Martę Galik, tworzącą markę Galique, poznałam podczas ósmej edycji Fashion Week Poland. Wtedy pierwszy raz miałam okazję podziwiać nakrycia głowy jej autorstwa. Pamiętam, że zrobiły na mnie wielkie wrażenie – były nie tylko spektakularne, ale i ze wszech miar wyjątkowe. Dlatego też postanowiłam zadać kilka pytań szalonej kapeluszniczce! Ponad dziesięć lat temu wyjechałaś z Białegostoku i zamieszkałaś w Łodzi. Czy tylko tam mogłaś spełnić swoje marzenia związane z tworzeniem?
O projektowaniu marzyłam od dziecka. Natomiast, jeśli chodzi o Łódź, to po prostu nie planowałam kończyć żadnej prywatnej szkoły, a poza łódzką akademią do wyboru była tylko krakowska SAPU. Zależało mi na dyplomie ASP z dwóch powodów: pierwszym był rozwój ogólnoplastyczny – nie chciałam, aby ktoś kiedyś zarzucił mi, że potrafię robić tylko „szmatki”, a drugim – niebywały prestiż uczelni.
W takim razie skąd w Twoim życiu wzięły się kapelusze? Gdzie uczyłaś się zawodu?
Fakt, z zawodu jestem projektantem ubioru i ubioru dzianego, byłam asystentem w pracowni rysunku i malarstwa na ASP w Łodzi, potem trenerem w szkole. Miałam także krótki epizod z bielizną w roli głównej, byłam producentem i stylistą sesji fotograficznych, w dalszym ciągu bardzo często współpracuję z projektantami ubioru. Zajmowałam się również rysunkiem żurnalowym (wygrałam nagrodę w międzynarodowym konkursie), mam na koncie kilka publikacji… Znajomość konstrukcji i technologii ubioru także pozwalała mi na zajmowanie się krawiectwem miarowym. Ponadto wciąż współpracuję z projektantami ubioru, byłam stylistką pokazów, pracowałam przy Fashion Week Poland. Raczej nie należę do osób, które nudzą się w wolnym czasie. Nawet nie bardzo wiem, co to znaczy mieć czas wolny (śmiech).
A kapelusze? Czasem mi samej trudno uwierzyć, że zajmuję się nimi. Od zawsze zwracałam uwagę na dodatki, kocham buty, mam ich stanowczo o sto par za dużo. Kapelusze były taką skrytą miłością… marzeniem. Niestety żadna z modystek nie chciała mnie przyjąć na naukę zawodu, argumentując swoją decyzję tym, że nie zamierza nikomu przekazywać wiedzy, albo, że i tak niedługo umrze. Sprawa dotyczyła nawet pań, które w zawodzie pracują drugie, trzecie pokolenie, a same są bezdzietne. Wzięłam więc sprawy w swoje ręce. Jak widać – nie ma rzeczy niemożliwych.
Ponoć Twoje nakrycia głowy są już nawet podrabiane – może to już znak, że Galique ze swoimi pomysłami pozostawia konkurencję w tyle?
Niestety większość osób działających w branży wzdłuż i wszerz przetrzepuje Internet, więc w efekcie wszystko staje się podobne do wszystkiego. Osobiście wyznaję jedną zasadę – jeżeli kogoś się kopiuje, to nigdy się go nie przegoni. Przy pierwszych odkryciach związanych z kradzieżą moich projektów emocje brały górę, nieraz spływały mi po policzkach łzy wielkości grochu. Ale zaczynam się z tego cieszyć. Lepiej być króliczkiem, niż go gonić. A czy konkurencję zostawiam w tyle? Tego nie wiem. Chyba mamy inne priorytety. Ja, wymagając od innych, dwukrotnie więcej wymagam od siebie. Pracuję w piątek, świątek, niedzielę. Chcę się rozwijać. Konkurencja nastawiła się chyba tylko na sprzedaż, a przynajmniej tak to wygląda.
Dla kogo projektujesz? Jakie są Twoje klientki?
Projektuję dla każdego, kto chce czuć się wyjątkowo. Tworzę głównie na indywidualne zamówienia i w pojedynczych egzemplarzach. Moje klientki są najwspanialsze na świecie. Bywa, że podczas spotkań godzinami biegają do luster, przymierzając kolejne modele. Przychodzą i proszą o coś prostego i skromnego, a wychodzą z koniem czy łódeczką na głowie i na odwrót. Uwielbiam moment, kiedy cieszą się jak dzieci z efektów mojej pracy, kocham ich szczere uśmiechy i telefony ze sprawozdaniami, że wyglądały w moich akcesoriach szałowo. Dla takich chwil warto żyć!
Twoje nakrycia głowy pojawiają się również w bardziej komercyjnych przedsięwzięciach. Na fanpage’u Galique można podziwiać Kayah w Twoim pióropuszu. Zdradzisz mi więcej szczegółów medialnego funkcjonowania marki, którą tworzysz?
Wśród ciekawszych projektów mogę wymienić m.in. nakrycia głowy do jednej z reklam, kornety do spektaklu teatralnego, czapki marynarki wojennej do filmu… Z Kayah to było spełnienie marzenia z dzieciństwa, wykonywałam też nakrycia głowy do klipu Anity Lipnickiej, niestety na planie wizja reżyserska rozminęła się z koncepcją stylisty.
Mówi się, że aby odnieść sukces trzeba się znaleźć w odpowiednim czasie i miejscu, poznać odpowiednich ludzi. Jak jest z Tobą?
Ja najwyraźniej do tej pory poznałam głównie samych nieodpowiednich ludzi (śmiech). Póki co, ciężko pracuję na swoją przyszłość. Trafiam od czasu do czasu na dobrych ludzi, którzy mi pomagają, ale gdyby nie moi kochani rodzice, siostra i przyjaciele, już dawno bym się poddała. Zdarzyło mi się dostać od losu pstryczka w nos. Nie zawsze jest kolorowo. Mam jednak ich wsparcie i pełną akceptację, za co serdecznie jestem wdzięczna. Bez tego nie byłabym w miejscu, w którym jestem obecnie.
Planujesz powrót do Białegostoku? Potrafisz dostrzec potencjał drzemiący w Twoim rodzinnym mieście? Czy niekoniecznie?
To jedno z moich marzeń. Przyjdzie i na to czas. Na razie buduję portfolio, by któregoś pięknego dnia bezwstydnie zapukać do drzwi gabinetu dyrekcji Opery i Filharmonii Podlaskiej (śmiech). Może zabrzmi to trywialnie, ale Białystok jest przepiękny. Zawsze, gdy tu jestem, odpoczywam. Mam tu swój azyl. Tu jest mój dom. Ponadto widzę, jak bardzo zmieniło się miasto w ostatniej dekadzie. Oczywiście jest to zmiana na plus. W Łodzi zauważam tendencję odwrotną, a to nie napawa optymizmem.
Komentarze opinie