Reklama

Nazizm w Białymstoku

27/03/2014 16:25


Nigdy nie mogłem tego zrozumieć. Z jednej strony: wielokulturowość, współistnienie religii, narodów i grup etnicznych. Białystok jako miasto, w którym przez wiele lat, bez rozlewu krwi, żyli obok siebie Białorusini, Polacy, Ukraińcy i Żydzi. Z drugiej strony słyszę przekonujący mnie od wielu miesięcy dyskurs, że Białystok jest – jeśli nie europejskim, to na pewno krajowym - centrum neonazizmu. Że mury tutejszych bloków i kamienic upstrzone są swastykami. Że osoba o innym, niż biały, kolorze skóry, nie powinna się tu czuć bezpiecznie.

Osobiście nie widzę tu większej ilości swastyk na murach, niż w innych dużych miastach w Polsce. Osobiście widzę wieczorami w śródmieściu Białegostoku wiele ciemnoskórych, roześmianych i wyglądających na bezpieczne, osób. Fakt, to tylko mój subiektywny ogląd. Być może sam jestem uprzedzonym do inności neonazistą i nie potrafię widzieć rzeczywistości taką, jaka ona jest.
Przyjrzyjmy się więc suchym faktom.

Fundacja „SocLab", w której działają naukowcy z naszego Instytutu Socjologii, przeprowadziła niedawno badanie postaw mieszkańców Białegostoku wobec mniejszości narodowych, etnicznych i religijnych. Jego wyniki powinny ucieszyć i uspokoić wszystkich przekonanych o tym, że Białystok jest zagłębiem postaw ksenofobicznych i rasistowskich. Mimo, że od miesięcy taki obraz naszego miasta pojawia się w lokalnych, ogólnopolskich, a nawet światowych środkach masowego przekazu, na szczęście z badań przeprowadzonych przez moich współpracowników z Instytutu Socjologii wynika, że nic takiego w rzeczywistości nie ma miejsca.
Autorzy raportu stwierdzają, iż według mieszkańców miasta, „Białystok jest miastem wielokulturowym". Są oni otwarci na edukację międzykulturową. Co więcej, w raporcie czytamy, że „białostoczanie deklarują akceptację dla obecności imigrantów w sferze publicznej (rynek pracy, edukacja, opieka zdrowotna, w mniejszym stopniu opieka społeczna)". Jedynie w grupach o niskim statusie materialnym zanotowano wyższy poziom dystansu wobec mniejszości, co wydaje się zrozumiałe przede wszystkim ze względu na to, że imigranci są częstymi beneficjentami świadczeń pomocy społecznej i w ten sposób stanowią „konkurencję" wobec zasiedziałych białostoczan.
Aż 75% respondentów akceptuje obecność w mieście imigrantów przymusowych (np. prześladowanych z powodów politycznych Czeczenów), a 60% - imigrację zarobkową. Również aż 7 na 10 mieszkańców miasta uważa, że zróżnicowanie kulturowe jest czymś pozytywnym dla lokalnej społeczności.

Pomiar dystansu społecznego dokonany w badaniu za pomocą tzw. skali Bogardusa nie wykazał, aby mieszkańcy naszego miasta przejawiali szczególne uprzedzenia wobec Żydów, Romów, Czeczenów, muzułmanów, gejów i osób o czarnym kolorze skóry.
Nie oznacza to, że takich uprzedzeń nie mamy. Nie odbiegają one jednak od wyników uzyskiwanych w podobnych badaniach na terenie Polski. Białostoczanie nie są po prostu wyjątkowi, ani pod względem tolerancji, ani uprzedzeń.
Niepokoi coś innego. Choć pomiar postaw białostoczan wobec mniejszości nie wykazał niczego szczególnego, to na pytanie o to, „czy twoim zdaniem, rasizm jest poważnym problemem w Białymstoku?", większość respondentów odpowiada twierdząco.
Okazuje się więc, że mimo nieprzejawiania szczególnych postaw ksenofobicznych, przyznajemy, że jako społeczeństwo jesteśmy ksenofobiczni…

Trudno tu z absolutną pewnością dopatrywać się przyczyn tego paradoksu. Zdaje się, że zadziałała tu stara metoda mistrzów politycznego marketingu, według której kłamstwo powtarzane po stokroć w końcu staje się prawdą. W znanym eksperymencie psychologa społecznego Asha, okazało się, że ludzie są skłonni uwierzyć nawet w rzeczy, które przeczą ich zmysłom, jeśli tylko inne osoby potwierdzają obserwacje. Nawet te absurdalne.

Wydaje mi się, że w tym przypadku mamy do czynienia z takim właśnie efektem. Wersja „rasistowskiego Białegostoku", wielokrotnie powtarzana, nierzadko przez autorytety, stała się etykietą naszego miasta. Etykietą, którą łatwo jest przykleić, ale bardzo trudno zerwać. Nawet jeśli poważne badania przeczą tezom powtarzanym przez dziennikarzy i aktywistów.
Znakomita białostocka badaczka tej problematyki, Elżbieta Czykwin, pisze o zjawisku stygmatyzowania. Polega ono na, z grubsza rzecz ujmując, nadawaniu jednostce lub grupie społecznej różnych, najczęściej negatywnych, cech. W wyniku tego procesu taka stygmatyzowana jednostka lub grupa, nie dość, że zaczyna wierzyć w posiadanie tych cech, ale – w rezultacie – zaczyna zachowywać się tak, jakby je posiadała.

W przypadku „neofaszystowskiego Białegostoku” mamy do czynienia z takim właśnie efektem. Konsekwentne naznaczanie jego mieszkańców łatką faszystów już przyniosło taki efekt, że przyznają się do własnych uprzedzeń, choć ich nie posiadają! Pokazują to jasno wyniki badań. Kolejnym krokiem takiej negatywnej kampanii mogą być rzeczywiste akty ksenofobii. Odpowiedzmy sobie sami, kto będzie za to ponosił – pośrednio - odpowiedzialność.

(Radek Oryszczyszyn)
Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo fakty.bialystok.pl




Reklama
Wróć do