Reklama

Drożyzna nie odpuści. Ekspert: Za jedzenie będziemy płacić jeszcze więcej

06/05/2022 15:36

Tak uważa dr Andrzej Kondej (na zdjęciu), białostocki ekonomista, właściciel firmy Kondej Konsulting. W rozmowie z Piotrem Walczakiem stwierdza, że nie widać żadnych przesłanek, które ograniczyłyby w tym roku dalszy wzrost cen. Ocenia też "Tarczę antyinflacyjną" sieci Biedronka. Jego zdaniem nie wrócimy do rzeczywistości z początku 2020 roku, jeśli chodzi o koszty codziennych zakupów.

Piotr Walczak, Dzień Dobry Białystok: Ceny szybują. Grunt powiedzieć, że za litr oleju do smażenia trzeba zapłacić ponad 10 złotych i 8 zł za kostkę masła. Jak pan myśli, jest możliwość zatrzymania tej drożyzny?

Andrzej Kondej: Ceny artykułów konsumpcyjnych, w tym oleju do smażenia, zaczęły rosnąć już w ubiegłym roku, co było głównie wynikiem rosnących cen surowców i zrywanych w wyniku pandemii koronawirusa łańcuchów dostaw. Agresja Rosji na Ukrainie te negatywne zjawiska wzmocniła, stąd skokowy wzrost inflacji w Polsce w marcu do niespotykanego w tym stuleciu poziomu - 11 proc. Niestety, nie widzę żadnych przesłanek, które ograniczyłyby w tym roku dalszy wzrost cen. Co najwyżej od końca letnich wakacji dynamika tego bolesnego dla wszystkich zjawiska może się zmniejszać.

Biedronka ogłosiła swoją "tarczę antyinflacyjną", w ramach której do końca czerwca zapewnia niezmienność cen 150 popularnych produktów i gwarancję, że będą najniższe wobec 15 konkurencyjnych sieci, w razie czego mają zwracać różnicę. Dla takiego potentata nie jest to chyba specjalnie ryzykowna akcja...

- Jeronimo Martin jako właściciel sieci Biedronka jest mistrzem w kreowaniu wizerunku sieci handlowej, która za wszelką cenę dąży do uszczęśliwiania Polaków. Firma wybrała 150 produktów tzw. cenotwórczych i z całą pewnością jest w stanie utrzymać je na relatywnie niskim poziomie. Stanowi to jednak zaledwie 5 proc. ogólnej liczby indeksów asortymentowych w Biedronce, a zatem jest to klasyczny zabieg marketingowy. W rankingach cenowych ta sieć lokuje się zazwyczaj na miejscach 3 - 5, co w rzeczywistości odzwierciedla jej realną politykę cenową.

Może to wróżenie z fusów, ale widzi pan szansę, byśmy za podstawowe artykuły ze sklepowych półek płacili, dajmy na to, tyle, co w grudniu zeszłego roku?

- Już w okresie pandemii musieliśmy mieć świadomość, że nie wrócimy do rzeczywistości z początku 2020 roku. Obecnie, w obliczu wojny tuż za naszą granicą, tym bardziej musimy mieć świadomość, że żyjemy pod każdym względem w innym, nowym świecie. Dotyczy to również cen artykułów na sklepowych półkach, które już nie wrócą do historycznych poziomów. Tanio już było i mówiąc po czesku, możemy ten temat zamknąć stwierdzeniem "to se nie wrati". Możemy co najwyżej powiedzieć sobie, że jest to akceptowany koszt, który ponosimy za nasze bezpieczeństwo i życie w pokoju.

Co musi się stać, by radykalnie potaniały paliwa? Trudno sobie wyobrazić, by na dłuższą metę ludzie wytrzymali litr diesla po 7 - 8 zł czy benzyny grubo ponad 6 zł. Jednocześnie zauważam, że obniżka VAT-u nie dotyczy przedsiębiorstw, w końcu rozliczają się w cenach netto, a zatem transport drogi, to za chleb trzeba płacić więcej.

- Na ceny paliwa wpływają głównie trudne do przewidzenia czynniki w skali makro, czyli podaż tzw. krajów naftowych i skuteczność zablokowania importu z Rosji. Istotne znaczenie będą miały tu nasze krajowe rozwiązania, wszak lwią część ceny detalicznej paliw stanowi akcyza i inne podatki, a zatem państwo może w sposób istotny regulować te ceny. Bez ryzyka większego błędu możemy założyć, że cena paliw utrzyma się w tym roku na poziomie właśnie 6 - 8 zł za litr. W najtrudniejszej sytuacji mogą znaleźć się użytkowcy pojazdów na gaz LPG pochodzący z Rosji, gdyż jego cena może wkrótce wzrosnąć skokowo.

A na chwilę obecną jak pan ocenia stan polskiej gospodarki? Trzęsienie ziemi już mamy, co dotyka każdego mieszkańca naszego kraju. Powinniśmy się spodziewać gorszego, czy nastawiać się, że najgorsze przechodzi?

- Tu akurat można przekazać bardziej optymistyczne wiadomości. Polska gospodarka w 2022 roku ma się lepiej niż przewidywano. W pierwszym kwartale wzrost PKB wyniósł 7,3 proc., wyraźnie rośnie sprzedaż produkcji przemysłowej, wartość eksportu, wskaźniki zatrudnienia i poziom wynagrodzeń. Na szczęście Rosja i Ukraina nie odgrywają już znaczącej roli w polskim eksporcie. Niepokoić może jednak zauważalne już zahamowanie inwestycji w budownictwie, co zazwyczaj sygnalizuje pogorszenie koniunktury gospodarczej w kolejnych okresach. Pod znakiem zapytania jest też sytuacja ekonomiczna w Niemczech i innych krajach Europy Zachodniej, dokąd głównie eksportujemy nasze produkty. Inflacja notuje tam rekordowe poziomy, a coraz głośniej mówi się o stagflacji, czyli stagnacji gospodarczej połączonej z wysoką inflacją.

Póki co, nie musimy jednak obawiać się utraty pracy, a naszą troską powinno być, by podwyżki wynagrodzeń nie odstawały zbytnio od wzrostu cen. Dla konsumentów ważny jest przecież nasz domowy budżet, bo wskaźnika PKB do garnka nie włożymy ani nie zapłacimy nim rosnących rat kredytów.

Dziękuję za rozmowę.

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo fakty.bialystok.pl




Reklama
Wróć do