Nasza komunikacja miejska, a zwłaszcza osoby sprawujące nad nią nadzór, chyba nie przestaną nas zaskakiwać. Właśnie okazało się, że utrzymujemy trzy podmioty, z trzema zarządami i trzema radami nadzorczymi, żeby było taniej. W związku z tym wypada już chyba tylko postawić tezę, że logika i ekonomia najwyraźniej w naszym mieście zmarły śmiercią tragiczną.
Kilka dni temu podawaliśmy informację o tak zwanym udogodnieniu dla pasażerów w postaci biletu 60-minutwego, który może stracić ważność już po 5 minutach. Wystarczy tylko przesiąść się do innej linii i bilet traci swoją godzinną moc. Udogodnienie zaś ma polegać na tym, że kupimy go sobie u kierowcy, więc bilet jest droższy. Ale skoro można go wykorzystać tylko na jeden przejazd, więc nie wiadomo do końca dlaczego nazywa się biletem 60-minutowym, a nie jednorazowym, na którym przecież można by było jeździć cały dzień na jednej linii i wszystko byłoby w porządku.
A całkiem niedawno znów wpadła nam w ręce wypowiedź zastępcy prezydenta Białegostoku – Roberta Jóźwiaka – i na dodatek byłego wiceprezesa jednej z białostockich spółek komunikacyjnych. Przyznajemy, że wypowiedź ta zrobiła na nas ogromne wrażenie. Głównie dlatego, że pojmowanie ekonomii w Białymstoku raczej sporo się różni od ogólnie przyjętych norm w tej dziedzinie. Między innymi dlatego, że utrzymanie przez podatników z Białegostoku trzech podmiotów transportowych wychodzi taniej, niż gdybyśmy mieli jedną spółkę miejską i na przykład przewoźnika prywatnego, który musiałby na siebie zarobić. Dokładnie tak „ekonomicznie” widzi to Robert Jóźwiak
- Staramy się, aby podział na trzy spółki i możliwość porównywania kosztów funkcjonowania poszczególnych przedsiębiorstw dał nam efekt w postaci jak najmniejszego udziału komunikacji miejskiej w budżecie miasta. Dzięki temu, że jesteśmy w stanie na bieżąco analizować wyniki trzech podmiotów, jesteśmy w stanie dostosować finansowanie komunikacji miejskiej w taki sposób, aby była rzeczywiście najbardziej efektywna i najbardziej wygodna, i dostępna dla naszych mieszkańców – powiedział portalowi Transport Publiczny, zastępca Prezydenta Białegostoku – Robert Jóźwiak.
Nasza komunikacja miejska działa sprawnie i to jest fakt. Mamy całkiem nowy tabor autobusowy i generalnie z roku na rok, jest coraz lepiej. Tylko że podawanie do publicznej wiadomości, że trzy spółki zapewniają mniejsze koszty w budżecie miasta, mija się dość mocno z rozumowaniem jakkolwiek logicznym. Rozumiemy także, że analizowanie na przykład wyników finansowych jednego podmiotu byłoby trudniejsze, niż przy trzech. Bo chyba tak należy rozumieć wypowiedź zastępcy prezydenta.
Przypomnimy w tym miejscu, skąd w ogóle wziął się pomysł trzech spółek komunikacyjnych w Białymstoku. To dość ważne, ponieważ wyniknął on wiele lat temu z potrzeby doraźnej. W 1991 roku doszło do ogólnego strajku i przez wiele tygodni po naszym mieście nie jeździły w ogóle żadne autobusy. Miasto zorganizowało wówczas komunikację zastępczą – autobusy PKS, prywatnych przewoźników, w zasadzie co tylko się dało. I aby uniknąć na przyszłość podobnych historii i paraliżu komunikacji pasażerskiej, pojawiły się różne podmioty.
Od tamtego czasu minęły już 24 lata, a trzy spółki, jak były, tak są. Próbowano co prawda wprowadzić podmioty prywatne, ale przewoźnicy nie byli w stanie się utrzymać. Było to zresztą na początku lat 90-tych. Od wielu lat nikt ponownie nie zastanowił się nad tematem, nie próbował powierzyć obsługi komunikacyjnej podmiotom zewnętrznym, które mogłoby odciążyć kosztami funkcjonowania nasze kieszenie. Wciąż utrzymujemy trzy podmioty, które ze sobą nie konkurują, utrzymujemy trzy zarządy i trzy rady nadzorcze, trzy administracje, warsztaty, zajezdnie i infrastrukturę wszystkich trzech spółek komunikacyjnych. A do tego wszystkiego mamy na utrzymaniu jeszcze pracowników Białostockiej Komunikacji Miejskiej, która nadzoruje te trzy spółki z całym ich dobrodziejstwem inwentarza.
- W tej chwili Białostocka Komunikacja Miejska jest departamentem urzędu miejskiego, który odpowiada za planowanie linii, rozkładów i finansowanie przewozów, a także sprzedaż biletów. Mamy też trzech przewoźników, których zadaniem jest realizacja tych rozkładów. Spółki te mają mniej więcej 40%, 35% i 25% udziału kilometrów w łącznych przejazdach. Funkcjonowanie tych trzech spółek pozwala nam na bieżący monitoring systemu komunikacji – wyjaśniał portalowi Transport Publiczny, zastępca Prezydenta Robert Jóźwiak, odpowiedzialny zresztą za komunikację w Białymstoku.
Doprawdy nie wiemy co można monitorować w spółkach, które ze sobą nie konkurują. Są w pełni na utrzymaniu podatników naszego miasta. Na dodatek wszystkie spółki realizują przejazdy na biletach w takiej samej cenie, a na te przejazdy ustalany jest dla wszystkich jednakowy wozokilometr, w którym należy się zmieścić. Jedno jest pewne – nigdzie w Polsce nie ma takiego systemu komunikacji miejskiej, jak w Białymstoku. Jesteśmy unikatem być może nie tylko w Polsce, ale i na świecie.
Pisaliśmy już wcześniej, że taki system zarządzania komunikacją miejską sensu nie ma i ma się nijak do wyników ekonomicznych. Najwyższa pora pomyśleć albo o połączeniu spółek, albo znalezieniu być może oferty prywatnego przewoźnika, który byłby konkurencyjny i być może tańszy dla pasażerów.
Trudno jest oprzeć się wrażeniu, że obecny system transportu publicznego w Białymstoku jest niczym innym jak przechowalnią lub formą przetrwania różnych osób na stanowiskach. To większego sensu nie ma przy obecnej organizacji. Mówimy tu o sensie ekonomicznym z punktu widzenia podatników. Bo jedyny sens jakkolwiek ekonomiczny, to najwyraźniej ten, wynikający z wysokości comiesięcznych wynagrodzeń spływających na konta prezesów, wiceprezesów i członków rad nadzorczych wszystkich trzech transportowych spółek miejskich.
Komentarze opinie