Reklama

Osiedle Zawady. Pontonem do domu…!

01/04/2018 15:41

To już kolejne przedwiośnie, które część rodzin z osiedla Zawady spędza na bagnach. Normalnie, kiedy nie pada deszcz albo akurat nie topnieją śniegi, jest to zwykłe osiedle domków jednorodzinnych. Takie normalne życie mieszkańców jakiś czas temu postanowili uatrakcyjnić urzędnicy, zastępca prezydenta i firma budowlana, która miała kłopoty z odczytaniem zapisów projektu budowlanego.

Niedawno można było poczytać na naszych łamach o pewnym rowie i cieku wodnym na osiedlu Bagnówka, którego specjaliści od melioracji za nic w świecie nie potrafili namierzyć. Miał grozić zalewaniem terenów miejskich do tego stopnia, że stanowił zagrożenie dla życia i funkcjonowania rozległej części Białegostoku. Tymczasem trochę dalej, bo na osiedlu Zawady, rów i ciek istnieje naprawdę i zalewa. Spływa tam woda z ponad 40 hektarów terenu wprost na posesje mieszkańców oraz siedzib podmiotów gospodarczych. Jednak to zjawisko urzędnicy wydają się traktować na zasadzie: „oj tam, oj tam”.

- Sprawę prowadził burmistrz Wasilkowa przez trzy lata. Prezydent odwoływał się od decyzji burmistrza nakazującej osuszenie, doprowadzenie do stanu pierwotnego, czyli uregulowanie prowadzące do osuszenia tego terenu, tak jak to było przed przebudową. Prezydent Poliński odwoływał się od decyzji burmistrza Wasilkowa. W 2013 roku SKO wydało decyzję nakazującą odtworzenie tego rowu – mówi naszej redakcji Anna Mazurkiewicz, mieszkanka osiedla Zawady.

Jest to całe sedno sprawy w tym przypadku. Nieruchomość pani Anny oraz jej sąsiadów znajduje się nieopodal wybudowanej przed kilku laty Trasy Generalskiej, konkretnie przy Generała Maczka. Przy tej inwestycji popełniono duży błąd polegający na likwidacji rowu, który miał odprowadzać wodę do płynącej po drugiej stronie drogi rzeki Białej. Ale woda, jak na złość, nie miała zamiaru słuchać urzędników i od momentu likwidacji rowu, płynie dokładnie tak samo, jak wcześniej. Z tym, że przez beton i asfalt nie za bardzo chce się wchłaniać i płynąć dalej do rzeki, tylko zbiera się na posesji kobiety oraz sąsiednich nieruchomości.

Nie może tu być inaczej, ponieważ nieopodal jest las, teren podmokły i na dodatek podniesiony. A raczej trudno się spodziewać, aby nagle woda płynęła z nieruchomości w drugą stronę – w tym przypadku z dołu do góry. Chyba, że urzędnicy poznali gdzieś nieznane światowej fizyce zjawisko grawitacji odwrotnej i uznali, że woda jest w stanie płynąć pod górkę. Jeśli nawet gdzieś takie rewelacje istnieją w praktyce, to w tym przypadku niestety, woda nie chciała ich posłuchać. I nie mając jak wsiąkać w beton i asfalt ulicy generała Maczka, zatrzymuje się na posesjach mieszkających tam ludzi. Dodajmy – posesjach, które inni urzędnicy, bo planiści, określili jako tereny do zabudowy mieszkaniowej i usługowej.

Jeszcze jedno. Żeby zabezpieczyć mieszkańców przed ewentualnym zalaniem, uwzględniono kanalizację i odpływ na drugą stronę drogi. Niestety, woda spływa z ponad 40 hektarów, a odpływ przyjmuje ją wyłącznie z 8 hektarów. Reszta wody więc czeka lub opala się… na posesjach mieszkańców Zawad.

- W projekcie budowlanym kanalizacja deszczowa miała większe przekroje. Tu miało być 500 fi, dalej 600 fi i dalej stopniowo miała się zwiększać. Ale w projekcie inwentaryzacyjnym zmniejszono przekroje kanalizacji deszczowej, czyli ilość przyjmowanej wody jest znikoma – tłumaczy Anna Mazurkiewicz.

Ale to nie koniec atrakcji wodnych tego miejsca. Bo okazało się, że po wybudowaniu szerokiej arterii, czyli Generała Maczka, woda w nią nie chce wsiąkać i to co napada na jezdnię, także spływa na posesje mieszkańców Zawad. Plus do tego jeszcze woda z drogi serwisowej. A żeby było jeszcze więcej atrakcji, urzędnicy zlekceważyli fakt, że osiedle Zawady w ogóle znajduje się na podłożu gliniastym, które wody zwyczajnie nie wchłania. Mimo to, w swoim geniuszu inwestycyjnym, urzędnicy zdecydowali o zasypaniu rowu, który do tej pory odprowadzał normalnie wodę do rzeki Białej.

Decyzja Samorządowego Kolegium Odwoławczego nakazująca odtworzenie rowu, pozostawała bardzo długo niewykonana. Prezydent w tym czasie zajął się poważniejszymi sprawami. Mianowicie zadbał o to, żeby znaleźć firmę, która opracuje projekt naprawczy. Ta zaś firma, zapewne zupełnie przypadkiem, była projektantem drogi Generała Maczka. I na dodatek jeszcze znalazła „niezależnego” fachowca, który napisał opinię, że w zasadzie to wszystko się zgadza, tylko nieruchomość pani Anny Mazurkiewicz przeszkadza. Dlatego zasadnym jest, aby w miejscu gdzie stoi jej dom, zrobić tereny zielone i korytarz napowietrzania. Co ciekawe, domy sąsiednie przeszkodą nie są, choć dzieli je niewielka odległość. Przez domy sąsiadów powietrze przejdzie samo, a woda je opłynie pod górkę lub bokami. Dodamy, jako absolutną ciekawostkę, że ów fachowcem znalezionym przez firmę wybraną przez magistrat, okazał się… były pracownik magistratu.

- Dopiero w 2016 roku rozpoczęło się odtworzenie tego rowu. Widać jak, bo tu postawiono próg betonowy, 42-centymertrowy, zgodnie z tym co ten pan zaprojektował. A tu nigdy wcześniej nie było progu betonowego. Przez to, przez ten próg, wszystko hamuje wodę i mam wielki zbiornik retencyjny – opowiada pani Mazurkiewicz.

Cała sytuacja w ogóle nie miałaby miejsca, gdyby przebudowę Generała Maczka zrealizowano zgodnie z projektem budowlanym. Tak się jednak nie stało. Błędy w wykonaniu potwierdziło Samorządowe Kolegium Odwoławcze i nakazało odtworzenie gruntów do stanu poprzedniego. Czyli tak jak miało to miejsce przed budową dużej arterii. Jak się okazało, jest studnia z progiem, która obecnie hamuje wodę, wykonano rów, do którego woda musi dopłynąć pod górę, a do domów na Zawadach, najlepiej dostać się pontonem. Woda sięga tam bowiem powyżej kolan. I to w sytuacji, kiedy nie ma opadów deszczu, a śniegu, który musiał się stopić, nie napadało pół metra.

Aktualnie mieszkańcy i przedsiębiorcy działający w okolicy, na własną rękę zasypują dzikie rowy, żeby woda przepływała dalej, bo w przeciwnym razie, mieliby pomieszczenia zalane praktycznie do połowy. Tymczasem prezydent i jego urzędnicy w pocie czoła pracują… nie, nie, nie nad przywróceniem całych nieruchomości do stanu używalności. Nasi dzielni włodarze z urzędnikami używają wszystkich mięśni mózgu i mięśni okolicznych do zmiany zapisów planistycznych, aby tereny, na których stoją już wybudowane domy uznać za tereny zielone. Przecież na takich terenach nie można się budować. A skoro nie można się budować, to wszyscy przestaną narzekać, że ich zalewa. Problem rozwiązany. Można? Można!

(Agnieszka Siewiereniuk – Maciorowska/ Foto: BI-Foto)

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo fakty.bialystok.pl




Reklama
Wróć do