
Słyszeliśmy już o dzieciach z Kongo, które okazały się jednak być osobami dorosłymi, słyszeliśmy o śmierci nastolatka, który jednak zmarł na Białorusi i widzieliśmy niedawno dzieci w Michałowie, które zostały wraz z rodzicami zawrócone na linię granicy państwa, w którym mogą przebywać legalnie. Wiadomo już jak powstały zdjęcia, które miały chwycić za serce. I chwyciły. Niebawem najprawdopodobniej zobaczymy dużo gorsze obrazy. Ale pytanie, które już teraz trzeba sobie postawić, czy będą prawdziwe?
Głośnym echem odbił się krótki materiał o tym, jak powstały zdjęcia dzieci, których posłowie używali w Sejmie w minionym tygodniu, podczas debaty nad przedłużeniem stanu wyjątkowego w pasie przygranicznym z Białorusią. Choć w sumie ciężko to nazwać debatą, bo w rzeczywistości oglądaliśmy histeryczne występy i wygłupy, bo debaty w tym nie było kompletnie żadnej. Główną rolę w każdym razie grały dzieci, jakie pojawiły się niewiele wcześniej w Michałowie na terenie placówki Straży Granicznej, uwiecznione na zdjęciach. Dziś już wiadomo, że powstały na skutek pewnej prowokacji, którą uwieczniono na poniższym nagraniu.
Jak zrobić lepsze zdjęcie dzieciom, które nie pchają się przed obiektyw? Rzucić im słodycze! Hipokryzja i cynizm na niebywałą skalę. Krzycz najgłośniej że dzieciom dzieje się krzywda a potem traktuj je jak dokarmiane kaczki w parku. Byle tylko walnąć w PiS pic.twitter.com/3imADbl4eg
— Mateusz Magdziarz (@matt_magdziarz) October 3, 2021
Pytanie zasadnicze w tej sytuacji jest takie, czy gdyby do strefy objętej stanem wyjątkowym wpuszczono dziennikarzy, to ktokolwiek dowiedziałby się, co się tam naprawdę dzieje? Patrząc na to, jak zachowują się niektóre media i dziennikarze, można mieć ku temu poważne wątpliwości. Bo dziennikarze i reporterzy, a też przecież i fotoreporterzy pojawili się w Michałowie, które nie jest objęte stanem wyjątkowym. Otrzymaliśmy materiał, o którym nikt nawet się nie zająknął, jak powstał. Ale przede wszystkim z tych relacji nie było wiadomo najważniejszego – rodzice tych dzieci nie byli zainteresowani ani złożeniem wniosku o ochronę międzynarodową w Polsce, ani pozostaniem w Polsce, ani pomocą, jaką Polska w ogóle mogłaby udzielić. Bo jak wyjaśnili polscy pogranicznicy, ta grupa z dziećmi, to obywatele Iraku. Zaraz po ich zatrzymaniu, otrzymali od funkcjonariuszy Straży Granicznej napoje i jedzenie. Żadna z tych osób nie potrzebowała pomocy medycznej i też nie zgłaszała, że takiej pomocy oczekuje.
- Funkcjonariusze Straży Granicznej poinformowali cudzoziemców o możliwości złożenia wniosku o pomoc międzynarodową, lecz rodzice dzieci odmówili złożenia takiego wniosku w Polsce. Osoby te były zainteresowane wyłącznie złożeniem wniosku o pomoc międzynarodową w Niemczech – wyjaśniła to później na swoich stronach internetowych Straż Graniczna w specjalnym komunikacie, kiedy w Polsce już rozpętała się histeria na podstawie pokazanych zdjęć dzieci.
Do tematu dzieci jeszcze wrócimy w tym artykule, tylko w drugiej części, która ukaże się na naszych łamach już jutro. Bo niebawem najprawdopodobniej zobaczymy znacznie gorsze i smutniejsze obrazy, ale w tym miejscu uważamy, że warto zwrócić uwagę na pracę mediów i poszczególnych redakcji z czasu, kiedy stanu wyjątkowego jeszcze nie było. A przynajmniej jest realnie potrzeba zwrócenia na to uwagi. I nie tylko mediów, ponieważ pod polsko – białoruską granicą byli też politycy i aktywiści z różnych organizacji.
Przypominamy zatem, że nieco ponad miesiąc temu, widzieliśmy więc przekomarzanie się ze Strażą Graniczną i Wojskiem, a także rajdy po polach, jak nie z reklamówką, to ze śpiworami. Skąd? Tylko z jednego miejsca w zasadzie – spod Usnarza Górnego. Tymczasem polska granica z Białorusią jest przecież znacznie dłuższa i obejmuje o wiele więcej miejscowości niż sam Usnarz.
Mieszkańcy okolicznych miejscowości byli zniesmaczeni tym, co później oglądali w mediach i o czym czytali lub słuchali. Mało kto pokusił się o ustalenie jak oni sobie radzą w sytuacji, gdy do ich domów przychodzą obcy ludzie, którym udało się przedostać przez zieloną granicę. A przecież nielegalni imigranci przychodzili do ich domów, na posesje, na pola, niszczyli częściowo uprawy, kiedy wchodzili w zboże, kukurydzę lub słoneczniki przebierając się, spożywając posiłki, załatwiając swoje potrzeby fizjologiczne, czy ukrywając się przed polskimi służbami.
„W sejmie dyskusja nad przedłużeniem stanu wyjątkowego. Jednym z argumentów, jest dostęp mediów do granicy Polski Białorusi. Zapomina się o tym, ale media zmarnowały czas, w którym były na tej granicy. Bez wyjątku. Nie powstał żaden reportaż mówiący o tym jak zorganizowana jest to akcja. Nie dowiedzieliśmy się, jak ci ludzie dostali się na Białoruś. Skąd dowiedzieli się o tej możliwości. Nie zobaczyliśmy żadnego głębszego wywiadu, chęci spenetrowania tematu, dotarcia do źródła. Przedstawienia przyczyn i skutków i ich odróżnienia. Jedynie zbieranie setek i obrazków. Dowiedzieliśmy się za to o Usnarzu, który był wyreżyserowanym teatrem. W tym samym czasie na granicy działo się dużo, wszędzie dookoła ale nie w Usnarzu. Nie pokazaliście mafii, kurierów, więc jeśli chcecie grać na naszych emocjach a nie informować, to róbcie to z ciepłej redakcji” – w takich słowach skomentował to w mediach społecznościowych mieszkaniec strefy stanu wyjątkowego w dniu, kiedy w Sejmie odbywał się cyrk zamiast poważnej debaty.
Tak samo media, które przekazały jako pierwsze informacje z Michałowa i pokazały dzieci, niestety nie stanęły na wysokości zadania. Nie przekazały istotnych rzeczy, które powinny trafić do opinii publicznej. Trzeba zatem mieć świadomość, że skoro taką histerię wywołały zdjęcia dzieci, których rodzice sami odmówili pomocy ze strony polskiej, to zdecydowanie większą histerię wywołają zdjęcia na przykład dziecięcych ofiar śmiertelnych. Już teraz na takie informacje i zapewne nawet widok musimy być przygotowani.
Dziś opisaliśmy tylko część tego, co się wydarzyło i co może się wydarzyć, z kolei w drugiej części artykułu, który ukaże się jutro, przybliżymy skalę manipulacji, jakie stosowano zupełnie niedawno i co z powodzeniem jest wykorzystywane obecnie. Prosimy już jednak z tego miejsca, aby zachować sceptycyzm wobec podawanych przez niektóre media informacji, jak te o dzieciach z Kongo znalezionych w podlaskich lasach, które po wielu dniach błąkania się po tym lesie potrafiły naładować telefon prądem, którego w lesie nie ma, skontaktować się z rodziną w Kongo, a następnie stać się pełnoletnimi w ciągu kilku sekund. Po tym, gdy ich prawdziwą tożsamość ustaliła Straż Graniczna. Nade wszystko trzeba mieć jednak cały czas w głowie informację najważniejszą – to Białorusini igrają z życiem i zdrowiem sprowadzanych przez siebie i do siebie ludzi, choć właśnie za te życia i zdrowia są odpowiedzialni dając im możliwość legalnego pobytu we własnym kraju.
(Agnieszka Siewiereniuk – Maciorowska/ Foto: zrzut ekranu z YouTube.com)
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie