Reklama

Ja jestem grajkiem, ja robię swoje

09/11/2013 18:00


O sławie, celebryctwie, sztuce i innych demonach z Czesławem Mozilem, przy okazji jego niedawnego koncertu w Zmianie Klimatu rozmawiał Paweł Waliński

Jesteś wrażliwcem. Słychać to w muzyce, widać było po łzach w X-Factorze. Jak się znajdujesz w sztucznym, cynicznym i miałkim świecie polskich celebrytów?


Znajduję się zaje*iście dlatego, że ja sobie wymyśliłem swój własny świat. Mam dużo pracy. Tak sobie zaplanowałem kalendarz, że mam mało czasu dla siebie, nie nudzę się, ale i mnie do celebryctwa nie ciągnie. Nie chodzę na miasto podrywać dziewczyny. Mam swoje kochanki – wiesz o co chodzi. Więc nie idę do nocnego klubu fleszować. Mnie już nawet przestali zapraszać. Przecież nie przyjdę na otwarcie jakiegoś sklepu z zegarkami! I tak jestem do tyłu ze swoimi rzeczami, ze swoją pracą, to gdzie ja bym znalazł czas, żeby chodzić na jakieś bankieciki? Inna rzecz: to, że jestem czasami na "Pudelku" to jest nieuniknione. Oni muszą o czymś pisać. Ale też nie daje im powodów, żeby za mną ganiali, więc w większości ta strona bycia znanym mnie omija. Logicznym jest, że kiedy trafiasz do telewizji, to sypiasz z kobietami, które twojej muzyki nie znają, albo jej nie lubią. Ja zajmuje się sobą, więc mnie to omija – nie mam z tym problemu.


Ale sukces komercyjny "Debiutu" pewnie miał odbicie takie, że sporo ludzi zna tylko "Maszynkę..."?


Ale czy ja mam prawo odbierać komuś to, że akurat lubi tylko jeden hit? Ja jestem grajkiem, ja robię swoje, ze swoimi muzykami. Jeśli za dziesięć lat będę miał tylko połowę tej publiczności, co teraz, ale nadal będę mógł pojechać w trasę i to będzie się kalkulować tak, że każdemu muzykowi zapłacę jego dolę, a i sam będę miał na chleb, to będę to robił. Będę grał nawet jeśli nie będę miał hitów. Bo ja nie piszę hitów. Ja chcę grać, a jednocześnie mieć jakiś fundament – żeby wiedzieć, że uda mi się z tego wyżyć.


To co robisz to jednak jest jakiś jarmark - w najlepszym i wcale nie wątpliwym znaczeniu tego słowa... Ktoś rzuci burakiem, jakaś kobieta z brodą, ale na artystycznie wysokim poziomie.


Bo taki jest polski problem, że my tu wszyscy szukamy "sztuki". "Sztuka"! Ja nigdy sztuki na oczy nie widziałem – mówiąc abstrakcyjnie. Nawet w Krakowie, gdzie wszyscy są wielkimi artystami. I wszyscy tylko o "sztuce". A nie możemy wyluzować? Kiedyś z moją przyjaciółką, aktorką, Sandrą Korzeniak mieliśmy burzliwą dyskusję. Powiedziałem jej: "Ja chcę być rozrywką". Bo nawet jeśli jest się rozrywką, to nie znaczy, że nie można wzruszać ludzi do łez. Albo powodować śmiech. Ja jestem tworem. Mówię rzeczy takie, które jedni kumają; drudzy z kolei myślą, że jestem debilem. Bo gram o jakimś bałwanku, w disneyach...


Pierwszy raz widziałem cię około pięciu lat temu, na koncercie w Warszawie. Między kawałkami spędziłeś dwadzieścia minut opowiadając, że masturbujesz się lewą ręką. Ale to było po coś. To co robisz jest bardzo teatralne...


Mega!


Barokowy pop?


O, to mi się podoba. Kiedyś nazwałem to teatralnym popem. Pod tym się podpisuję.


...i to świetnie działało na debiucie, działa nadal. Ale nie masz wrażenia, że forma może się wyczerpać? Masz jakiś nowy pomysł na siebie?


Wiesz co – sam nie wiem. Ja tego nie kontroluję. To jest żywy organizm. "Czesław Śpiewa Miłosza" była najtrudniejszą płytą ze wszystkich. Ona się ukazała, kiedy wszyscy myśleli o mnie jako o "panu z telewizora". I większość tych ludzi myślała, że my gramy komercyjną muzykę. Czujesz to? Że gramy muzykę dla mas... Wszystko płynie. Nie wychodzę na scenę oczekując oklasków – chcę na nie zapracować. Co będzie, to nie wiem. Ale na pewno nie będzie takiego podejścia, że oto nagle robimy płytę z założenia punkową... To musi samo się rodzić. Szczególnie, że moi muzycy mają coraz więcej do powiedzenia. Zobaczymy. A jeśli ktoś powie, że to jest chu*we..? To już jest poza mną.


Ale jakieś najbliższe plany?


Na pewno chciałbym poruszyć temat emigrancki...


Jesteś w Białymstoku, gdzie obok nowego muralu poświęconego tolerancji jest większy mural z napisem "skinheads". Stary – jesteś w dupie Polski...


Wiem, gdzie jestem. Znam akcję "Zamaluj zło". Mi chodzi raczej o taką własną tematykę emigrancką – że ani tu, ani tu nie do końca w domu. Oderwanie, smutek.


Zmieniając temat. Jesteś jurorem w X-Factor. Masz takie tytaniczne poczucie, że możesz kogoś albo namaścić, albo kompletnie zglebić?


Jak w coś wchodzę, to wchodzę na sto procent. Na tym swoją drogą też polega na tym, że nie ma poczucia, że czegoś musi odmówić. I ja nie będę słuchał kogoś, kto mówi: "To zaszkodzi twojej karierze", albo "To ci zmieni publiczność". Jeśli mam na coś ochotę, to wara od tego! Pomyślałem sobie więc: "Jeśli nie ja, to kto by tam siedział"? Czuję się spełniony i szczęśliwy. Znam swoje zalety i wady. Nie mam kompleksów. I z tej perspektywy staram się pomagać, wyławiać, szukać interesujących rzeczy.


Czyli czujesz misję? Bo Podsiadło – wiadomo, świetny. Ale ostatnio średnio wam wyszło...


Że co? Lisowska? Lisowska jest zaje*ista!


Nie, Klaudia Gawron.


Ej, poczekajmy! Może w ciągu dziesięciu lat zrobi coś takiego, że powiesz, że właśnie ona jest największym skarbem wszystkich edycji programu. Poza tym program to nie tylko zwycięzca. Tam się pokazuje multum ludzi. Dla każdego to jakiś start, jakaś promocja. Inna rzecz, że każdy odbiera po swojemu. Są ludzie, którzy oglądają to i cieszą się jak szpak do gnata. Albo tacy, co się oburzają: "On/ona fałszuje! Czy nikt tego nie słyszy?!". Niech to będzie rozrywka dla mas, a efekty niech zweryfikuje czas. Kiedy studiowałem na akademii muzycznej, mój profesor powiedział mi: "Czesław, spotkasz tu mnóstwo ludzi, którzy nigdy nie będą grać, bo zawsze będą tyko rzemieślnikami". Z X-Factor podobnie. Zobaczymy jakie będą długofalowe efekty. Ani dyplom, ani X-Factor nic nie gwarantuje.


Wracając do pierwszego pytania. Jak się w tym polskim piekiełku znajdujesz?


Jest miejsce dla każdego. Na koncertach mówię: "Byłem hejterem, nienawidziłem wszystkiego". Mówiłem: "Gówno, gówno, gówno". Aż się sam przebiłem. Wtedy zrozumiałem, że nie wolno pluć na wszystko. Nie możemy odbierać trzynastoletniej dziewczynce jej wzruszeń przy Justinie Bieberze. I co? Mamy prawo podejść i powiedzieć jej, że jej łzy są mniej warte niż dziewczynki, co słucha Republiki? Jeśli ja płaczę do "Armageddonu", kiedy Bruce Willis ratuje świat, to to są moje uczucia. To chcę ludziom uświadomić. Że mają prawo do swojej prawdy.


Czy to prawda, że we wrocławskich zamtuzach Figo trzymał Sztefanowi Wonsowi
włosy, kiedy ów miał chwilę słabości?


(śmiech) To się nigdy w życiu nie zdarzyło. Choć jak znam Sztefana Wonsa, to możliwe. Kiedyś natomiast widziałem ich w jednym nightclubie w Elblągu. I tam to pobalowali!


Czy disco polo według ciebie jest muzyką etniczną?


Tak. Bardzo, ku*wa mać. Na maksa! To co mówisz jest cudowne! (śmiech) Ale disco polo dociera wszędzie. W każdym kraju mają podobny nurt!


 (foto: Piotr Narewski, Dreamlightz Studio)


[wzslider]
Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo fakty.bialystok.pl




Reklama
Wróć do