
Właśnie przygotowuje jedzenie. Chętnie opowiada nam o hinduskiej kuchni i chwali, że nauczył się już sporo polskich słów. O przekleństwa nie pytamy, ale „dzień dobry” i „dziękuję” wychodzą mu dość płynnie. Pasham jest jednym z wielu cudzoziemców, którzy wybrali nasze miasto jako miejsce studiów.
Dlaczego w Białymstoku
– Zawsze coś mnie tu ciągnęło. W Białymstoku mieszkali kiedyś moi dziadkowie. Mieszkałem trochę w Warszawie, ale nie żałuję, że przeniosłem się tutaj. Studiuję historię, więc dużą wagę przywiązuję do dziejów i zwyczajów różnych nacji. A gdzie jest lepsze ku temu miejsce niż w Białymstoku? Może wielokulturowość to oklepane słowo, ale tu naprawdę widać ją na ulicy – twierdzi Siergiej Halambonskis z Białorusi.
Z roku na rok takich jak on jest coraz więcej. Pytanie dlaczego? I nie chodzi tylko o obcokrajowców. Co takiego oferuje Białystok młodym ludziom, że przyjeżdżają tu na studia, a nie do Krakowa czy Warszawy?
– Wiele. Polska B to negatywny mit, z którym należy walczyć. To nieprawda, że po tej stronie Wisły wrony zawracają, a w Warszawie czekają na nas złote góry. Białostoccy studenci są ambitni, utalentowani i przebojowi. A samo miasto jest przepiękne. Wystarczy wybrać się do Pałacu Branickich czy na Planty – zapewnia Marta Giżewska, absolwentka pielęgniarstwa na Uniwersytecie Medycznym.
Obecnie szuka pracy, ale – jak twierdzi – brakuje jej nie tylko w Białymstoku. – Starzy pracownicy blokują start młodym. To jednak problem ogólnopolski, którym trzeba się zająć globalnie – mówi Marta.
– Nie ma sensu płakać, że nie ma pracy po studiach, tylko zacząć jej szukać już w czasie ich trwania. Dzięki temu zyskujemy doświadczenie, o które tak często pytają pracodawcy – tłumaczy Anna Duda z Giżycka, która rozpoczyna właśnie trzeci rok zarządzania przedsiębiorstwem na Wydziale Ekonomii i Zarządzania UwB.
Chodzi nie tylko o naukę
Anna wybrała Białystok, bo na tutejszym uniwersytecie jest kierunek, który ją interesował, a którego próżno szukać np. na Uniwersytecie Warmińsko-Mazurskim w Olsztynie.
– I nie żałuję. W Białymstoku nie sposób się nudzić. W wolnych chwilach chodzę ze znajomymi do pubów i na bilard. Może nie jest to największy ośrodek akademicki w kraju, ale nie można mówić, że życia studenckiego tu nie ma – twierdzi Anna Duda.
Jej koleżanka Sylwia Boguszewska z Olecka uważa jednak, że mimo wszystko Białystok ma mizerną ofertę kulturalną dla studentów.
– Za rzadko są ciekawe koncerty. Nawet podczas juwenaliów, organizatorzy zamiast zaprosić kilka gwiazd polskich, wydają pieniądze na jeden super zespół zagraniczny. Tak było w zeszłym roku z Guano Apes. Rozumiem, że taki koncert to wielkie wydarzenie, ale chciałabym posłuchać jeszcze czegoś innego. Z wielkich imprez są co prawda „Pozytywne Wibracje”, ale odbywają się one podczas
wakacji, gdy znaczna część studentów jest poza miastem – rozkłada ręce studentka.
Żeby nie wyszło, że tylko narzeka, wymienia wiele plusów studiowania w Białymstoku.
– Chodzi m.in. o to, że życie tu jest dość tanie. Akademik czy stancja nie są tak drogie jak gdzie indziej, a studenci mogą liczyć na sporo zniżek, m.in. niemal w każdym pubie, czy dyskotece. Białystok nie jest zbyt duży, więc wszędzie jest blisko. Z akademika na uczelnię nie jadę godzinami przez zakorkowane ulice, ale w 20 minut dojdę na piechotę. Za kilka lat w ogóle wszystko się zmieni, bo powstanie campus, a wtedy to już wszystko będzie na miejscu – tłumaczy Sylwia.
To nie lata 80.
O zaletach studiowania w naszym mieście mówi też prof. Leonard Etel, nowy rektor Uniwersytetu w Białymstoku, do niedawna dziekan Wydziału Prawa.
– Sam wolałbym studiować teraz niż w moich czasach, czyli w latach 80. Wystarczy spojrzeć na warunki: dzisiejsze sale wykładowe, wyposażenie laboratoriów. Kiedyś największą zmorą była ciągła zmiana miejsc. Studiowałem na jednym wydziale, a zajęcia miałem w trzech punktach miasta. Nie było też tak bogatej oferty kulturalnej. Tak naprawdę tylko w dwóch knajpach można było posiedzieć. W ciągle istniejących Herkulesach i dawnym Feniksie przy ul. Krakowskiej. Wtedy w Białymstoku było bardzo mało koncertów, a żeby obejrzeć dobry film, trzeba było wypożyczać kopię z amerykańskiej ambasady. Miałem kolegów, którzy to robili, ale to nie była dzisiejsza dostępność do kinematografii – opowiada rektor.
Wspomina jednak, że studiując w latach 80. uczestniczył w wykładach prowadzonych przez wybitnych naukowców.
– W tamtych latach do Białegostoku kierowano osoby niewygodne politycznie na „naukowe zesłanie”. Dzięki temu uczyłem się u najlepszych profesorów, m.in.: Andrzeja Stelmachowskiego, Lecha Falandysza, Marka Safiana czy Ewy Łętowskiej – mówi Leonard
Etel.
Dziś Białystok ma własną wykwalifikowaną kadrę, więc nasi studenci nie powinni czuć się gorsi od rówieśników, np. z Warszawy.
– Nie chcę się chwalić, ale (jak mówią ostatnie rankingi) nasz wydział prawa został oceniony jako najlepszy w kraju. Czyli mówienie, że tu jest gorszy poziom to przeszłość. Poza tym za studiowaniem w Białymstoku przemawia też doskonały dostęp do profesorów. Nie trzeba nikogo przekonywać, że o wiele trudniej jest uzyskać konsultację naukową w większych ośrodkach niż u nas – tłumaczy rektor Etel.
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie