Reklama

Pan wodzirej wprost szalał po sali

09/02/2014 16:13


Na balu karnawałowym rej wodził zawsze wodzirej. Wykonywał przy tym jakieś tajemnicze ewolucje typu „koszyk – raz, kółko – dwa”. Przynajmniej coś takiego zachowało się w piosence „Cała sala śpiewa z nami”. Koszyk i kółko zniknęły na pewno z parkietu historii wraz z radiem Wilga i kolorofonami z reflektorów Stara. Ale gdzie jest wodzirej?

Na pewno zamienił się trochę w didżeja i prosi nas teraz o „troszeczkę hałasu”, ma nieustanną nadzieję, że „za chwileczkę wszyscy pojawimy się na parkiecie”, no i oczywiście stręczy nas do podnoszenia rączek w górę. No wiadomo, takie gesty od zawsze były wyrazem niekłamanej radości. No, może z wyjątkiem okresu 1939-1945.

Mniej więcej kilkanaście lat temu didżeje zaczęli nas prosić również o wkręcanie żaróweczek. Pomysł był tak rozbrajająco ludyczny, szczery i prosty, że głupio było odmówić. Potem zaczęło się robienie wycieraczek. Na bazie tego tanecznego trendu imitowania drobnych prac fizycznych, spodziewałem się dalszego ciągu w stylu: „A teraz... Przepychamy wannę, wymieniamy dolnopłuk, trzepiemy chodnik”. Być może na thrashmetalowych imprezach didżej wrzuca tę zajawkę z trzepaniem. Na pewno jest tam robienie pałowstrząsa (z ang. headbanging), ściany śmierci, młynu i gonisza. Ale takich ciekawych figur jest dużo więcej. Na pewnych obchodach Dnia Wiertnika didżej zapraszał do tańca o nazwie „rzut babą”. I nie było w tym ani krzty metaforyki. Taniec polegał dokładnie na tym, na co wskazuje nazwa.

Wodzirej 2.0

No niestety idzie nowe, nikt już nas nie będzie zachęcał do „koszyka – raz, kółka – dwa”. W ogóle nie wiadomo, do czego zachęca teraz didżej, bo gdy mówi, skupia się bardziej na modulacji głosu niż na słowach. Przypomina to trochę okrzyki aborygeńskiego szamana. No, ale nie od dziś wiadomo, że muzyka zatacza koło i wracał on do swoich korzeni, czyli odgłosu plemiennych nawoływań.
Wodzirej zamienił się też trochę w animatora imprez stylizowanych. Trudno powiedzieć czemu, ale jest w Polsce ogromna moda na to, żeby zejść do sali bankietowej w przebraniu mafijnym lub latynoskim i odbyć imprezę w pewnym stylu. Styl nie jest zbyt określony, bo w prawie każdym przypadku za przebranie robią cygaro i kapelusz, zestaw piosenek jest identyczny, a głównym napojem stylizującym jest zawsze wódka. Musi być jednak ktoś, kto na początku zakrzyknie: „Mi casa es tu casa” lub „Ore-ore”, żeby przynajmniej dział marketingu był w stanie rozróżnić imprezę.

Wodzireje ostali się również jako prowadzący imprezy integracyjne, zwane coraz częściej teambuildingowymi. Tam wymyślają przeróżne gry i zabawy, które mają przekonać, że pracownicy korporacji to precyzyjnie dobrana załoga. By wdrożyć takie iluzje, nie wystarczy zwykłe przeciąganie liny. Ludzie muszą przeżyć mrożący krew w żyłach kulig, czasem nawet z imitacją porwania przez zbójców. Sam kiedyś pracowałem jako wódz porywaczy, ale słabo nam to szło. Czasem musiałem po trzy razy dzwonić do woźnicy, by zawrócił zaprzęgiem, bo nam się kolejne porwania nie udawały. Proste to nie jest. Każda babka przed porwaniem musi schować komórkę i poprawić włosy, a facet musiał zdążyć zrobić zdjęcie, kiedy uciekam w las z jego żoną przewieszoną przez ramię. A żeby zdjęcia wyszły dobrze, pozostali złoczyńcy muszą sprytnie i nastrojowo doświecać sceny pochodniami.
Nie każdy może być Strasburgerem

Niegdysiejszego wodzireja można też odnaleźć w tak zwanym animatorze konkursowym. Jest to niezwykle kreatywne zajęcie. Nie każdy z nas potrafiłby urządzić sześć godzin pasjonujących konkursów przy pomocy patyka i sznurka. Animator za to bez namysłu zrobił konkurs na nawijanie sznurka na patyk, następnie korzystając z tego, że sznurki są nawinięte, zaanonsował kolejne niezwykłe zawody: odwijanie sznurka z patyka. Następnie nawijano i odwijano sznurek parami, sołectwami, rodzinami...

Konkurs można zrobić ze wszystkiego. Szczególnie na wsi jest dużo rekwizytów ułatwiających to zadanie. Moim hitem konkursowym były zawody w naparzaniu się workiem siana po głowie. Koniec zawodów wyznaczał moment, gdy któryś z uczestników padał.

W ostateczności można zrobić konkurs nawet bez rekwizytów. Ludzie uwielbiają zawody w stylu: najbardziej owłosione plecy, najdłuższy nos, albo najciekawsza rzecz, którą masz w kieszeni. Kiedyś zrobiłem taki konkurs w białostockim kinie i wygrał niepozorny, nieco skrępowany mężczyzna, który wyjął z kieszeni mokre majtki kąpielowe. Damskie!
Dwukrotnie przydarzyło mi się w być też wodzirejem weselnym. Ale odechciało mi się, kiedy się dowiedziałem, że ludzkość nie potrzebuje nic nowego ponad rytualną śpiewogrę: „Kto urodzony w styczniu?” Takich rytualnych zachowań jest dużo więcej: magia biała, magia kolorowa. Niektórzy potrafią na imprezie osiągnąć odmienny stan świadomości, odmienny stan cywilny, w skrajnych przypadkach nawet odmienny stan skupienia. Rytualną biesiadę kończą obrzędy przejścia. Z miejsca wesela do domu. W wielu przypadkach są to obrzędy przepełźnięcia lub nawet przeniesienia. Naprawdę po takich weselach czułem, jakbym był jakimś szamanem kultu voo-doo i bimb-roo jednocześnie. A jeśli chodzi o słynne laleczki voo-doo, to muszę powiedzieć, że najlepsze śpiewają w zespołach ludowych. Żeby uruchomić ich działanie, niekonieczne jest nakłucie szpilką, wystarczy szczypnięcie w pośladek, a ostatnio nawet – dwa drinki. Żeby odwołać działanie, powinno wystarczyć krótkie zaklęcie: „No to ja już będę leciał”.

 (Krzysztof Szubzda)
Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo fakty.bialystok.pl




Reklama
Wróć do