Reklama

Dziedzice Beatlesów

19/08/2013 18:00
Belle and Sebastian wydali właśnie album z ciekawostkami, stronami B singli i innym materiałem, którego nie znajdziecie na płytach.

To już druga po "Push Barman to Open Old Wounds" (2005.) album ze skarbami z pawlacza grupy z Glasgow. I doskonała okazja, by poznać zespół, którym od prawie dwudziestu lat (powstali w 1995 roku) zachwycają się wszelkiej maści krytycy i inni muzycy, a który jak na ironię, szczególnego komercyjnego sukcesu nigdy nie osiągnął.

Materiał zawarty na płycie to przekrojowa podróż po muzyce zespołu z drugiego okresu działania, to jest z lat 2002-2010, spomiędzy płyt "Dear Catastrophe Waitress" i "Write About Love". Z czym muzycznie mamy do czynienia? A z niezależnym zespołem pop-rockowym, który ewidentnie pochodzi z Wysp Brytyjskich, nie boi się zanurzyć nogi w brzmieniach słodkich, niepoważnych, czy nawet naiwnych, ale charakteryzuje się przede wszystkim wysokim kunsztem kompozytorskim i niebywałą elegancją. Nie jest to rock spod znaku piwa, motoru i tatuaży z czaszką. Muzyce B&S bliżej do post-beatlesowskiej tradycji (wszak powstali, gdy po radiach hulał głównie brit-pop), do młodzieńczego sowizdrzalstwa i takiej samej wrażliwości. Dodatkowo muzyce zespołu zawsze towarzyszył pewien musicalowy feeling. Tak mógłby brzmieć duet Simon & Garfunkel, gdyby panowie nie byli jankesami i zamiast rowodnionego Buda, pili czerwone i ciemne stouty.

Podróż z B&S jest podróża wielowymiarową, bo raz siedzimy nad drinkiem w zadymionym barze, raz frenetycznie biegamy boso po łące. A jednocześnie ani na moment nie zapominamy, że oto mamy do czynienia z albumem Belle & Sebastian. Rzadko na łonie niezależnego rocka, czy popu zdarza się zespół z tak jednoznacznie rozpoznawalnym, unikalnym soundem. No i wokal Sarah Martin sprawiający, że człowiek momentalnie chciałby się do niej przytulić doskonale zharmonizowany z tenorem lidera i głównego kompozytora, Stuarta Murdocha...

B&S to zespół wyjątkowy. Piekielnie zdolny i długo zastanawiałem się, dlaczego nigdy nie załapali komercyjnie. Sekret pewnie w elegancji, delikatności i absolutnym braku studyjnych fajerwerków. Tu nie ma wielkich przebojów, które rozpalałyby stadiony. To kolekcja najmniejszych przebojów świata. Ale każdy, absolutnie każdy numer, za jaki grupa się weźmie, staje się absolutną perełką. Wybaczam im nawet nagranie kawałka w znienawidzonej przeze mnie stylistyce reggae ("The 8th Station..."). Głównie dlatego, że konwencję wykręcili w taki sposób, że nie wierzę własnym uszom. Kto Belle and Sebastian nie zna, a nie chce ryzykować odsłuchiwania całej dyskografii winien zdobyć "The Third Eye Centre". Idealna przekrojówka i zanęta by po rzeczoną dyskografię jednak pokornie sięgnąć.

Belle and Sebastian
"The Third Eye Centre"
Jeepster Records
7/10



(Paweł Waliński)
Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo fakty.bialystok.pl




Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Wróć do