Reklama

World War Z – Brad Pitt ratuje świat

08/07/2013 10:00
Ciężko policzyć, ile razy temat apokalipsy dziesiątkującej ludzkość był „brany na warsztat” przez hollywoodzkich reżyserów. Nie ma roku, aby na ekranach kin nie pojawiła się chociażby jedna produkcja, poświęcona heroicznej walce z nieuchronną zagładą. Tym razem rola mesjasza naszej populacji przypadła prawdopodobnie największemu celebrycie ostatnich lat. W całej produkcji brakuje tylko jego życiowej partnerki ucharakteryzowanej na legendarną Larę Croft.

Najnowszy obraz Marca Forestera polskim kinomanom został oficjalnie zaprezentowany dopiero w miniony weekend. To dość późno biorąc pod uwagę fakt, że światowa premiera miała miejsce nieco ponad miesiąc temu. Mimo wszystko, widzowie głodni wizji upadającego świata, nie powinni czuć się zawiedzeni. Trzeba przyznać, że osadzenie w roli głównego bohatera Brada Pitta było świetnym krokiem marketingowym. Wielu z nas zapewne zastanawiało się, jak sympatyczny bożyszcze nastolatek poradzi sobie z hordami zombie.

Kreacja aktorska bez wątpienia dodaje szczypty emocji przedstawionym wydarzeniom. Bez niej całość nie cieszyła by się tak dużym zainteresowaniem, stanowiąc co najwyżej filmową ciekawostkę. Ciężko bowiem wyciągnąć coś nowego z dobrze oklepanego przez lata wątku zabójczego wirusa, który zmienia miliardy ludzi w nieobliczalne bestie.

Oglądając World War Z mamy dziwne wrażenie, że skądś znamy tą historię. Oto mamy kochającą się amerykańską rodzinę jeżdżącą na co dzień bezpiecznym kombi, typowe nowojorskie korki i uzbrojonych po zęby marines. Momentami zastanawiamy się, czy zaraz gdzieś przypadkiem nie pojawi się Will Smith w czerwonym Mustangu, z ślicznym owczarkiem na siedzeniu pasażera.

Jak zwykle wszystko dzieje się zaskakująco szybko. Scenarzyści dzieląc fabułę na dwie części, zadbali jednak o to byśmy się zbyt szybko nie znudzili. Pełen emocji rajd na dach wieżowca, gdzie czeka wojskowy śmigłowiec nie jest happy endem, lecz punktem zwrotnym historii. Miejsce na lotniskowcu, będącym centrum dowodzenia i współczesną „Arką Noego” zarezerwowano tylko dla niezbędnego personelu. Zapewnienie bezpieczeństwa najbliższym w obliczu zagłady ludzkości, to nie tyle sprawa honoru co obowiązek każdej głowy rodziny. Główny bohater nie ma więc wyboru, zwłaszcza że jego niezwykłe umiejętności zdobyte podczas pracy ONZ w obliczu zagłady są bezcenne.

Zwykle w tego typu produkcjach mamy do czynienia z całym wachlarzem zróżnicowanych postaci, ich problemami i rozterkami wewnętrznymi. Autorzy scenariusza poszli jednak nieco innym szlakiem, skupiając się na kreacji Brada Pitta.

Garry Lane zaskakuje. W swojej krucjacie nie wojuje karabinem maszynowym, lecz inteligencją i sprytem. Niestety zdaje się przy tym przyciągać kłopoty niczym magnes. Zadziwia też ponadludzką odpornością na wszelkie kontuzje. Daleko mu jednak do typowych twardzieli, znanych z innych produkcji, gdyż bohater w pierwszej kolejności walczy o dobro swoich najbliższych. Ocalenie świata zdaje się być w tej batalii kwestią drugorzędną.

Nie brak mimo to ciekawych postaci drugoplanowych. Spotkamy pośród nich zarówno komandosów, naukowców, jak i na pozór zwykłych, szarych ludzi. Szczególną uwagę przykuwa Segen – kobieta służąca w izraelskiej armii, której hartu ducha mógłby pozazdrościć sam John Rambo.

Na tle gry aktorskiej dość słabo wypadają zombie. Rozwścieczone bestie, zarażone śmiertelnym wirusem dobrze prezentują się tylko podczas widowiskowych scen balistycznych. Stając oko w oko z ocalałymi bardziej śmieszą niż przerażają.
W gąszczu nieustannych zwrotów akcji, strzelanin i efektów specjalnych chwilami rozczarowują zdjęcia. Chociaż całość nie pozwala oderwać wzroku od ekranu, niekiedy możemy poczuć się nieco zdezorientowani. Na szczęście słabsze ujęcia giną pomiędzy pełnymi napięcia, dobrze zmontowanymi scenami.

World War Z raczej nie zapiszę się w historii kinematografii tak dobrze jak kultowe „I"m Legend” czy seria „The Walking Dead”. Mimo to film śmiało można polecić wszystkim fanom zombie.

Warto przy tym zaznaczyć, że całość trzyma całkiem wysoki poziom, dzięki czemu obraz ma szansę na spory sukces kasowy.
Producenci zostawili też dość szeroką furtkę do kontynuacji historii. Na kolejne przygody Garry"ego Lanea będziemy jednak musieli trochę poczekać.



 

(Karol Rutkowski)

 
Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo fakty.bialystok.pl




Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Wróć do