Reklama

Kierowcy mają liczne uwagi, a prezydent nadal myśli

11/04/2016 08:12


Od wielu miesięcy kierowcy apelują i proszą władze Białegostoku o wyłączanie sygnalizacji świetlnej w godzinach nocnych oraz w weekendy. Na razie prośby nie znalazły uznania, ani zrozumienia, więc… tracą wszyscy.

Po co stać na przykład o pierwszej w nocy na światłach przy kompletnie pustej ulicy? Jedyna odpowiedź w tym przypadku – na razie – mogłaby zabrzmieć właściwie – bo tak. Takiej odpowiedzi bezpośrednio jeszcze nikt z urzędników nie wyartykułował, ale wydaje się ona, jakby już padła. Od wielu miesięcy magistrat pozostaje głuchy na prośby kierowców, w sprawie wyłączania sygnalizacji świetlnej w Białymstoku w godzinach nocnych. Tracą na tym wszyscy – od kierowców, po nasze środowisko naturalne. Nie zyskuje kompletnie nikt.

Dlaczego tracimy jako kierowcy? Po pierwsze dlatego, że zapowiadanej „zielonej fali” od początku jej tak zwanego uruchomienia, nikt nie widział, więc śmiało można założyć, że nie istnieje. Po drugie dlatego, że mijają cenne minuty w bezsensownym staniu na światłach w oczekiwaniu na zmianę świateł z czerwonych na zielone. Po trzecie, w trakcie przyglądania się nieistniejącej zielonej fali i oczekiwaniu na zmianę świateł, spalamy paliwo, które dodatkowo zanieczyszcza nasze powietrze i tak obciążone mocno pyłem. Dlatego z ponowną interpelacją w sprawie wyłączania sygnalizacji świetlnej w nocy i na niektórych tylko skrzyżowaniach, wystąpił jeszcze na początku lutego radny Henryk Dębowski.



W Białymstoku na licznych skrzyżowaniach, gdzie ruch pojazdów jest wręcz znikomy światła palą się nieustannie przez całą dobę, co mojej ocenie oraz innych kierujących jest nieuzasadnione. W przypadku strategicznych skrzyżowań, gdzie może dochodzić do częstych wypadków takie postępowanie jest jak najbardziej racjonalne i zrozumiałe (np. Skrzyżowanie Sienkiewicza z Al. J. Piłsudskiego itp.). Są natomiast skrzyżowania tzw. osiedlowe, gdzie sygnał żółty pulsujący mógłby ostrzegać o zwiększonym ryzyku niebezpieczeństwa oraz o zmianie organizacji ruchu, gdzie przy wręcz pustych skrzyżowaniach kierowcy są w stanie zastosować się do znaków drogowych, a w przypadku ich braku, odwołać się do kodeksu drogowego” – napisał radny w interpelacji do Prezydenta Białegostoku.

To musi być najwyraźniej poważny orzech do zgryzienia. Prezydent jeszcze radnemu nie odpowiedział na tę interpelację, choć zaraz minie już dwa miesiące od momentu złożenia tej prośby. Jest jeszcze taka możliwość, że odpowiedź padła, ale z jakichś powodów nie znalazła się w Biuletynie Informacji Publicznej. W każdym razie światła jak się paliły na skrzyżowaniach, tak nadal się palą i stać trzeba, tracąc w tym czasie czas i pieniądze oraz zatruwając dodatkowo środowisko naturalne.

Tymczasem, w zasadzie niezmiennie od wielu miesięcy, na naszą skrzynkę redakcyjną i tę na redakcyjnym fanpage na Facebooku, wpływają maile od kierowców, którzy skarżą się na niezbyt dobrze działający system zarządzania ruchem. Z treści tych maili dowiadujemy się, że ów system wciąż, zdaniem kierowców, nie tyle, że działa słabo, co wręcz paraliżuje ruch w Białymstoku.

(Agnieszka Siewiereniuk – Maciorowska/ Foto: BI-Foto)
Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo fakty.bialystok.pl




Reklama
Wróć do