Reklama

Wiecznie żywy Marion Brown

05/08/2013 15:30
His Name Is Alive to jeden z najbardziej enigmatycznych projektów niezależnej sceny lat osiemdziesiątych. Mimo, że rodem z USA, wydawali się w kultowym brytyjskim 4AD, a grali... No właśnie – tradycyjnie przyjęło się pisać o nich indie-pop, albo avant-pop, ale ich horyzonty były szersze.

Nieraz ocierali się o jazz, czy awangardową muzykę klasyczną, ambient i psychodelię. Zawsze niezależni, nie zrobili szczególnej komercyjnej kariery, stali się za to pewnego rodzaju instytucją, zespołem dla muzyków, wkrętą dla znawców. Na nowym albumie, "Two for Brown", nie objawiają jednak światu nowego materiału, a biorą się za dorobek Mariona Browna.

 

Nieżyjący już Marion Brown (zm. w 2010 r.) był jednym z fundamentów awangardowej sceny jazzowej Nowego Jorku lat sześćdziesiątych. Saksofonista altowy, etnomuzykolog, współpracował z takimi sławami, jak John Coltrane, Archie Shepp, Sun Ra, czy John Tchicai. His Name Is Alive przywracają zapomnianego muzyka pamięci fanów brzmień niejednoznacznych i czynią to z klasą: nie dosyć, że nie zatracają ducha improwizacyjnego grania Browna, to dodatkowo dokładają co od siebie. Takie "There"s Something Between Us and He"s Changing My Words" z powodzeniem mogłoby nie być wariacją na brownowski temat, ale własną kompozycją His Name Is Alive. I jasne, że mówimy tu o free jazzie, o muzyce ex definitione improwizowanej, wolnej, luźnej formalnie i takiej, której nie można wykonać dwa razy tak samo. To oczywiste. Sęk w tym, że z brownowskiego tematu zespół potrafi ulepić coś na kształt tradycyjnej dream popowej piosenki niewiele odbiegającej od ich klasycznych pozycji z końcówki lt osiemdziesiątych.

 

Jeśli powyższe nie mówi Wam wiele: poruszamy się w obrębie jazzu, który nosi cechy muzyki ambientowej, kiedy trzeba formalizowanej i strukturyzowanej użyciem akustycznej gitary i pianina oraz charakterystycznego dla 4AD, studziennego w charakterze wokalu. Delikatność, eteryczność i niewinność tego grania koi, choć nie w pogodny sposób. Raczej oswaja z nostalgią. A w zamyśle płyta w ogóle miała nie powstać. Hołd oddany Brownowi miał być jednorazowy, przygotowany specjalnie na występ na Uniwersytecie Sztuk w Michigan w 2004. Dobrze, że tak się nie stało – bylibyśmy ubożsi o jedną z najpiękniejszych płyt wydanych w tym roku. Warto też swojej przygody z Brownem na tej płycie nie kończyć. Facet miał naprawdę wiele do zaoferowania światu. Nie tylko jako doskonały muzyczny kolaborant.

 

His Name Is Alive
"Two for Brown"
High Two/ Aum Fi
7/10

(Paweł Waliński)

 

 
Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo fakty.bialystok.pl




Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Wróć do