Parafrazując cytat z polskiej komedii „Dzień Świra” można chyba określić zachowanie urzędników z białostockiego magistratu. Mieszkańcy Dojlid chcieli w ramach budżetu obywatelskiego wyremontować zaniedbany od lat staw, ale się nie da, nie da się i nie można. Bo takie rzeczy to może w zasadzie tylko prezydent Białegostoku.
Przynajmniej tak może się wydawać po tym, co widać w internecie. Mieszkańcy Dojlid postarali się, poświęcili swój czas, napisali i złożyli wniosek do budżetu obywatelskiego, który mógłby być zrealizowany już w przyszłym roku. Chodziło o renowację stawu na Dojlidach, który jest już niemal całkowicie wyschnięty, ale przede wszystkim bardzo zaniedbany.
Niestety ich projekt nawet nie będzie oceniany przez Zespół ds. Budżetu Obywatelskiego na 2017 rok, bo nie przeszedł tak zwanej weryfikacji szczegółowej. Kto dokładnie ją prowadził i dlaczego Zespół jej nie oceni, tego już nie wiadomo. Pojawiło się wyłącznie lakoniczne wyjaśnienie przesłane do twórców projektu, z którego to wyjaśnienia dowiadujemy się, że na tym terenie Miasto Białystok nie może wydatkować środków publicznych, a poza tym renowacja dojlidzkiego stawu będzie zbyt droga. Do tego wskazano jeszcze kilka innych przeszkód.
„(…) odbudowa spowoduje zalewanie ciągów komunikacyjnych przy większych opadach atmosferycznych oraz działek usytuowanych wzdłuż rzeki Białej od ulicy Plażowej do ulicy Stawowej” – czytamy w uzasadnieniu odrzucenia projektu.
I pewnie wszystko można by było łyknąć jak niegdyś bocian żabę na dojlidzkich stawach, gdyby nie fakt, że prezydent sam planował renowację dokładnie tego samego stawu. Kilka lat temu na oficjalnych stronach urzędu miejskiego zapowiadał remonty białostockich stawów, w tym również tego na Dojlidach. Ale wiadomo, że mieszkańcy Dojlid, a zwłaszcza ci, którzy złożyli wniosek do budżetu obywatelskiego, nieco zaleźli za skórę gospodarzowi miasta, więc nie ma się co dziwić, że projekt poległ, niemal tak samo, jak ubiegłoroczny projekt Multimedialnego Muzeum Jagiellonii. Czyli na etapie konsultacji wszystko się zgadzało i projekt spełniał wymogi, ale już na etapie oceny szczegółowej, dziwnym trafem przepadł z kretesem.
„(…) szacunkowa wartość wynosi 723.900 zł, a nie powyżej 1 mln zł, nikt nie widział zalań w czasie, kiedy staw istniał. ... Ale mów do słupa” – napisali mieszkańcy na swoim facebookowym profilu Ręce precz od Dojlid.
Jeszcze w 2010 roku i następnie w 2012 roku na pewno renowacja stawu na Dojlidach była planowana przez władze miasta. Informacja widnieje do dziś. Ale jest jedna ciekawa sprawa i przy tym temacie. Jak tylko pojawiło się nawiązanie w komentarzach w internecie właśnie do tej informacji, dziwnym trafem zmieniła ona częściowo treść. Ktoś musiał w ostatnich dniach nieco dłubać przy opublikowanych informacjach na stronach magistratu. Tu zamieszczamy dwa screeny – niby tej samej informacji oraz link do któregoś z oryginalnych tekstów na stronie Miasta Białystok.
- Ale jak to, panie Truskolaski? Cztery lata temu chwaliliście się takim zacnym planem. Chcieliśmy Was wyręczyć, załatwiliśmy ważniejsze formalności i chcieliśmy jako obywatele zapłacić za realizację. Raptem "miasto nie może na tym terenie inwestować", poza tym odbudowa stawu powodowałaby "zalanie ciągów komunikacyjnych", do tego okropnie drogo! Nie lubi nas pan, czy co? – pytają na swoim fanpage mieszkańcy Dojlid.
Stąd można już wysnuć jeden właściwie wniosek. Mieszkańcy nie mają po co składać takich projektów, bo tylko prezydent wie najlepiej, jak odrestaurować zaniedbane miejskie stawy. Jak na razie mija 10 lat odkąd dba o staw na Dojlidach tak bardzo, że chce przez niego poprowadzić szeroką asfaltową drogę. Bo najwyraźniej, jak prezydent staw wyremontuje, to nie ma … . I wszystko jasne. A mieszkańcy niech siedzą cicho, bo jeszcze zamiast czterech pasów jezdni, będzie sześć.
Komentarze opinie