„Ciemno wszędzie, głucho wszędzie. Co to będzie, co to będzie?” Ten fragment „Dziadów cz. II” Adama Mickiewicza zna chyba każdy z nas.
Przewodniczący obrzędowi Guślarz wywoływał duchy zmarłych, by pomóc im osiągnąć spokój. Niektórzy wierzą, że dusze osób, które popełniły w życiu jakieś ciężkie przewinienia błąkają się po świecie i nieraz widzą je żyjący. Takich opowieści są setki – najczęściej bywają związane z zamkami i pałacami, w których „straszą” dawni domownicy.
W naszym mieście nigdy nie wytworzyła się żadna taka legenda. Może jest to związane z tym, że nasze pałace są stosunkowo młode. Z duchami kojarzą się raczej średniowieczne zamczyska. To wtedy powstawały takie opowieści. Mówiło się np. o duszach niepokalanych dziewic, które zostały ścięte przez kata i do dziś „wyją” po nocach – mówi Andrzej Lechowski, dyrektor Muzeum Podlaskiego.
Zofia z Dojlid
Proponuje więc zabawić się swoisty, mentalny seans spirytualistyczny i powspominać dawnych mieszkańców białostockich pałaców, tak jak byśmy widzieli dziś ich duchy.
– Zaczynając od Pałacu Lubomirskich na Dojlidach próbowałbym wywołać ducha Zofii Rüdiger. Jej postać przeczy głównemu hasłu współczesnych feministek, że kobiety zawsze były w cieniu mężczyzn. Te, które miały charakter i determinację na pewno nie zostawały w tyle. Jedną z takich kobiet była właśnie nasza Zofia.
Gdybyśmy mogli zobaczyć jej ducha, przed oczami stanęłaby nam piękna, dystyngowana dama. Chciałbym z nią jednak porozmawiać nie o balach i krynolinach, ale… o finansach. To właśnie z jej inicjatywy w 1897 roku powstał pierwszy w Białymstoku bank z polskim kapitałem założycielskim. Co ciekawe, chodziło o zrobienie przeciwwagi dla kapitału żydowskiego, a bank działał przy ul. Lipowej, w żydowskiej kamienicy. Inicjatywa cieszyła się na początku wielkim ożywieniem, ale ostatecznie w 1911 bank wykupili Żydzi – opowiada Andrzej Lechowski.
Romansowa Izabela B.
Kolejną duszą (i to znów kobiecą), którą chciałby wywołać jest duch Izabeli Branickiej. Żona słynnego hetmana również wyprzedzała swoją epokę i nie żyła w cieniu swego męża.
– Pod koniec życia lubiła spacerować po swych przepięknych ogrodach, a potem długie godziny spędzała przy filiżance herbaty i wspominała. Bardzo chciałbym się do niej przysiąść. Mniej bym pytał, a więcej słuchał. Interesowałoby mnie codzienne życie pałacu, np. to, co jedzono. Pewnie poprosiłbym, by Izabela oprowadziła mnie po pałacu i opowiedziała o jego poszczególnych częściach – mówi Andrzej Lechowski.
Z pewnością Izabela miałaby sporo do opowiadania. Tym, co przez lata podsycało zainteresowanie białostoczan był jej gorący romans ze słynnym Andrzejem Mokronowskim. – Pamiętajmy,
że Izabela miała zaledwie 18 lat, kiedy wyszła za mąż za 59-letniego Jana Klemensa. Ślub był wyłącznie elementem gry politycznej. Andrzej Mokronowski pojawił się w życiu Izabeli dość wcześnie. Był przyjacielem jej rodziców, którzy do Białegostoku wysłali go właśnie po to, by opiekował się ich córką – wyjaśnia Andrzej Lechowski.
Białostoczanie od lat powtarzają legendy o skrytej miłości kochanków. Izabela miała się potajemnie spotykać z Andrzejem w Pałacyku Gościnnym. Aby tam dotrzeć, musiała przechodzić, prowadzącym z Pałacu Branickich, podziemnym przejściem
– To oczywiście tylko legenda. Pomijając już nawet fakt, że Pałacyk Gościnny został oddany do użytku już po śmierci hetmana Branickiego, romans Izabeli i Andrzeja nie był żadną tajemnicą. Wiedział o nim doskonale Jan Klemens, który sam też miewał różne inne związki. Pamiętajmy, że obyczajowość połowy XVIII wieku była inna niż dziś – podkreśla Andrzej Lechowski.
Po śmierci męża, Izabela Branicka wzięła potajemny ślub z Andrzejem Mokronowskim. Oczywiście, nie chodziło o to, by o małżeństwie nikt się nie dowiedział, bo wiedzieli wszyscy. Kiedy Mokronowski umarł, Izabela po raz drugi została wdową. Wtedy pozostała jej tylko matczyna wręcz miłość do swego brata, króla Stanisława Augusta Poniatowskiego. To ona żegnała go, kiedy opuszczał nieistniejącą już Polskę i udał się do Petersburga.
– Izabela była świadkiem zmierzchu kilku epok. Najpierw pożegnała swego męża, typowego przedstawiciela sarmackiej Rzeczypospolitej. Potem rozstała się z (reprezentowaną przez Andrzeja Mokronowskiego) epoką oświecenia i libertynizmu. Na koniec przyszedł czas na ostatniego króla. Można powiedzieć, że Izabela miała okazję pożegnać cały, odchodzący w niebyt, ówczesny świat – mówi Andrzej Lechowski.
A może 900 duchów z teatru
Zupełnie inna atmosfera niż na dworze Branickich, panowała zaś w Pałacu Hasbacha.
– Wywołując duchy w tym miejscu moglibyśmy co najwyżej obejrzeć sobie życie statecznej, ewangelickiej rodziny. O charakterze tego miejsca wiele mówi znajdujący się zaraz przy wejściu kominek. Na jednym z kafli narysowano scenę przybicia słynnych 95 tez Marcina Lutra – tłumaczy Andrzej Lechowski.
Idąc dalej tropem białostockich duchów pałacowych udajemy się do Pałacyku Gościnnego, w którym znaleźlibyśmy pewnie
ich całe zastępy.
– Na początku XX wieku i w 20-leciumiędzywojennym bawił się w jego pokojachi salach cały ówczesny elegancki Białystok. Powstawały tam – zmieniające często swe nazwy – restauracje i kawiarnie. Orkiestra grała do bladego świtu. Za pałacykiem zlokalizowany był zaś „Teatr Palace”. To tutaj występowały największe gwiazdy, na czele z Hanką Ordonówną i rosyjskim bardem Aleksandrem Werdyńskim.
Możemy więc sobie wyobrazić teatr pełen duchów. Na widowni mieściło się prawie 900 osób. Właśnie tę publiczność chciałbym zobaczyć. Ludzie ci pewnie bardzo dużo powiedzieliby nam o Białymstoku.
(tekst Tomasz Mikulicz, ilustracja Piotr Ciereszyński)
Komentarze opinie