Reklama

Wrażenia z jazdy. Hyundai i10 - miejski spryciarz, choć bez pazurków [ZDJĘCIA]

07/08/2016 13:12


Typowy maluch, bez kreowania się na autko funkcjonalne. Służący do dojazdów do pracy i z powrotem, ewentualnie podrzucenia dzieciaków do przedszkola i zapakowania kilku siatek z zakupami. To mało, a jednocześnie dużo, bo do powyższych czynności i10 nadaje się znakomicie. Może być być bogato wyposażony, w kabinie detale są dopracowane, a do tego dochodzi świetna zwrotność i zaskakująca pojemność bagażnika. Parkowanie to bajka. Ale na dłuższą trasę...

Produkcja tej miejskiej osobówki trwa od dziewięciu lat. Południowokoreański koncern postanowił wtedy, że nowy model - następca Atosa - będzie dzielił płytę podłogową z Kią Picanto. Trzy lata temu zaprezentowano wersję po liftingu. Przedstawiciel segmentu A stał się dłuższy i szerszy, co ostatnio jest domeną przeważającej większości modernizowanych samochodów. W porównaniu z poprzednikiem jest za to niższy.

Zjeżdżający z tureckiej fabryki w Izmit maluch jest przedstawiany przez producenta jako bogato wyposażony, z przestronnym wnętrzem, szczególnie dużą ilością miejsca z przodu, i pojemnym jak na tę klasę pojazdów 252-litrowym bagażnikiem. Do tego Hyundai chwali konkurencyjne osiągi i akcentuje, że właściwości jezdne czy niski poziom hałasu to cechy, dzięki którym standard jazdy w nowym i10 pozycjonuje go bliżej samochodów segmentu B. Podkreśla się dynamiczną i wyrazistą bryłę samochodu, współgrającą ze stylowym wnętrzem, wykonanym z wysokiej jakości materiałów.



Tyle teorii. Nie ma co rozpisywać się o jakimś potomku cudów świata, zachwycać się piękną linią czy kocim spojrzeniem reflektorów i wymyślać baśni. Czas na praktykę, czyli wrażenia z jazdy. Nie do końca obiektywne, a na pewno nie chwalące pod niebiosa kunsztu konstruktorów. Bo tych ostatnich nie brakuje i w innych koncernach, a czytając katalogi podobnych modeli można odnieść wrażenie, że pozamieniano tylko zdjęcia i w innych miejscach postawiono przecinki.



Auto otrzymałem od białostockiego dealera z pełnym bakiem na weekend. To zbyt krótki okres czasu, by poznać wszystkie wady i zalety samochodu. Od razu zatem zabrałem się więc za oglądanie, dotykanie, rozpieranie się w fotelach, sprawdzanie przycisków i przełączników. Słowem - zabawa. Okazuje się, że niektórych sformułowań pijarowców Hyundaia wcale nie trzeba między bajki wkładać. Bo faktycznie - wnętrze jest dopracowane. Tak tak, są tu twarde plastiki, ale przecież to nie limuzyna. Gdyby było inaczej, cena musiałaby wrosnąć do wartości auta o klasę wyższego, a i wśród kompaktów podstawowe wersje nie grzeszą jakością wykończenia. Za to ów plastiki w i10 pokrywają na przykład całe wewnętrzne części drzwi. Nie ma tu lakierowanych elementów metalowych, co u konkurentów niekiedy się zdarza. Ponadto wersja, którą jeździłem, nie razi spartańskim i ponurym wnętrzem, choć jest ono nadzwyczaj proste i w ciemnym kolorze. Kierownica pewnie leży w dłoniach, zegary są czytelne, a widoczność z fotela kierowcy nie budzi zastrzeżeń. No i drodzy państwo - i prowadzący samochód, i pasażer mają tu naprawdę sporo miejsca. Wcale nie trzeba się rozwalać jak na leżaku, by nie czuć się jak w klitce. Przy wzroście niewiele ponad 180 cm nie brakowało mi miejsca nad głową, a siadając na miejscu przeznaczonym dla towarzysza czy tam towarzyszki podróży spokojnie mogłem pod nogami położyć plecak albo siatkę z zakupami na weekendowy obiad. Drobny mankament, to regulacja oparcia przedniego fotela - ciężko operuje się "rączką" i trzeba cierpliwości, by precyzyjnie ustawić wymagany kąt.



Potem przesiadłem się do tyłu. Właściwie próbowałem. Tak, wiem, że Hyundai i10 to segment A, więc nie spodziewałem się, że mnie zaskoczy. No to nie zaskoczył. Właściwie to próbowałem wcisnąć się na tylną kanapę i nie wiem, czy nie byłoby łatwiej, gdyby zrezygnować z tylnej pary drzwi i składać przy wsiadaniu przednie fotele. Z tyłu da się podróżować chyba tylko w środku, bo na szczęście podłoga nie ma tam wysokiego tunelu. Ewentualnie zabrać można co najwyżej dwójkę dzieci, ale też niezbyt wyrośniętych.



Bagażnik z kolei faktycznie jest duży jak na miejskiego malucha. Wspomniane 252 litry biją na głowę konkurencję. Pojemność kufra w Kii Picanto wynosi tylko 200 l, Citroenie C1 - ledwie 196, Oplu Adamie - 170, Seacie Mii i Skodzie Citigo oraz Volkswagenie up! - po 251, Toyocie Aygo - 169.



Klimatyzacja manualna okazuje się nie być standardem we wszystkich wersjach, ale testowana specjalna GO! posiadała to udogodnienie. Miałem wrażenie, że w upalny dzień, kiedy termometr pokazywał ponad trzydzieści stopni na plusie, niezbyt dawała sobie radę z chłodzeniem kabiny. To oczywiście może być tylko odosobniona opinia, ale wydajność klimy jednak zwróciła moją uwagę.

Auto, którym jeździłem otrzymało pod maskę 1,0-litrowy silnik MPI bez turbo o mocy 66 KM. Muszę potwierdzić, że kultura pracy tej jednostki jest zadowalająca. Ruch lewarka przy zmianie biegów jest dość krótki, a samo zestopniowanie biegów wydaje się odpowiednie (miałem tutaj pięciobiegową skrzynię manualną, przy tym, jak i mocniejszym silniku 1,2 o mocy 87 KM dostępny jest też czterostopniowy automat).



Wbrew pozorom, właśnie dlatego, spod świateł można ruszyć dość dynamicznie, choć do osiągnięcia setki potrzeba już prawie 15 sek. No ale to nie wyścigówka. Samochód prowadzi się pewnie, wykazuje się zwinnością, kiedy trzeba raz po raz zmieniać pasy ruchu. No i jest mistrzem parkowania. Kiedy przesiadłem się do niego z bądź co bądź zgrabnego kompaktu, potrzebowałem dłuższej chwili na przyzwyczajenie się do tego, że Hyundai i10 mieści się tam, gdzie zastanawiałbym się, czy przejadę wózkiem z dzieckiem. Co prawda, jest to stwierdzenie na wyrost, ale naprawdę czy to parking przy centrum handlowym, czy pod blokiem, i10-tką da się wcisnąć niemal wszędzie. Do tego dochodzi - nie boję się użyć tego słowa - fantastyczna zwrotność i lekkość w operowaniu kierownicą. Spalanie paliwa w mieście realnie zbliża się do 7 litrów na 100 km.



Na trasę jednak i10 nadaje się słabo. Czemu? Odpowiedź jest wyżej. Po prostu, przy prędkości ponad 100 km/h można odnieść wrażenie, że silnik niedługo wyzionie ducha. Nie mam pojęcia, czym kierował się inżynier, który postanowił upchnąć do tego modelu tempomat. Jasne, że można powiedzieć, iż wyjazd za miasto zawsze może się zdarzyć, ale na litość boską nie przesadzajmy. Takie gadżety tylko windują cenę samochodu. Przez to nieznacznie tańsza jest np. Toyota Aygo czy Skoda Citigo (w tej drugiej jeśli ktoś chce tempomat to dopłaca 500 zł i ma).

Hyundai i10 przeważa nad konkurencją liczbą wersji wyposażenia, tych jest aż pięć, w tym specjalna GO! i GO! z pakietem Plus. Wiadomo, że podstawowej Access nikt nie zamawia, ale już Comfort, GO! i Premium jak najbardziej. Nie będę specjalnie rozpisywał się nad wyposażeniem. W standardzie dostajemy komplet poduszek powietrznych, najważniejsze elektroniczne systemy bezpieczeństwa światła do jazdy dziennej (w zależności od opcji mogą być LED), system audio. Dopłata za klimatyzację tylko w dwóch pierwszych z wymienionych wersji.



Ceny auta startują od 38 800 zł, testowy model wyceniono na 44 100 zł i to właśnie ta wersja (GO!) wydaje się najbardziej rozsądna pod względem wyposażenia, jeśli mówimy o silniku 1.0 66 KM i ręcznej skrzyni biegów. Jeśli chodzi o tę samą jednostkę i przekładnię automatyczną, klient zapłaci od 42 800 do 52 300 zł. W przypadku motoru 1,2 87 KM pojazd kosztuje między 40 800 zł a 50 300 zł. Przy wyborze automatu będzie to od 44 800 zł do 54 300. Warto dodać, że i10 dostępny jest też z przystosowaniem do tankowania autogazu - ceny od 43 800 zł do 47 600 zł.

Przedstawiciele Hyundaia podkreślają, że na opisywany model kupujący otrzymuje pięć lat gwarancji bez limitu kilometrów, która obejmuje pięć lat usługi assistance oraz tyle samo czasu bezpłatnej kontroli stanu technicznego raz w roku.

Dziękuję dealerowi Hyundaia w Białymstoku, firmie Nord Auto, za udostępnienie samochodu.

(Piotr Walczak)
Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo fakty.bialystok.pl




Reklama
Wróć do