Reklama

Bezrobotnych nam ubywa. Znajdziemy ich w tanich liniach lotniczych

20/03/2015 10:49
Ostatnie badania wyraźnie wskazują, że mamy do czynienia z dość znacznym spadkiem bezrobocia. I właściwie wszystko się zgadza – poza tym, że miejsc pracy jakoś specjalnie nie przybyło. Za to bezrobotnych ubyło sporo i to w dość ekspresowym tempie. Ale można ich bez problemu znaleźć. Gdzie? W tanich liniach lotniczych. Od stycznia 2007 roku bezrobocie w Polsce (liczone metodą Eurostatu) obniżyło się o 3,3 pkt proc. – z 11,3 proc. do 8 proc. Większy spadek odnotowano w tym okresie tylko w Niemczech (o 4,5 pkt proc.), a średnia w krajach UE wzrosła o 2,2 proc. Wśród młodych bezrobocie w Polsce spadało jeszcze szybciej (o 4,2 pkt proc.). Tylko że to badanie nie wskazuje – ile osób w tym czasie opuściło Polskę i postanowiło nie wracać. Niektórzy nawet bardzo chcieliby wrócić, ale nie mają do czego. Także w naszym mieście sytuacja kształtowałaby się dramatycznie, gdyby nie wyjazdy. Wystarczy popatrzeć jak wyglądają poranki i jak wypełnione są każdego dnia autokary Polskiego Busa. Część ludzi dojeżdża do pracy do Warszawy, ale znakomita większość zmierza na lotnisko w Modlinie lub warszawskie lotnisko Chopina. Przyjeżdżają tu na krótko, do rodziny lub pozałatwiać jakieś sprawy. I to właśnie tacy bezrobotni lądują najczęściej na londyńskim Heatrow. - Pracuję w Anglii z przerwami od 2005 roku. Miałem wrócić do Polski więc pozamykałem wszystko ze cztery lata temu i zjechałem z rodziną. Pobyłem niecałe pół roku i musieliśmy znów wyjechać. Niestety w Białymstoku nie ma pracy, nie dam rady utrzymać rodziny. Żona nie może pracować, bo mamy niepełnosprawnego synka, musi się nim zajmować. Nie da się utrzymać czwórki ludzi za 1800 złotych. Tyle właśnie mi oferowali i to na umowę zlecenie – mówi nam Tomasz Piekarski. - Udało się sprzedać mieszkanie w końcu. To już była ostatnia rzecz, która mnie tu mogła zatrzymać. W Białymstoku szukałam pracy wiele miesięcy, pracowałam dorywczo to tu, to tam, ale to taka wegetacja, a nie życie. W końcu zdecydowałam się na wyjazd i nie żałuję. Nie wrócę już, bo nie ma do czego. Nie będę powiększać statystyk bezrobotnych – mówi z uśmiechem Justyna Marczuk. Podawaliśmy niedawno informację, że bezrobotnych mamy w Białymstoku więcej niż się wydaje. Częściowo są ukryci, bo nie rejestrują się w urzędach pracy i szukają zatrudnienia na własną rękę. Choć w tym czasie przecież pozostają bezrobotnymi. Ale większość z nich finalnie ląduje poza miastem, a najczęściej w ogóle poza Polską. Zresztą trudno się dziwić temu zjawisku, skoro minister pracy i polityki społecznej mówił ostatnio, że do spadku bezrobocia w Polsce przyczyniają się otwierające się rynki pracy w innych państwach. - Dopłacamy do wynagrodzeń pracowników, składek i szkoleń, żeby firmy utrzymały miejsca pracy w trakcie szukania nowych rynków. Na pewno pobudzenie rynków Afryki Północnej, Bliskiego i Dalekiego Wschodu oraz skierowanie misji gospodarczych w tej rejony jest dzisiaj jeszcze bardziej potrzebne, także z powodu sytuacji na Wschodzie – podkreślał Kosiniak-Kamysz, minister pracy i polityki społecznej. I choć to tylko delegacje, to coraz częściej z takich wyjazdów nie wraca co trzeci pracownik. Trudno jest oszacować, jak wyglądałyby wskaźniki bezrobocia w Białymstoku, gdyby nagle jednego dnia wrócili tu wszyscy emigranci, nawet tylko ci, którzy obecnie pracują poza granicami kraju. Ale śmiało można założyć, że z obecnych 13% bezrobotnych zrobiłoby się co najmniej 23%. A to już poważny problem, którego rozwiązania nikt do tej pory się nie podjął. Emigracja zarobkowa i sztuczny spadek bezrobocia niestety wpływa na brak wykształconej i fachowej kadry na miejscu. Bardzo rozluźniają się więzy rodzinne, które też rzutować będą w najbliższych latach na opiekę nad osobami starszymi. Tych będzie przybywało z każdym rokiem. W Polsce i w Białymstoku tak samo brakuje rąk do pracy. Politykom rządzącym nie da się wytłumaczyć, że mamy zbyt wysokie koszty pracy, podatki, a zwłaszcza składki ZUS. Coraz częściej bezrobotni decydują się zakładać własne firmy poza granicami Polski, choć pracują w Polsce i tu mieszkają. Ale podatki i składki z ubezpieczenia trafią do Wielkiej Brytanii i ostatnio coraz częściej na Słowację. - Prowadziłem tu firmę przez cztery lata. Miałem dość. Każdego roku urzędowi skarbowemu coś nie pasowało, musiałem chodzić i wyjaśniać ich błędy. Zajmowali mi czas swoją niekompetencją. Ale szczyt szczytu to ZUS. Musiałem się tłumaczyć z braku składak za pracownika, którego nigdy nie miałem. Nawet przez ZUS konto firmowe zablokował mi komornik. W końcu zamknąłem tutaj wszystko i otworzyłem działalność w Anglii. Robię to samo, tylko nikt mi tu gitary już nie zawraca. Tam zresztą też. Gdyby nie to, że poradziłem sobie w taki sposób, to urzędnicy by tu doprowadzili mnie do bankructwa i tego, że byłbym bezrobotny – powiedział nam Łukasz (nazwisko do wiad. red.). Dane o bezrobotnych nie uwzględniają jeszcze wielu innych aspektów. Między innymi tego, że ludzie nie deklarują faktu, że są bezrobotni. Nie uwzględniają osób, które zmuszone zostały do założenia własnej działalności gospodarczej, choć de facto takiej nie prowadzą. Ale nade wszystko nie uwzględniają bezrobotnych, którzy zwyczajnie stąd wyjechali. Obecnie szacuje się, że poza granicami kraju mieszka i pracuje grubo ponad 2 mln osób. Gdyby wrócili, łatwo by było zobaczyć jakie wskaźniki bezrobocia mielibyśmy w Polsce. A skoro jest jak jest, to wiadomo już dlaczego nasz kraj lub miasto mogą sobie pozwolić na kiepskie zarządzanie i brak pomysłów na uzdrowienie sytuacji gospodarczej. (Agnieszka Siewiereniuk – Maciorowska/ Foto: Flickr.com/ Alex Babashov)
Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo fakty.bialystok.pl




Reklama
Wróć do