
Co najmniej dziwną politykę kadrową i edukacyjną prowadzą władze Białegostoku. Od dłuższego czasu trudno doszukać się sensu w likwidacji niektórych szkół, przy jednoczesnym finansowaniu tych upadających. Ostatnio jeszcze okazało się, że w sytuacji, kiedy z powodu niżu demograficznego, pracy musiało już poszukać wielu pedagogów, pracę za to dostają emeryci.
Zmiany demograficzne, pozostawienie sześciolatków w przedszkolach i planowana likwidacja gimnazjów – to wszystko sprawia, że wielu nauczycieli musi obawiać się o pracę. W niedalekiej przyszłości straci ją 15 tys. osób. W Białymstoku ten proces już się rozpoczął i to kilka lat temu. Nie przygotowano żadnych programów mogących pomóc w przekwalifikowaniu lub innemu rozdziałowi zadań, aby utrata zatrudnienia była jak najmniej odczuwalna. A przecież o niżu demograficznym wiadomo od bardzo dawna. I w zasadzie tyle, że wiadomo, bo obecnie też nikt najwyraźniej nic nie zamierza robić w tym kierunku, aby pomóc nauczycielom lub pracownikom edukacji, którzy z uwagi na mniejszą ilość dzieci, będą musieli pożegnać się z pracą.
Warto wspomnieć, że władze Białegostoku doprowadziły niemal do doszczętnego zniszczenia szkolnictwa zawodowego. Takim szkołom, jak dawne „szczury”, „kolejówka” lub inne, nie dawano szans na jakąkolwiek pomoc, aby mogły dokonywać naborów skuteczniej i kształcić potrzebne przecież wszystkim kadry. Obecnie brakuje i to bardzo wyraźniej wykwalifikowanych rąk do pracy i jeśli za kilka lat zatkają się studzienki ściekowe podczas deszczu, albo trzeba będzie naprawić uszkodzoną trakcję kolejową, możliwe że nie będzie tego komu zrobić. Wszędzie tam, gdzie rodzice i uczniowie wybierali licea ogólnokształcące, to wszędzie indziej w tym czasie urząd miejski i departament edukacji nie widział potrzeby wzmacniania szkolnictwa zawodowego poprzez odpowiednie programy lub akcje promocyjne.
- Wszystko realizujemy w stosunku do potrzeb uczniów, do potrzeb społeczeństwa Białegostoku. Skoro uczniowie nie chcą się uczyć zawodu, nie ma po co utrzymywać fikcji do tworzenia klas zawodowych, którymi mało osób się interesuje – mówił na posiedzeniu Komisji Edukacji w minioną środę Adam Poliński, zastępca prezydenta Białegostoku, odpowiedzialny za edukację.
Obecni na tym posiedzeniu nauczyciele z jednej ze szkół zawodowych głośno wyrażali swoje niezadowolenie prowadzoną polityką w edukacji białostockiej. Zupełnie nie rozumieją dlaczego w jednej szkole ogranicza się nabory, w innych te nabory pozwala się uzupełniać. W jednej szkole zamyka się możliwość całkowitego naboru na określone kierunki klas zawodowych, kiedy w innych szkołach dokładnie takie same kierunki są otwierane. Jeszcze trudniej jest zrozumieć, dlaczego kiedy nauczyciele lub inni pracownicy są zwalniani, w edukacji bez problemu zarabiają emeryci, którzy przecież mają z czego żyć.
Takim przykładem emeryta wciąż na etacie jest między innymi szefowa departamentu edukacji urzędu miejskiego – Lucja Orzechowska. Ale ostatnio inny emeryt dołączył do pracy w innej ze szkół. To akurat Jerzy Kiszkiel, który odszedł na emeryturę po tym, gdy zakończył pracę w Kuratorium Oświaty, jako szef tej instytucji. Zatem kiedy partia syna pana prezydenta krzyczy o zajmowaniu stanowisk z nadania politycznego przez PiS, prezydent pozwala na zatrudnianie innych byłych polityków – bo np. Jerzy Kiszkiel był również radnym miejskim w ubiegłej kadencji.
- Czy mam rozumieć, że teraz będziemy zatrudniać emerytów i to na dwa etaty, a inni będą bez pracy w tym czasie? Dobrze rozumiem? – dopytywała radna Agnieszka Rzeszewska, szefowa Komisji Edukacji w Radzie Miasta.
- Zatrudniamy osoby według potrzeb. A my potrzebujemy osób doświadczonych, bo służą nam pomocą i radą – bronił się Adam Poliński.
Trudno ustalić jaką pomocą i radą służy akurat szefowa departamentu edukacji, ponieważ wystarczy odwiedzić pierwszą lepszą szkołę w tym mieście, aby wysłuchać wiele negatywnych komentarzy pod jej adresem. Wręcz usłyszeliśmy, że to ona doprowadziła do likwidacji niektórych szkół i swoim postępowaniem skłóca środowisko nauczycieli. Ogólnie – ciężko wysłuchać jakichś dobrych opinii na temat jej pracy i znajomości materii, za która odpowiada. Na dodatek przed nowym rokiem szkolnym w kilku szkołach odbyły się konkursy na dyrektorów szkół i wszędzie, gdzie konkursy były, dyrektorzy zostali wymienieni… na tych, którym dziwnym trafem bliżej jest do polityki magistratu.
Pomijając już wzajemne relacje i znajomości i zakładając, że konkursy odbyły się zupełnie na uczciwych zasadach, to nigdzie nie można znaleźć żadnych kryteriów którymi kierowały się komisje konkursowe. Na dodatek – analizując kwestię, że wszędzie doszło do wymiany dyrektorów placówek, powstaje pytanie – czy do tej pory były źle zarządzane? Źle prowadzone? To gdzie była w takim razie super specjalistka od edukacji, że tego wcześniej nie widziała, że w szkołach nie dzieje się dobrze i dyrektorów należy wymienić wcześniej? Pani Orzechowska nie wiedziała, że skoro w kilku szkołach trzeba było wymienić dyrektorów, nawet na takich bez żadnego doświadczenia w zarządzaniu, to musiało być tam chyba bardzo źle? Widocznie taka to i specjalistka i z takim samym doświadczeniem. Reszta niech będzie milczeniem.
W całym kraju, jak dotąd, 7 tys. nauczycieli już zostało zwolnionych. Do tego grona należy doliczyć tych, którzy przeszli na wcześniejsze emerytury, udali się na urlop dla poratowania zdrowia lub byli zatrudnieni na umowy okresowe i nie zostały im one przedłużone. Ta ostatnia grupa liczy 2–3 tys. osób.
- W pierwszej kolejności zwolnienia dotkną nauczycieli wczesnoszkolnych. Za kilka lat spadnie też zapotrzebowanie na nauczycieli takich przedmiotów jak matematyka, historia czy przyroda. Zwolnienia te nie będą wydarzeniem jednorazowym. Będzie to proces trwający 10–12 lat – mówi w wywiadzie dla serwisu infoWire.pl Joanna Kotzian z firmy doradztwa personalnego HRK.
W Białymstoku do tego grona już znacznie wcześniej zaczęli dołączać przede wszystkim nauczyciele zawodów. Z grona pedagogicznego Zespołu Szkół Ogólnokształcących i Technicznych w Białymstoku wykruszyła się ponad połowa kadry. Nauczyciele narzekają na nierówne traktowanie i brak logiki w organizacji ich pracy. Jak wskazywał jeden z nauczycieli, lepiej jest powiedzieć, że szkoła będzie zlikwidowana zamiast dręczyć pracujących w niej ludzi.
- Przez wiele lat nie zrobiono nic, aby pomóc naszej szkole. Mamy klasę sportową w piłce nożnej, a dopiero po sześciu latach buduje się nam boisko. To są fatalne warunki do pracy. I chyba zdają wszyscy sprawę z tego, że nie jest łatwo nazbierać dziewczyny do klasy piłkarskiej, a nam się to nakazuje, kiedy pomocy nie ma żadnej – mówił zdenerwowany Jarosław Dunda, nauczyciel.
Niejasne są również warunki finansowania niektórych podmiotów – jak Centrum Kształcenia Ustawicznego. Zresztą sprawa CKU najprawdopodobniej będzie szczegółowiej omawiana już na najbliższym posiedzeniu Rady Miasta. Chociaż już nawet podczas posiedzenia komisji edukacji radni domagali się wyjaśnień odnośnie realizowania zadań przez ten podmiot, a także szczególnego traktowania przez władze Białegostoku. Tam zresztą pracę znalazł emeryt – Jerzy Kiszkiel. Wyjaśnienia jednak od Adama Polińskiego, odpowiedzialnego za edukację, nie padły praktycznie żadne, oprócz tych, że potrzeba ludzi z doświadczeniem.
Przypomnimy jeszcze w tym miejscu, że szefowa Departamentu Edukacji jest tak profesjonalna w tym co robi, że nawet jej nie przeszkadza, że z dziećmi niepełnosprawnymi pracuje oskarżona nauczycielka, której prokuratura postawiła ponad 400 zarzutów o charakterze korupcyjnym. Możliwe, że to nowy standard do naśladowania oraz nowe trendy pedagogicznie i wychowawcze. Do tematu z pewnością będziemy wracać.
(Agnieszka Siewiereniuk – Maciorowska/ Foto: bialystok.pl)
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Artykuł zawiera niestety prawdę. Niestety, gdyż chciałbym aby w białostockich szkołach było inaczej. Tekst obrazuje prawdę i to jest w tym wszystkim najsmutniejsze.