Reklama

Za doradców prezydenta płacimy po 180 tys. złotych rocznie albo i więcej

16/07/2015 13:16


W czym doradzają i jak się to przekłada na dobrobyt mieszkańców Białegostoku? Tego nie wiadomo. Takie informacje są trzymane w głębokiej tajemnicy. Ale już tajemnicą od wczoraj nie jest to, że doradcy Tadeusza Truskolaskiego kosztują podatników 180 tys. złotych rocznie. A naszym zdaniem, możliwe, że nawet i więcej. 

Do niedawna i taka informacja – o wynagrodzeniach – nie mogła ujrzeć światła dziennego. Nawet na interpelację radnego, który o to pytał kilka miesięcy temu, Tadeusz Truskolaski nie odpowiedział żadnym konkretem. Wyjawił za to, że ma trzech doradców, którym płaci. Od czwartku wiadomo ile i któremu. Dzięki dociekliwości Kuriera Porannego w końcu wiadomo, że zarówno rzecznik prezydenta jak i sam prezydent Białegostoku – kłamali wszystkim przez wiele miesięcy. Ale w końcu dziennikarzom Porannego udostępnili informacje o zarobkach doradców.

W informacjach podawanych do wiadomości publicznej, także i naszej redakcji, mowa była do wczoraj o tym, że doradcy prezydenta zarabiają od 2,5 do 4,8 tys. zł miesięcznie. Żaden z nich jednak nie zarabiał najniższej stawki. Jarosław Dworzański, były marszałek województwa oraz Marek Masalski, były radny i szef Ośrodka Eleos zarabiają po 4,5 tys. złotych. Za to Lech Gryko aż 6 tysięcy miesięcznie. Efektów tego doradzania nie widać. Chociaż z drugiej stronny, może właśnie o to chodzi, aby nie było widać, wszak sukces ma wielu ojców. Zważywszy na to, że Tadeusz Truskolaski nie lubi z nikim dzielić się żadnymi osiągnięciami, wszystkie sukcesy, więc pewnie i wynikające z pracy doradców, raczej przypisał już sobie.

Kłamstwo wyszło na jaw również w tym, że Tadeusz Truskolaski, jak i jego rzeczniczka wielokrotnie powtarzali, że doradca prezydenta nie może zarabiać więcej niż 4,8 tys. złotych. Tymczasem Lech Gryko zarabia 6 tys. i przy okazji obsługuje ze swoją firmą niemałe zlecenia na publikacje z pieniędzy publicznych. To jego firma była też współorganizatorem Wschodniego Kongresu Gospodarczego w ubiegłym roku, za który mieszkańcy Białegostoku i województwa podlaskiego zapłacili około pół miliona złotych. Doradzanie w przypadku Lecha Gryko kosztuje podatników bardzo drogo. Można śmiało zaryzykować, że jest to obecnie jeden z najdroższych doradców w Europie, a może i na świecie. Z samej pensji doradcy wychodzi mu rocznie 72 tys. złotych. Gdy doliczymy do tego zlecenia na publikacje i organizację kilku eventów, w tym Wschodniego Kongresu Gospodarczego, rachunek może zamknąć się w kwocie blisko miliona złotych rocznie. Widocznie nas stać. I pewnie efekty pracy tego doradcy równoważą koszty ponoszone przez mieszkańców.

Wczoraj wystąpiliśmy do Prezydenta Białegostoku z pytaniem o to, co konkretnie doradcy doradzili i co przyniosło miastu konkretne i wymierne efekty. Czekamy teraz na odpowiedź w tej sprawie. Kiedy tylko otrzymamy taką odpowiedź poinformujemy białostoczan o dziełach doradców. Ale w ślad za tym pójdzie kolejne pytanie o to, czy doradcy są zatrudnieni jeszcze w miejskich spółkach na jakichkolwiek stanowiskach i czy pobierają z takiego zatrudnienia wynagrodzenie. W kwietniu o te rzeczy pytał jeden z radnych, ale odpowiedzi nie uzyskał. Być może, skoro już się jednak wydało ile płacimy doradcom, prezydent raczy odpowiedzieć, czy płacimy im jeszcze pensje gdzie indziej. No chyba, że prezydent nie ma wiedzy, że jego doradcy mogą ciągnąć publiczne pieniądze ze spółek poza jego wiedzą i zgodą. W końcu, jak to powiedział innej redakcji – są to osoby prywatne, a nie urzędnicy. A osób prywatnych nie pyta się o zarobki, nawet gdyby pochodziły z pieniędzy publicznych. Prawda? My jednak uważamy inaczej i pytać będziemy do skutku.

(Agnieszka Siewiereniuk – Maciorowska/ Foto: BI-Foto)
Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo fakty.bialystok.pl




Reklama
Wróć do