Jeszcze kilka lat temu w godzinach popołudniowych trzeba się było nieźle nagimnastykować, aby znaleźć wolne miejsce na parkingu pod dowolną galerią handlową. Dziś takie miejsca są dostępne bez najmniejszego trudu i to nawet tuż po 16-tej. Wewnątrz nie ma już tłoku i przepychających się klientów z wózkami. Na dodatek sporo z nich mówi po rosyjsku.
Odwiedziliśmy białostockie galerie handlowe. A była to już kolejna wizyta i wówczas rzuciło się nam w oczy sporo pustostanów skrzętnie zakrytych reklamami. Rzucił się nade wszystko brak klientów. Pustki tłumaczyliśmy wizytą tuż po Świętach Wielkiej Nocy. A wiadomo, że na dwa świąteczne dni kupujemy wszystko na zapas, jakby sklepy miały być zamknięte co najmniej przez tydzień. I kilka dni po świętach wielkanocnych nie widać było klientów, widoczne za to były pustki na parkingach. Okazuje się, że to już raczej stała tendencja. W minioną środę ponownie odwiedziliśmy trzy białostockie galerie i było tak samo jak zaraz po świętach. Po prostu pusto.
Najemcy nie chcą się otwarcie wypowiadać, że jest źle, a nawet bardzo źle. Wielu z nich nawet nie może o tym mówić z uwagi na klauzule umów, które podpisali. Jeśli podajemy informację, że jesteśmy z mediów, wszyscy nabierają wody w usta. Okazuje się, że część najemców boi się właścicieli galerii i nie wypowiada się oficjalnie. Ale kiedy pytamy o to, jak się wiedzie, udając potencjalnych klientów, najemcy są już nieco bardziej rozmowni. Wszyscy, co do jednego, podkreślają że jest coraz trudniej prowadzić działalność. Sieciówki jakoś sobie radzą. Zmniejszyły jednak liczbę pracowników. W sklepach obuwniczych i tekstylnych pracowników jest niewielu w porównaniu do tego, jak było jeszcze kilka lat temu. Na przykład na kasie w jednej z siecówek obuwniczych, siedzi tylko jedna osoba. Wcześniej były dwie. W innym sklepie obuwniczym jest podobnie. W kolejnym w ogóle jest jeden pracownik na cały, dość duży sklep.
- Wcześniej pracowało nas tutaj 5 osób, teraz jestem sama. Na rano była moja koleżanka. Nie ma ruchu, mało się sprzedaje. Do sklepu wchodzą pojedyncze osoby, chociaż mamy dużo dobrych butów w przecenie – mówi pracownica jednego ze sklepów w Galerii Auchan na Produkcyjnej.
- Myślę, że jakby nie goście ze wschodu, to trzeba by było cały interes zwijać. Teraz to oni najwięcej kupują, ale też dużo mniej niż jeszcze rok temu. Tak jak patrzę, to cały handel nam zamiera w Białymstoku – powiedziała pracownica innego ze sklepów tej samej galerii handlowej.
W Atrium Biała od dłuższego czasu nie ma już sklepu Real. We wrześniu ubiegłego roku pojawił się w jego miejsce Bi1. To nowa marka sieci hipermarketów należących do spółki Schiever, która współpracuje z Auchan. Już na wejściu widać, że klientów jest mniej. Parking bez problemu oferuje wolne miejsca. Wewnątrz galerii przechadzają się pojedyncze osoby. Nie ma tłoku, który jeszcze ponad rok temu w Atrium Biała akurat panował niezależnie od dnia tygodnia. W samym sklepie Bi1 czynne są trzy kasy, do których nie ma kolejek. Stoją wyłącznie pojedyncze osoby. Nie mają wypełnionych koszy, raczej pojedyncze produkty. Sprawdziliśmy – asortyment i ceny nie odstraszają. Mimo tego, klientów brak. Tak się jednak złożyło, że nie było z kim porozmawiać na miejscu. Chcieliśmy ustalić, jak wygląda sprzedaż, ale odesłano nas do centrali sieci.
Idziemy dalej, patrzymy jak wygląda handel w sklepach galerii Atrium Biała. Jest nieco więcej ludzi niż na Produkcyjnej. Ale nawet w popularnych dotąd sklepach klientów jest niewielu. Zniknęło nieco punktów z korytarzy. Tylko w jednym punkcie gastronomicznym siedziała dwójka ludzi. Wszystkie inne miejsca – puste, nie było ani jednego klienta w kawiarni, pizzerii, przy lodach. Więcej osób kręciło się za to przy fast foodach, ale tam również było sporo wolnych miejsc.
- Co tu mówić? Widać jak jest. Ludzi jest mniej. Od chyba roku przychodzi tu coraz mniej klientów. Jak wcześniej były utargi na 1200 zł i więcej to teraz jest połowa tego. Szef zwolnił już dwie osoby. Na razie jeszcze jesteśmy, ale jak długo to nie wiadomo – mówi pracownica jednego z fastfoodów.
- Trudno powiedzieć, ile tu osób może się kręcić każdego dnia. Widać gołym okiem, że ludzi jest mniej. Galeria co jakiś czas organizuje jakieś tam wydarzenia, żeby ściągnąć klientów, ale to nie działa. Ci ludzie przychodzą specjalnie na te wydarzenia, o ile w ogóle przychodzą, a do nas nie zaglądają. A jeśli już to raczej rozejrzeć się, bardzo rzadko ktoś coś kupi – mówi pracownica sklepu z odzieżą w galerii Atrium Biała.
Firmy PR-owe, obsługujące duże galerie handlowe w Polsce, specjalizują się w podawaniu fałszywych danych dotyczących liczby klientów różnych centrów handlowych. To pułapka na nowych najemców. Bo tak się składa, że w tych komunikach nie ma podziału na organizowane wycieczki, pseudoeventy czy losowania nagród, które przyciągają tłumy. Potencjalny najemca jest kuszony atrakcyjnie wyglądającą ofertą, która w rzeczywistości nie ma nic wspólnego z tym, co się dzieje. Ale tymczasem galerie powstają jak grzyby po deszczu, bo chętnych ciągle jest dość sporo. Najemcy jednak są już nieco ostrożniejsi, chociaż naiwnych wciąż nie brakuje. Jeśli ktoś właśnie zastanawia się nad wynajęciem pomieszczeń w galerii, koniecznie trzeba zwrócić uwagę właśnie na liczbę organizowanych eventów, które nie mają nic wspólnego z kupowaniem. Ale za to czujniki zamontowane na wejściu, wskażą liczbę potencjalnych klientów, którzy klientami nie są. Przyszli zbadać poziom cukru, albo z dzieckiem na przedstawienie lub z innego powodu, który nie ma nic wspólnego z robieniem zakupów.
Tak samo potencjalni najemcy powinni zwrócić uwagę na ogromne reklamy rozwieszone na ścianach galerii handlowej. Są to przede wszystkim wyklejone duże formaty z konkursami, z reklamami. W większości przypadków zakrywają one pustostany, aby galeria nie wyglądała na opuszczoną. Jeśli takich reklam jest dużo, to znak, że w tym miejscu handel się nie udał komuś kto był tam wcześniej, albo do tej pory nie pojawił się jeszcze żaden najemca.
Sytuacja z klientami lepiej wygląda tylko w galerii Auchan na Hetmańskiej. Tam kręci się jeszcze sporo ludzi. Kolejki do kas są dłuższe i ludzie mają wypełnione kosze. Widać jednak, że w Białymstoku, albo klienci się odwrócili od sklepów wielkopowierzchniowych, albo galerii handlowych jest już po prostu zbyt wiele i nie ma aż tylu chętnych do robienia zakupów. Z pewnością sytuacja materialna białostoczan poprawiła się z lekko, ale nadal nie na tyle, aby wszystkie punkty handlowe mogły się utrzymać na bardzo dobrym poziomie.
- Rozbuchane pozwolenia na budowy wyniszczyły centra polskich miast. Galerie handlowe stają się poczekalniami, czytelniami, mają swoje wirtualne biura, szkoły tańca, szkoły sztuk walki, „salony gier” (coraz modniejsze są „piłkarzyki”), młodzież lubi tam wagarować, bo ciepło, bezdomni szukają schronienia. Najmocniejszą stroną galerii czy centrum handlowego jest dach nad głową i ciepło, choć nie zawsze i nie wszędzie. Centra się starzeją i na siłę próbują przetrwać zmieniając – jak ładnie i modnie się teraz mówi i pisze „swoją funkcjonalność”. Pięknie to brzmi. Warto jednak wiedzieć, że nie ma to nic wspólnego z prowadzeniem firmy – pisze na swoim blogu Daniel Dziewit – prezes Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Ochrony Najemców.
Trudno powiedzieć, co z takimi miejscami handlowymi stanie się za kilka lat, kiedy w Białymstoku przybędzie jeszcze kilka galerii handlowych. Dwie nowe wkrótce pojawią się na Bohaterów Monte Cassino przy dworcu PKS. Galeria Jurowiecka, która znajduje się, w wydawałoby się idealnym miejscu, wciąż świeci pustkami, praktycznie takimi samymi jak centrum outletowe przy Wysockiego. Więcej osób za to zaczęło robić zakupy w sklepach osiedlowych, chociaż dotyczy to głównie spożywki i popularnych warzywniaków. Nasza redakcja wkrótce sprawdzi jeszcze co się dzieje na największym targowisku na Kawaleryjskiej.
Komentarze opinie