Reklama

To nasze studenckie miasto

01/10/2012 15:18


 

Wybrałem Białystok, bo tu są piękne dziewczyny – śmieje się Pasham Vijya Chandra, student z Indii, którego spotykamy w akademiku przy ul. Krakowskiej 9a.

Właśnie przygotowuje jedzenie. Chętnie opowiada nam o hinduskiej kuchni i chwali, że nauczył się już sporo polskich słów. O przekleństwa nie pytamy, ale „dzień dobry” i „dziękuję” wychodzą mu dość płynnie. Pasham jest jednym z wielu cudzoziemców, którzy wybrali nasze miasto jako miejsce studiów.


Dlaczego w Białymstoku


– Zawsze coś mnie tu ciągnęło. W Białymstoku mieszkali kiedyś moi dziadkowie. Mieszkałem trochę w Warszawie, ale nie żałuję, że przeniosłem się tutaj. Studiuję historię, więc dużą wagę przywiązuję do dziejów i zwyczajów różnych nacji. A gdzie jest lepsze ku temu miejsce niż w Białymstoku? Może wielokulturowość to oklepane słowo, ale tu naprawdę widać ją na ulicy – twierdzi Siergiej Halambonskis z Białorusi.



Z roku na rok takich jak on jest coraz więcej. Pytanie dlaczego? I nie chodzi tylko o obcokrajowców. Co takiego oferuje Białystok młodym ludziom, że przyjeżdżają tu na studia, a nie do Krakowa czy Warszawy?
– Wiele. Polska B to negatywny mit, z którym należy walczyć. To nieprawda, że po tej stronie Wisły wrony zawracają, a w Warszawie czekają na nas złote góry. Białostoccy studenci są ambitni, utalentowani i przebojowi. A samo miasto jest przepiękne. Wystarczy wybrać się do Pałacu Branickich czy na Planty – zapewnia Marta Giżewska, absolwentka pielęgniarstwa na Uniwersytecie Medycznym.


Obecnie szuka pracy, ale – jak twierdzi – brakuje jej nie tylko w Białymstoku. – Starzy pracownicy blokują start młodym. To jednak problem ogólnopolski, którym trzeba się zająć globalnie – mówi Marta.


– Nie ma sensu płakać, że nie ma pracy po studiach, tylko zacząć jej szukać już w czasie ich trwania. Dzięki temu zyskujemy doświadczenie, o które tak często pytają pracodawcy – tłumaczy Anna Duda z Giżycka, która rozpoczyna właśnie trzeci rok zarządzania przedsiębiorstwem na Wydziale Ekonomii i Zarządzania UwB.


Chodzi nie tylko o naukę


Anna wybrała Białystok, bo na tutejszym uniwersytecie jest kierunek, który ją interesował, a którego próżno szukać np. na Uniwersytecie Warmińsko-Mazurskim w Olsztynie.
– I nie żałuję. W Białymstoku nie sposób się nudzić. W wolnych chwilach chodzę ze znajomymi do pubów i na bilard. Może nie jest  to największy ośrodek akademicki w kraju, ale nie można mówić, że życia studenckiego tu nie ma – twierdzi Anna Duda.


Jej koleżanka Sylwia Boguszewska z Olecka uważa jednak, że mimo wszystko Białystok ma mizerną ofertę kulturalną dla studentów.
– Za rzadko są ciekawe koncerty. Nawet podczas juwenaliów, organizatorzy zamiast zaprosić kilka gwiazd polskich, wydają pieniądze na jeden super zespół zagraniczny. Tak było w zeszłym roku z Guano Apes. Rozumiem, że taki koncert to wielkie wydarzenie,  ale chciałabym posłuchać jeszcze czegoś innego. Z wielkich imprez są co prawda „Pozytywne Wibracje”, ale odbywają się one podczas
wakacji, gdy znaczna część studentów jest poza miastem – rozkłada ręce studentka.



Żeby nie wyszło, że tylko narzeka, wymienia wiele plusów studiowania w Białymstoku.
– Chodzi m.in. o to, że życie tu jest dość tanie. Akademik czy stancja nie są tak drogie jak gdzie indziej, a studenci mogą liczyć na sporo zniżek, m.in. niemal w każdym pubie, czy dyskotece. Białystok nie jest zbyt duży, więc wszędzie jest blisko. Z akademika na uczelnię nie jadę godzinami przez zakorkowane ulice, ale w 20 minut dojdę na piechotę. Za kilka lat w ogóle wszystko się zmieni, bo powstanie campus, a wtedy to już wszystko będzie na miejscu – tłumaczy Sylwia.


To nie lata 80.


O zaletach studiowania w naszym mieście mówi też prof. Leonard Etel, nowy rektor Uniwersytetu w Białymstoku, do niedawna dziekan Wydziału Prawa.


– Sam wolałbym studiować teraz niż w moich czasach, czyli w latach 80. Wystarczy spojrzeć na warunki: dzisiejsze sale wykładowe, wyposażenie laboratoriów. Kiedyś największą zmorą była ciągła zmiana miejsc. Studiowałem na jednym wydziale, a zajęcia miałem w trzech punktach miasta. Nie było też tak bogatej oferty kulturalnej. Tak naprawdę tylko w dwóch knajpach można było posiedzieć. W ciągle istniejących Herkulesach i dawnym Feniksie przy ul. Krakowskiej. Wtedy w Białymstoku było bardzo mało koncertów, a żeby obejrzeć dobry film, trzeba było wypożyczać kopię z amerykańskiej ambasady. Miałem kolegów, którzy to robili, ale to nie była dzisiejsza dostępność do kinematografii – opowiada rektor.


Wspomina jednak, że studiując w latach 80. uczestniczył w wykładach prowadzonych przez wybitnych naukowców.


– W tamtych latach do Białegostoku kierowano osoby niewygodne politycznie na „naukowe zesłanie”. Dzięki temu uczyłem się u najlepszych profesorów, m.in.: Andrzeja Stelmachowskiego, Lecha Falandysza, Marka Safiana czy Ewy Łętowskiej – mówi Leonard
Etel.


Dziś Białystok ma własną wykwalifikowaną kadrę, więc nasi studenci nie powinni czuć się gorsi od rówieśników, np. z Warszawy.
– Nie chcę się chwalić, ale (jak mówią ostatnie rankingi) nasz wydział prawa został oceniony jako najlepszy w kraju. Czyli mówienie, że tu jest gorszy poziom to przeszłość. Poza tym za studiowaniem w Białymstoku przemawia też doskonały dostęp do profesorów. Nie trzeba nikogo przekonywać, że o wiele trudniej jest uzyskać konsultację naukową w większych ośrodkach niż u nas – tłumaczy rektor Etel.



(Tomasz Mikulicz)

 
Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo fakty.bialystok.pl




Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Wróć do