To nie żart. Kontrole są prowadzone szczególnie, gdy na stanowisko podstawiany jest autobus mający kurs do kraju za naszą zachodnią granicą. O pokazanie dokumentów proszeni są ci pasażerowie, którzy wyglądem przypominają mieszkańców krajów arabskich. Ludzi wokół to nie dziwi, a strażnicy graniczni tłumaczą, że to rutynowe działania.
O takich sytuacjach dowiedzieliśmy się sporo przed zamachem w Nicei. Odbiegając zupełnie od kwestii, czy Polska powinna przyjmować islamskich imigrantów, czy nie, wygląda na to, że ci którzy mają ciemniejszy kolor skóry znaleźli się pod baczną obserwacją także we wschodniej części kraju. Czy to powinno dziwić? Rozstrzygnięcie zostawiamy naszym Czytelnikom. Nie ma natomiast wątpliwości, że do tej pory legitymowanie cudzoziemców w Białymstoku na ulicach aż tak nie rzucało się w oczy. Tym bardziej, że mowa praktycznie o centrum miasta i funkcjonariuszach straży granicznej.
Jest czwartkowe przedpołudnie, końcówka czerwca. Między budynkiem dworca PKS a Centrum Handlowym Park znajduje się parking dla autobusów prywatnych przewoźników. Przy nim przystanek dla wsiadających i wysiadających. Z tego miejsca odjeżdżają autokary kilku firm nie tylko do polskich, ale i zagranicznych miast. Między dwoma czekającymi na swoją kolej pojazdów - oznakowany samochód SG. O godzinie 11.45 ma stąd wyruszyć autobus do Frankfurtu. Kilkanaście minut wcześniej dwóch mundurowych wysiada z auta. Kierują się w stronę wiaty, gdzie na ławkach czekają podróżni. Wśród nich młody, dwudziestoparoletni mężczyzna o ciemnej karnacji i kruczoczarnych włosach, z kilkudniowym zarostem. Ubrany normalnie - markowe obuwie, t-shirt z logo znanego producenta odzieży, w dłoni iPhone, w uszach słuchawki. Obok plecak.
- Good morning, border guards. Where are you from? Show me your identity document, please - mówią do siedzącego funkcjonariusze. Przedstawiają się jako strażnicy graniczni, pytają, skąd cudzoziemiec pochodzi i proszą o dokumenty. Najpierw zagadują po polsku, ale okazuje się, że chłopak nic nie rozumie. Przeszli zatem na język międzynarodowy, angielski.
Wyrwany nagle z zamyślenia podczas słuchania muzyki mężczyzna wydaje się zaskoczony. Tłumaczy, że przyjechał z Turcji, jest studentem i przebywa w Białymstoku w ramach wymiany programu Erasmus. Podaje turecki paszport. Mundurowi pytają jeszcze, gdzie się teraz wybiera, a jeden z nich wpisuje dane legitymowanego w tablecie. Rozmowa przebiega w sympatycznej atmosferze. Funkcjonariusze pytają, jak studentowi podoba się w Białymstoku, żartują, są mili. Po chwili dziękują i życzą udanej podróży.
Zaraz potem podjeżdża autokar z tabliczką FRANKFURT. Ludzie zabierają walizki i pędzą pod drzwi. Strażnicy graniczni również. Uważnie przyglądają się pasażerom pokazującym bilety kierowcy.
- No wiecie co, jeżdżę często do córki mieszkającej w Niemczech i korzystam z usług tego samego przewoźnika, ale po raz pierwszy kierowcy chcą oglądać dowody osobiste - irytuje się jedna z pasażerek.
Kiedy wszyscy zajmują swoje miejsca funkcjonariusze wchodzą jeszcze do autobusu, patrzą na twarze podróżnych, wysiadają. Potem spacerują wokół dworca i przyglądają się twarzom spieszących się osób. Ewidentnie szukają kogoś, kogo trzeba będzie sprawdzić.
Powyższa historia jest prawdziwa, ponieważ sami byliśmy jej świadkami. Ale okazuje się, że nie jest jednostkowa. Pytanie, czy służby zachowują się tak, jak powinny i czy poczucie zagrożenia kiedyś się skończy, zostawiamy otwarte. Wkrótce zamieścimy na naszych łamach wypowiedzi białostoczan reprezentujących różne, odmienne w poglądach środowiska na ten temat.
O komentarz poprosiliśmy mjr Katarzynę Zdanowicz z Podlaskiego Oddziału Straży Granicznej.
- Jednym z głównych zadań należących do straży granicznej jest "zapobieganie i przeciwdziałanie nielegalnej migracji m.in. poprzez: kontrolę przestrzegania przepisów dotyczących wjazdu cudzoziemców na terytorium Rzeczypospolitej Polskiej i pobytu na tym terytorium" (Art. 2a ustawy o straży granicznej). Były to rutynowe czynności przeprowadzane przez Grupę Zamiejscową Placówki SG w Bobrownikach działającą właśnie między innymi w Białymstoku - wyjaśnia mjr Zdanowicz.
Komentarze opinie