraju. Słuchać ich płyt w całości z kolei sensu większego nie było, bo kopiowali po prostu patenty wymyślone przez zdolniejszych, a słabiej rozpromowanych kolegów. Nowym albumem tylko przyznają się do faktu, że nie bardzo mają cokolwiek sensownego do powiedzenia. Bo zawartości treściowej na całej płycie tyle, co takie Arcade Fire (nowa płyta za chwilę) zawiera w jednym numerze.
Startujemy niby energetycznym, zupełnie nieciekawym "Supersoaker", by za chwilę poznawać kompozytorską mieliznę "Rock City". Już przy drugim numerze wokal Caleba Followilla staje się nieznośny. Kompletnie nosowy, z brzydką barwą, w dodatku nieszczególnie mocny. Fuj, fuj, fuj. W "Don"t Matter" panowie udają, że grają stonera, oczywiście czyniąc to sto razy gorzej niż gatunkowi konkreciarze. Rehabilituje ich może balladka, "Beautiful War", ale to też nie nagranie historyczne. I tak dalej. Średnio na trzy numery słabe przypada jeden w miarę udany. Ostateczny dowód, że media nadal potrafią "zrobić karierę" komuś, kto zdecydowanie na takie wielkie halo nie zasługuje.
W przypadku braci Followill było o tyle łatwiej, że skutecznie rozpuszczali plotki o tym, że tankują za trzech i stale są na granicy zgonu z przepicia (a który rockman nie jest/nie był?), że lubią dać komuś w pysk i wciągnąć coś nosem. Tacy niegrzeczni. Która kobita nie miałaby ochoty takiego usidlić i nauczyć odpowiedzialności? Oswoić tygryska. Tyle, że samym imagem, choćby nie wiem jak pielęgnowanym przez płytowe wytwórnie nie zapełni się kompozytorskiej miałkości. Produkcją nie oszuka się, że piosenka jest tam, gdzie piosenki nie ma. W przypadku nowego albumu Kings of Leon te słowa nabierają wydźwięku, bo jest ona na ową tezę przykładem wręcz idealnym.
Choć złudzeń nie mam. Co by nie powiedziała branża, płyta sprzeda się w milionach, czy setkach tysięcy. Wszystko to niesione pamięcią o jednym niegdysiejszym hiciorze. Przykro. Bo jest wielu młodszych, ładniejszych, zdolniejszych, którzy do masowej świadomości nie trafiają. Szkoda, bo to znaczy że Caleb dalej będzie katował ludzi swoim obrzydliwym wokalem. Mam nadzieję trafiać na niego przypadkiem jak najrzadziej. Bo świadomie muzyki Kings of Leon będę unikał.
Komentarze opinie