Już ponad pięć lat w ministerstwie transportu, obecnie w ministerstwie infrastruktury i rozwoju leży sobie projekt i czeka… Choć trudno ustalić na co. I pewnie jeszcze poleży i poczeka aż nie będzie w ogóle do niczego potrzebny.
Co to za projekt? To gotowy pomysł na ułatwienie życia tysiącom pasażerów. Dotyczy przede wszystkim wprowadzenia możliwości zakupu jednego biletu na wszystkie połączenia kolejowe w naszym kraju. Chodzi o to, aby człowiek nie musiał co chwila kupować innego biletu, szukać kasy, konduktorów, robić dopłat. Ale w naszym państwie jak zwykle, wszystko musi być tak skomplikowane, że nawet nie da się wyjaśnić o co w tym wszystkim chodzi.
Na ostatniej konferencji w Warszawie obecni przedstawiciele firm teleinformatycznych i zajmujących się tego typu sprawami (nie mylić z PKW) twierdzili jednoznacznie – to nie jest problem. Więc skoro opracowanie programu, za pomocą którego dowolny pasażer będzie w stanie kupić sobie bilet kolejowy, jakiego potrzebuje, nie stanowi problemu, to gdzie jest ten problem? Najprawdopodobniej leży on u podstaw rozliczeń pomiędzy poszczególnymi przewoźnikami. Co komu i przede wszystkim ile, będzie wpadać do kasy z takiego wspólnego biletu.
- Od 2009 roku ministerstwo zapowiada utworzenie wspólnego biletu. To jest możliwe, ale potrwa. Widocznie i my, i ministerstwo musimy do tego dojrzeć. A to jeszcze zajmie jakiś czas – tłumaczy nam Marcin Wróbel pasjonat kolejnictwa z Towarzystwa Ulepszania Świata.
W zasadzie środki finansowe na to obecnie są i to wcale nie małe. Skoro tak ogromna pula środków unijnych trafiła do Polski właśnie na modernizację kolei, wydawało się, że wszystko można było doszlifować i wdrożyć. I pewnie w innym kraju tak właśnie by było. Ale nie w Polsce. Tu wszystko musi być skomplikowane bardziej.
- Moim zdaniem tu chodzi o pozbywanie się pasażerów. Wystarczy tylko rzucić okiem jak państwo traktuje transport drogowy. Bo zwyczajnie ma w tym interes. Dzięki temu czerpie zyski z akcyzy paliwowej, opłat drogowych. Zaś z kolei nie ma za bardzo co ściągać. Tylko w ostatnim czasie liczba pasażerów pociągów PKP Intercity spadła o 50%. To ewenement na skalę Europy, jak nie świata. Więc albo komuś zależy na transporcie kolejowym, albo chce to dobić – tłumaczy nam Marcin Wróbel.
Tymczasem w takiej Szwajcarii 480 przewoźników działających w branży transportowej, w tym 40 kolejowych funkcjonuje spójnie. Można bez żadnego problemu kupić jeden bilet na przejazd wszystkimi ich pojazdami. Można jechać w góry pociągiem, tam wsiąść w kolejkę górską, a następnie wsiąść na statek. Wszystko z jednym biletem. Można? W Szwajcarii można!
- W Polsce też niby można, ale nie wszędzie. Ludzie nie mają świadomości, że mogą sobie kupić bilet przewozami regionalnymi i podróżować dalej na przykład kolejami mazowieckimi. Taki jeden bilet jest dostępny tylko dla przewozów osobowych. Na Intercity trzeba mieć już inny bilet – wyjaśnia nam Marcin Wróbel z Towarzystwa Ulepszania Świata.
I o ile w Polsce rozwiązanie tego problemu byłoby zasadne, bo przecież łatwiej jest podróżować przesiadając się tylko z pociągu do pociągu, nie stresując się tym, czy uda się kupić kolejny bilet. O tyle w Białymstoku mamy do czynienia ze zniechęcaniem pasażerów do jazdy pociągami w ogóle. Bo po co czerpać dobre wzorce z rozwiniętych krajów, jak można zawsze po swojemu i wbrew logice. Dlatego pociągów jeździ coraz mniej, bo chętnych też jest mniej. Za to nikomu nie przychodzi do głowy, sprawdzić dlaczego tak się dzieje i jak to powstrzymać.
A jeszcze z ostatnich wieści odnośnie braku logiki właśnie – PKP Intercity od czterech dni pobiera opłatę za wydanie biletu u konduktora. Opłata wynosi, jak zwykle, 10 zł. Tyle tylko, że od 16 listopada jest ona pobierana w tej wysokości od każdej osoby. I pewnie też wszystko z troski o dobro pasażera.
Komentarze opinie