Do końca ubiegłego roku na terenie miasta Białegostoku funkcjonowały dwa fotoradary, które obsługiwała Straż Miejska. Zostały zlikwidowane z dniem 1 stycznia 2016 roku. Czy teraz białostoczanie jeżdżą szybciej i mniej bezpiecznie? Sprawdziliśmy i wiemy jak obecnie kierowcy stosują się do przepisów ograniczenia prędkości.
Po Białymstoku jeździ się bardzo dobrze. Korków jest niewiele jak na tak duże miasto. Co wcale nie oznacza, że takie się nie tworzą. Jest kilka punktów, których przejechanie zajmuje sporo czasu, a niekiedy potrzebne są wręcz tabletki uspokajające. Ale z informacji zamieszczanych na portalu korkowo.pl wynika, że po mieście możemy jeździć płynnie i średnia rozwijana prędkość wynosi około 42 km/h.
Do niedawna mieliśmy dwa punkty w mieście, przy których trzeba było zwolnić. Obok ustawione były fotoradary, które jak powszechnie wiadomo, nie były nigdy ulubionymi urządzeniami kierowców. Jeden z nich znajdował się na ulicy Baranowickiej, drugi na wylotówce na Warszawę. Do końca ubiegłego roku obsługiwała je Straż Miejska, potem nastąpiła zmiana przepisów, na mocy których odebrane jej zostały kompetencje do obsługi fotoradarowej. Teraz jak się okazuje, w tych miejscach jeździmy szybciej, bez obaw o niechcianą fotografię.
- Jak szosa jest wolna i pusta to przyznaję, że zdarza się przycisnąć w pedał. Chyba każdy tak robi. Jak stał fotoradar, wiadomo – wszyscy zwalniali – mówi Jacek.
- Ten fotoradar na Baranowickiej stał tak długo, że człowiekowi weszło w krew zwalnianie w tym miejscu. Jak sobie przypomnę, że jednak fotoradaru już tam nie ma, to nie zwalniam – komentuje Zbyszek.
- Umówmy się, że w tym miejscu (Baranowicka – dop. red.) i tak szybko jechać się nie da, bo zaraz światła są jedne, drugie. Ale jak cała szosa pusta jest, to po co mam się ciągnąć czterdzieści na godzinę? Moim zdaniem fotoradar stał tam na zasadzie maszynki do zarabiania na kierowcach – podzieliła się z nami Karolina.
- Mogę powiedzieć, że skoro na całym odcinku można jechać 70 km/h a raptem trzeba było zwolnić, bo stał fotoradar, to było to większe zagrożenie dla kierowców, niż jak tego radaru nie ma. Na Kleeberga jest takie wąskie gardło w tym miejscu, ale też nie przesadzajmy – mówi Rafał.
Okazuje się, że monitoring przeprowadzony w wielu miastach w Polsce wykazał, że po likwidacji fotoradarów kierowcy zaczęli jeździć szybciej, co oznacza, że łamią przepisy ruchu drogowego. Tylko w 2015 r. dzięki zdjęciom z fotoradarów obsługiwanych przez Straż Miejską wystawiono w Polsce 750 tys. mandatów na sumę ponad 130 mln zł. Za to, gdy zlikwidowano prawie 400 stacjonarnych fotoradarów używanych przez straż miejską i straż gminną, kierowcy jeżdżą znacznie szybciej. Można zatem powiedzieć, że choć tak nielubiane przez kierowców urządzenia, to jednak często spełniały swoje zadanie prewencyjne.
- Przeprowadziliśmy badania w pięciu lokalizacjach, gdzie przed 1 stycznia tego roku działały fotoradary straży miejskiej. Niestety wyniki wyszły bardzo złe. We wszystkich tych miejscach 73% kierowców przekraczało dozwoloną prędkość. W przypadku ok. połowy osób było to przekroczenie o 10 km/h lub więcej – mówi w wywiadzie dla agencji informacyjnej infoWire.pl Anna Zielińska z Centrum Bezpieczeństwa Ruchu Drogowego Instytutu Transportu Samochodowego.
W Białymstoku, z tego co mówili jeszcze i inni kierowcy, których pytaliśmy o prędkość jazdy kiedy działały fotoradary, jak też i po ich likwidacji, ta zależność też się potwierdza. Można wręcz stwierdzić po udzielanych nam wypowiedziach, że kierowcy łamiący przepisy czują się bardziej bezkarnie i jeszcze częściej naruszają prawo. To co ratuje bardzo często białostockich kierujących przed wypadkiem lub złapaniem przez drogówkę, jest nasz system zarządzania ruchem. Ten skutecznie potrafi wpłynąć na zdjęcie nogi z gazu, bo nie wiadomo, kiedy zapali się czerwone.
(Agnieszka Siewiereniuk – Maciorowska/ Foto: K.)
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie