Niestety musimy kolejny raz wrócić do naszego systemu zarządzania ruchem. Działa – jak wszystkim wiadomo – źle, a nawet bardzo źle. Na dodatek żadnego pożytku z tego mieć nie będziemy, ani teraz, ani w przyszłości. To jedna z tych inwestycji, na którą wyrzuciliśmy pieniądze w błoto i to ogromne.
Trudno zrozumieć i tym bardziej trudno odgadnąć, co mogło tkwić w głowie urzędników, że zdecydowali się na zakup systemu zarządzania ruchem. Tak samo jak niezrozumiałym jest, dlaczego prezydent nie zablokował tego bezsensownego pomysłu. Możliwe, że wyszedł z założenia, że skoro w Białymstoku wybudowano tyle nowych dróg i arterii, to kierowcy sobie nie poradzą i trzeba im wszystko zorganizować. A może chodziło o coś zupełnie innego. Szkoda tylko, że nikt nie pokwapił się nawet, by sięgnąć do internetu i poczytać sobie ogólnodostępne opracowania, z których płynie prosty przekaz – tam gdzie buduje się drogi, przybywa samochodów, a miasto staje się coraz mniej przyjazne mieszkańcom.
Można było skupić się na remontach lub budowie szczególnie potrzebnych arterii. Między innymi od bardzo długiego czasu mieszkańcy dopominali się o przebicie Sitarskiej w kierunku Antoniuka. Ta inwestycja na szczęście w końcu ruszy z miejsca. Niemniej niektóre z nowych ulic wygenerowały dodatkowy ruch, który wcale nie został wyprowadzony z Białegostoku. Zwyczajnie przeniósł się gdzie indziej, przy okazji zwiększając natężenie. I być może w związku z tym urzędnicy wpadli na pomysł, aby kierowcom wybić z głowy jazdę samochodem. Bo patrząc na efekt zakupu drogiego systemu, ostatnią myślą jest to, że chcieli, aby ten ruch na białostockich ulicach odbywał się jakkolwiek płynnie. Niestety, można jeszcze odnieść wrażenie, że chodziło wyłącznie o wyciągnięcie pieniędzy z naszych kieszeni.
Kierowcy radzili sobie bez systemu o wiele lepiej niż z systemem, który kosztował 28 mln złotych. I nawet jeśli padnie argument o tym, że w znacznej części dopłaciła do tego Unia Europejska, to przypominamy, że najpierw z własnych kieszeni wpłacamy do budżetu unijnego, żeby później móc z niego coś wyjąć. Cała inwestycja wygląda bardziej na ukierunkowaną na karanie kierowców mandatami. Na dodatek system sam wymusza takie wykroczenia, o czym informowali niejednokrotnie sami użytkownicy szos. Warto tu również wspomnieć, że pieniądze z takich mandatów zasilić miały budżet miasta, ponieważ cały system zarządzania ruchem, włącznie z kamerami do wyłapywania kierowców przejeżdżających na czerwonym świetle, jest pod zarządem miejskich służb.
- Policzyłem sobie jak systemem miasto chciało nas oskubać. Jeśli przez ponad dwa miesiące zrobiono kierowcom około 16 tys. zdjęć jak przejeżdżają na czerwonym świetle i jak każdy potem zapłaciłby mandat na przykład po 300 złotych, to wychodzi, że za dwa miesiące do kasy miasta wpłynie prawie 5 milionów złotych. Po roku takiego użytkowania nie tylko zakup systemu się zwróci, ale jeszcze będzie bardzo dobrze dalej zarabiał na nas mieszkańcach. Nawet nie chcę myśleć na co pójdą te pieniądze z tych mandatów. Mam dość takiego rządzenia i takiego okradania obywateli. Bardzo proszę, żebyście to napisali, żeby każdy wiedział, jak wygląda rzeczywistość i do czego miał służyć cały ten system zarządzania ruchem – napisał do nas czytelnik Marek.
Nasz czytelnik policzył mandaty po 300 zł. Warto zobaczyć jak będzie to wyglądało, jeśli mandaty zostaną wystawione po 500 zł za zdjęcie. Wówczas za dwa miesiące działania bubla, do miejskiego budżetu trafiłoby aż 8 mln złotych. Możliwe, że o to chodziło. Ale nawet gdyby system zarządzania ruchem faktycznie służył do zarabiania pieniędzy na obywatelach, to raczej posłuży tylko do końca roku. Od nowego roku wszelkie urządzenia – jak fotoradary ale i kamery do wychwytywania kierowców przejeżdżających na czerwonym świetle – mają zostać odebrane nadzorowi straży miejskich i gminnych. Jeszcze nie wiadomo, kto po nowym roku będzie musiał zajmować się obsługą urządzeń i wystawiać mandaty. Pewne jest tylko to, że straż miejska z Białegostoku mandatów za przejazd na czerwonym świetle nie wystawi. Do niedawna zresztą też nie mogła. Trzeba było zakupić system do mandatowania, bo system za 28 mln. złotych nie miał takiej możliwości. Zatem do tych 28 milionów już dopłaciliśmy kolejnych ponad 150 tys. złotych, żeby teraz straż miejska mogła wystawić mandaty i to tylko do końca roku.
- Wcześniej fotoradary były w naszej jurysdykcji. Nie było żadnych problemów z obsługą, ani wystawianiem mandatów. Jesteśmy gotowi w każdej chwili podjąć nowe zadania i będziemy działać zgodnie z prawem – wyjaśnia podkom. Kamil Sorko z Komendy Wojewódzkiej Policji w Białymstoku.
- Jestem zwolennikiem poprawy bezpieczeństwa. To, co mamy na ulicach, raczej działa odwrotnie. Uważam, że ten system do zarządzania ruchem powinien poprawiać bezpieczeństwo i w związku z tym powinien być w rękach Policji lub Inspekcji Transportu Drogowego. Są to bowiem organy państwowe, mające bardziej profesjonalne kadry oraz cieszą się większym szacunkiem społecznym – uważa Jarosław Matwiejuk, konstytucjonalista i specjalista od spraw bezpieczeństwa.
Nasz system zarządzania ruchem bezpieczeństwa na pewno nie poprawia. Mówią o tym zarówno kierowcy jak i piesi. Mimo upływu kolejnych miesięcy, wciąż nie działa prawidłowo. Przypominamy, że kalibracja i regulowanie tego systemu trwało co najmniej od stycznia tego roku. Mamy koniec sierpnia i wciąż jest więcej narzekania niżeli pochwał. Co prawda władze Białegostoku już zdążyły się pochwalić na swojej stronie internetowej, że system poprawił płynność ruchu w mieście, a nawet to, że autobusy jeżdżą szybciej niż przewiduje rozkład jazdy. Nie zmienia to oczywistego faktu, że są wakacje, ruch na naszych ulicach jest mniejszy, jak zawsze o tej porze roku i zamiast zielonej fali mamy czerwoną falę. Zaklinanie rzeczywistości nic tu niestety nie pomoże.
Na dodatek skarbonka dla miasta w postaci zbierania opłat mandatowych, o której pisał nasz czytelnik, też nie zadziała. Wygląda wszystko na to, że kolejny raz władze Białegostoku zamiast zainwestować w ludzi, zainwestowały w coś, co ludziom ani nie jest potrzebne, ani nie poprawiło ich komfortu życia. Oprócz tego inwestycja będzie głównie wyciągać pieniądze z ich kieszeni, przynajmniej do końca roku. Zapłaciliśmy ogromne miliony złotych, później kolejne ponad 150 tys. za możliwość wystawiana nam mandatów, aby dać się oskubać. Przynajmniej do czasu, aż ktoś nie zacznie się procesować z prezydentem o wadliwie działający system i nie udowodni przed sądem, że system wykonał zdjęcie przejazdu na czerwonym świetle wyłącznie po to, aby zasilić złotówkami budżet miasta. Bo dowodów na chaotyczną zmianę świateł na skrzyżowaniach, które same zmuszają kierowców do łamania przepisów, jest dziś w sieci pod dostatkiem.
Komentarze opinie