Wolontariat w Schronisku dla Zwierząt w Białymstoku działa od dwóch miesięcy i od samego początku są problemy. Niby wszystko działa, są pierwsze sukcesy, a jednak zgrzyta. Niedawno zgrzytało bardzo mocno na posiedzeniu Komisji Zagospodarowania Przestrzennego i Ochrony Środowiska. Co nie działa? Przede wszystkim komunikacja werbalna pomiędzy pracownikami schroniska a wolontariuszami.
Wydawało się, że po pierwszych problemach znalazło się rozwiązanie sytuacji w białostockim schronisku dla zwierząt. Ustalono regulamin wolontariatu, podpisano go i umowa zaczęła działać. Wolontariusze pojawili się natychmiast i należało oczekiwać, że wszystko powinno chodzić jak w zegarku. Zresztą duże zaangażowanie wielu osób, które poświęcają swój prywatny czas na spacery z bezdomnymi zwierzętami, opiekę i socjalizację, obserwujemy dość mocno w przestrzeni internetowej. Odkąd w schronisku pojawili się wolontariusze, widać bardzo mocno ich aktywność. Ale nade wszystko widać, kim się zajmują.
Ale to, co widać na pierwszy rzut oka w internecie, nie idzie w tym przypadku z tym, czego przeciętny użytkownik Facebooka, raczej nie zobaczy. Stąd raczej zdziwieni mogą być wszyscy, którzy myśleli, że współpraca układa się wzorowo. Niestety się nie układa. Już na samym początku posiedzenia komisji kierownik schroniska zarzucił wolontariuszom, a w zasadzie dwójcie koordynatorów wolontariatu, że panoszą się zbyt mocno po obiekcie i nawet wydają polecenia pracownikom, a także wyzywają ich słowami powszechnie uznanymi za obraźliwe.
- Działania pani koordynator Jaroszewicz i pana koordynatora Andraki zamiast pomagać, tylko dezorganizują pracę. Szczególnie pani Jaroszewicz penetruje każdy zakątek, okazało się też, że potrzebuje ona swojego gabinetu w schronisku, z biurkiem, komputerem i drukarką. Wydaje też polecenia pracownikom, pisze pisma i maile do urzędu miejskiego. Dziwi nas taka postawa. Ale wolontariat oceniam jako dobrze funkcjonujący – powiedział kierownik schroniska – Waldemar Okulus.
- Spodziewałam się raczej słów podziękowania za to, co udało nam się osiągnąć w tak krótkim czasie. Ale cóż cieszę się przynajmniej z tego, że jest się czym pochwalić z pracy wolontariatu. Do wtorku było 776 wyprowadzeń psów przez wolontariuszy. Nastąpił wzrost adopcji o 60 proc. w stosunku do tego samego okresu z ubiegłego roku. Zgłosiło się kolejnych 40 osób chętnych do pracy w schronisku jako wolontariusze. Jeśli przejdą pomyślnie proces rekrutacji, każdy pies będzie miał swojego opiekuna. Poza tym ja z panem umowy nie podpisywałam, tylko z prezydentem, dlatego do niego piszę pisma i maile – wyjaśniała Anna Jaroszewicz, koordynatorka wolontariatu w schronisku dla zwierząt.
O tym, że co niektórzy wolontariusze zachowują się nieodpowiednio, mówili także sami pracownicy schroniska. Wszyscy podkreślali, że chcą współpracować z wolontariuszami, że wszystkim zależy na tym, aby psy czuły się jak najlepiej. Tylko są zdezorientowani jak mają się zachowywać, kogo słuchać i jak powinni postępować. Z jednej strony mają swoich przełożonych. Z drugiej strony, muszą także reagować na prośby wolontariuszy, którzy z racji nieodpłatnej pracy, żądają wydania psa lub na przykład zmiany karmy. Poza tym okazało się, że pracownicy nie są w stanie w takiej liczbie współpracować według oczekiwań wolontariuszy.
- Nie wiemy jak się odnaleźć w całej tej sytuacji. Na jednej zmianie jest nas niewielu, bo raptem 3-4 osoby. Musimy wydawać psy, jeździć na interwencje, zajmować się innymi obowiązkami. Nam jako pracownikom jest za ciężko o wszystko naraz zadbać – mówił Marcin Gierasimiuk, pracownik schroniska.
- My się wolontariuszy nie boimy. Uważamy, że są potrzebni i robią świetną robotę, wiele dobrego. Chcemy współpracować. Ale nie podoba się nam, że jesteśmy wyzywani od debili i nierobów. To jest przykre – dodała Edyta Czarniecka, także pracownica schroniska.
Taka dyskusja trwałaby pewnie znacznie dłużej, ale obecny na posiedzeniu Komisji Zagospodarowania Przestrzennego i Ochrony Środowiska zastępca prezydenta i dyrektor departamentu ochrony środowiska stwierdzili, że w najbliższym czasie spotkają się z dwiema stronami konfliktu, aby wzajemnie wyrzucili co im leży na sercu. Radni i tak niewiele mogliby zdziałać, oprócz tego, że wysłuchają jedynie kto jakie ma pretensje i do kogo. Co zresztą radni sami przyznali zabierając głos niemal każdy po kolei. Ale z tej całej dyskusji wyłonił się w zasadzie główny problem konfliktu – brak właściwej komunikacji pomiędzy ludźmi, który w naszej ocenie był spowodowany najbardziej zachowaniem kierownika schroniska.
Okazało się, że kierowane przez wolontariuszy maile do niego, jako do kierownika jednostki, czytali wszyscy pracownicy. Jak dało się usłyszeć, tego rodzaju informacje nie były odbierane jako dobre rady, ani jako zwrócenie uwagi na problemy w funkcjonowaniu samego schroniska, ale jako szukanie dziury w całym i znajdowanie przyczyn, dla których można by było się czepiać pracowników schroniska. I Waldemara Okulusa, jako źródło problemów, musiał zauważyć także zastępca prezydenta, który otwarcie przyznał, że problem zapewne wkrótce się sam rozwiąże.
- Pan nas zostawia z tym problemem, bo za 90 dni nie będzie pan już kierownikiem schroniska. Przecież sam pan złożył wypowiedzenie z pracy. Oczekiwałbym, że w tym czasie pomoże pan to jakoś ułożyć, a nie dodatkowo jątrzyć – powiedział Robert Jóźwiak, zastępca prezydenta Białegostoku.
Sytuację próbował łagodzić dyrektor departamentu ochrony środowiska, który kolejny raz zaapelował o wspólne spotkanie i szczere rozmowy. To on podkreślił również, że jest bardzo zadowolony z pracy wolontariuszy, ale i tego, co udało się osiągnąć wspólnymi siłami z pracownikami schroniska. I mimo takiej nieprzyjemnej atmosfery, trzeba przyznać, że udało się bardzo dużo.
- O 50 proc. wzrosła adopcja zwierząt, udało się znaleźć więcej właścicieli psów, które się zgubiły lub uciekły. Poprawił się pijar schroniska, który do tego czasu nie był najlepszy. Tego Miasto się nie spodziewało uruchamiając wolontariat. Przyznaję, że nie dowierzałem, że w dwa miesiące uda się socjalizować psy i jestem pod ogromnym wrażeniem, że to się udało. Przyjęty dokument, to porozumienie o uruchomieniu wolontariatu, mieliśmy podsumować za rok, ale cieszę się, że efekty widać zaledwie po dwóch miesiącach – powiedział Andrzej Karolski, dyrektor Departamentu Ochrony Środowiska Urzędu Miejskiego w Białymstoku.
Radni problemy ze schroniskiem widzą po swojemu. Chyba najlepiej ujął to w komentarzu dla naszej redakcji szef Komisji Zagospodarowania Przestrzennego i Ochrony Środowiska. W całej sprawie zabrakło zwykłej komunikacji, dialogu i przede wszystkim pamięci, że najważniejsze są jednak czworonogi, a nie wzajemne animozje.
- Wydawać by się mogło, że wszelkie problemy związane z białostockim Schroniskiem oscylują wyłącznie wokół dobra naszych czworonożnych przyjaciół. Tymczasem problem leży znacznie głębiej, na styku między pracownikami schroniska, a koordynatorami wolontariatu. Mimo początkowych animozji, które wypłynęły na Komisji, jestem zadowolony z dzisiejszego spotkania wszystkich zainteresowanych. Konkluzją było wypracowanie wzajemnego zrozumienia i wzajemnego szacunku pracowników schroniska, jak i wolontariuszy. Liczę na współpracę z panem Prezydentem, który zadeklarował rychłe spotkanie obydwu stron, celem wypracowania ram współpracy. Wierzę, że rozwiązaniem wszystkich problemów Schroniska jest dialog i pamięć o tym, ze najważniejsze w tej całej kalkulacji są zwierzęta – powiedział naszej redakcji Konrad Zieleniecki, szef Komisji Zagospodarowania Przestrzennego i Ochrony Środowiska w Radzie Miasta.
Na razie najważniejsze naszym zdaniem jest to, że psy faktycznie czują się lepiej, wyglądają na bardziej szczęśliwe. A ludzie… Jakoś będą musieli dojść do porozumienia. Chociaż patrząc na cały wczorajszy dialog, łatwiej chyba zrozumieć pierwszego z brzegu psa, który nawet nie potrafi mówić.
Komentarze opinie