Reklama

Białystock kosmiczny

20/03/2014 16:26



Mechanizm świata, jak zegarek, który kiedyś Wielki Zegarmistrz stworzył i jednym palcem ruszył, kręci się w sposób powtarzalny. Co roku przychodzą dni szczególne, kiedy orbium coelestium tak się układają, że na ziemi nic innego nie może się wydarzyć, jak tylko jakieś święto. Do takich dni wyróżnionych należy równonoc – zrównanie dnia z nocą, które dwa razy rocznie wyznacza początek pór roku.

Równonoc wiosenna – pierwszy dzień wiosny, Jare Święto, jak mawiali nasi przodkowie (i współcześni rodzimowiercy), to moment pożegnania zimy i powitania nowego życia. W ten dzień bawiono się, grano, śpiewano, huczały wszelkiego rodzaju klekotki i terkotki. Smagano się świeżo rozkwitłymi witkami i oblewano wodą panny, a te które pozostały suche popadały w depresję. To święto przetrwało kulturę pradziadów, chociaż tępiono je jako zwyczaj pogański, i na rozmaite sposoby anektowano na potrzeby chrześcijaństwa. Mimo to dziś każdy wie, co to topienie Marzanny, podczas gdy dzień Matki Boskiej Roztwornej (kiedy ziemia się otwiera i przyjmuje ziarna) przepadł w archiwach etnografów. Choć już w 1420 roku Synod Poznański nakazywał duchowieństwu: „Nie dozwalajcie, aby w niedzielę odbywał się zabobonny zwyczaj wynoszenia jakiejś postaci, którą śmiercią nazywają i w kałuży topią”, to do dziś w polskich rzekach lądują płonące kukły, przystrojone w rozmaite „materklasy” i „plugastwa”, jak pisał ksiądz Kitowicz. Dziś jednak zima nie zawsze ma możliwość spłynięcia do morza, bo za najbliższym zakrętem rzeki czają się ekolodzy oczyszczający skrzętnie koryto.

Czołg, czyli palarnia


Obchody pierwszego dnia wiosny w Białymstoku, jak w całym kraju, przyjęły miejską formę Dnia Wagarowicza. Pojawił się on w latach osiemdziesiątych i był prezentem władzy dla młodzieży, której coraz częściej chodziły po głowie rozmaite nieprawomyślne koncepcje. Pomimo ewidentnej antyszkolnej wymowy, Dzień Wagarowicza odbywał się bez żadnych konsekwencji, a media relacjonowały go w barwach optymistycznych, jako prawdziwą żaczą zabawę, wolną od polityki i przeciwną buntowniczym nastrojom. Młodzież skwapliwie korzystała z tego dnia wolności i odbywała wędrówki po ulicach i parkach. Swobodniej niż zwykle okupowała tajne palarnie – przy każdej ze szkół funkcjonowało jakieś miejsce ukryte, w którym, w sinym dymie szkodliwych wychowawczo papierosów, kwitło wolnomyślicielstwo. Kryptologia tych miejsc wymaga poważnego opracowania, z uwagi na ich wpływ na rozwój kultury. Ich geografia była iście fantastyczna. W Białymstoku do najciekawszych należał tajemniczy bunkier przy ulicy Parkowej – betonowy tunel niewiadomego przeznaczenia ukryty w skarpie przy ogródkach działkowych, na tyle duży by, w późniejszych latach, mieścić sklep ogrodniczy. W tunelu tym spotykali się uczniowie szkół z Podleśnej i Grottgera. Jednak bijącą wszystko na głowę miejscówką był czołg pod Pałacykiem Ślubów. Ekspozycja maszyn bojowych przed Muzeum Wojska dostarczała mnóstwa radości dzieciakom, choć jako tło zdjęć ślubnych nie cieszyła się popularnością i została ostatecznie, ku smutkowi młodocianych, zlikwidowana, przeniesiona w niedostępne miejsce przy jednostce wojskowej, a na jej miejscu stanął pomnik żołnierzy Armii Krajowej, nota bene również nie sprawdzający się w roli ślubnego landszaftu.

W latach osiemdziesiątych jednak czołg był ozdobą. Technicznie rzecz biorąc było to działo samobieżne SU-85 z zakładów Uralmasz w Swierdłowsku, z armatą przeciwlotniczą przeznaczoną do niszczenia ciężkich czołgów niemieckich. Ale kogo by to obchodziło w obliczu faktu, że w podwoziu maszyny znajdowała się niezaspawana klapa ewakuacyjna umożliwiająca przedostanie się do środka? Czołg był najlepszą, elitarną palarnią w mieście, opanowaną przez uczniów III LO. Śmierdziało w nim „trupem” i dało się poruszać niektórymi dźwigniami. Tam więc często lądowały wycieczki Dnia Wagarowicza.

Nie ma skąd Judasza zrzucić...

Słowiański obrzęd topienia Marzanny nie przyjął się w mieście z powodów technicznych. Płytkość rzeki Białej i niewyobrażalne ilości śmieci zalegające jej koryto (w Białej można było znaleźć płytki chodnikowe, betonowe barierki, opony i inne części samochodowe, butelki, śmieci gospodarcze, naczynia, narzędzia ogrodnicze) sprawiały, że płonąca kukła, wrzucona przez korowód wyprowadzonych ze szkoły dzieci, przepływała najwyżej kilka metrów i dołączała do wyżej wymienionych odpadków. Dla ścisłości dodać trzeba, że w Białymstoku nie miał szans przyjąć się również obrzęd zastępczy, zaproponowany w XVIII wieku w miejsce pogaństwa – czyli zrzucanie z wieży kościelnej kukły Judasza. W mieście po prostu nie ma dostępnych wież kościelnych! Teoretycznie można by taką figurę zrzucać z budynku Urzędu Miejskiego, jako najwyższego dostępnego punktu w centrum, jednak to naruszałoby stosowną powagę miejsca.
Warto jednak zastanowić się nad obchodami w Białymstoku astronomicznego dnia równonocy, kiedy Słońce przechodzi przez jeden z dwóch punktów, w których ekliptyka przecina równik niebieski. Nasze miasto jest bowiem silnie reprezentowane w kosmosie. Oto bowiem w kosmicznej dali, w ciągu 5 lat i 256 dni w średniej odległości 3,19 jednostek astronomicznych, Słońce okrąża  ciało niebieskie o swojskiej nazwie „Bialystock”! To planetoida, odkryta 29 grudnia 1989 roku w Observatoire de Haute Provence we Francji przez belgijskiego astronoma Erica Elsta. Swoje miano nosi od 1 czerwca 2007 roku – i ten dzień również powinien być świętem w Białymstoku. A ponieważ już od 1938 roku znana jest planetoida Zamenhof (odkryta przez Yrjö Väisälä), tym samym Białystok jest – obok Torunia i Warszawy, najbardziej znanym polskim miejscem w kosmosie.
Mamy z czego być dumni.

(Sławomir Mojsiuszko)
Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo fakty.bialystok.pl




Reklama
Wróć do