Nie ma potrzeby wprowadzania kadencyjności władz samorządowych. Tak przynajmniej uważają prezydenci dużych miast, w tym Prezydent Białegostoku – Tadeusz Truskolaski. Jego zdaniem ograniczanie liczby kadencji nie przyniosłoby wiele dobrego.
Spostrzeżeniami odnośnie kadencyjności władz podzielili się prezydenci dużych miast podczas debaty w ramach Europejskiego Kongresu Samorządów w Krakowie. Zdecydowanie opowiedzieli się za tym, że wprowadzanie ograniczeń kadencji byłoby raczej ze szkodą dla samorządów niż z pożytkiem. Od jakiegoś czasu toczy się publiczna debata w tej materii, ale jak widać, włodarzy będzie ciężko przekonać, że mogą jednak nie mieć racji.
Dziś jest trudno wyrokować w temacie wprowadzania kadencyjności władz. Ale kiedy popatrzymy sobie choćby na lokalne podwórko, można mimo wszystko nabrać przekonania, że ograniczenie kadencji do pełnienia funkcji prezydenta, ma więcej plusów niż minusów. Po pierwsze dlatego, że kiedy władza, która na przykład miałaby większość w samorządzie, jak w ostatnich ośmiu latach w Białymstoku, nie byłaby w stanie stworzyć takiej siatki wzajemnych powiązań, jaką obserwujemy obecnie w naszym mieście. Właściwie niemal wszystkie urzędy i instytucje publiczne zostały obsadzone ludźmi Platformy Obywatelskiej i teraz jeszcze Komitetu Truskolaskiego. Praktycznie ktoś spoza układu politycznego, nie ma szans lub szanse na wyższe stanowisko publiczne, są po prostu nikłe.
- Jedyną szansą na rozbicie tych skostniałych układów jest likwidacja wielokadencyjności. Nie da to jednak gwarancji, że negatywne zjawiska przestaną istnieć. Ustępujący wójt może przecież namaścić na to stanowisko zaufaną osobę i rządzić gminą z drugiego fotela. Problem jest skomplikowany i bez większej samoświadomości obywatelskiej, bez radykalnego zwiększenia frekwencji wyborczej, bez odważnych, bezkompromisowych liderów gotowych walczyć z "układem", trudno liczyć na zmianę - uważa socjolog, Radosław Oryszczyszyn.
Tylko w ostatnich miesiącach widzieliśmy wprowadzanie osób na wysokie stanowiska bez konkursu, tworzenie spółek, jakimi zarządzają osoby wyłącznie związane z określonym środowiskiem politycznym. Zaś argumenty, jakie padły na Europejskim Kongresie Samorządów w Krakowie o apartyjności gospodarzy miast, są raczej pobożnym życzeniem, niż tym, co oglądają na co dzień mieszkańcy poszczególnych miast, w tym Białegostoku.
- Jeśli mówimy o kadencyjności, to powinniśmy zacząć od Sejmu i Senatu wprowadzając ograniczenie np. do dwóch pięcioletnich kadencji. Naprawę państwa trzeba zacząć od siebie, wtedy możemy rozmawiać o kadencyjności w samorządach – zaznaczył w Krakowie prezydent Białegostoku.
Tadeusz Truskolaski odniósł się także na tej samej debacie do problemu, jakiego nie miał przez ostatnie osiem lat. Ten problem pojawił się od listopada ubiegłego roku, kiedy okazało się, ze nie ma już większości w samorządzie. Jako prezydent startujący również pod szyldem Platformy Obywatelskiej, nie uniknie kojarzenia go z tą partią. Dodatkowo dziś ma przeciwko sobie opozycyjną Radę Miasta, w jakiej większość mają radni z Prawa i Sprawiedliwości. Stąd też Tadeusz Truskolaski na forum w Krakowie narzekał, że obecnie nie ma jasnego podziału kompetencji.
- Ważniejsze od ograniczania liczby kadencji jest jasne rozdzielenie kompetencji w samorządach, aby zapobiec sporom kompetencyjnym i "politycznym igrzyskom" między włodarzami miast i gmin, a ich radami. Potrzebne jest jasne rozdzielenie kompetencji, żeby nikt nikomu nie wchodził w drogę – tłumaczył Tadeusz Truskolaski.
I widać już wyraźnie, co boli najbardziej gospodarza naszego miasta, który nie był przyzwyczajony do rządzenia w taki sposób, aby ktoś go kiedykolwiek kontrolował. Ale oderwać się od stołka raczej nie będzie chciał. Podobnie nie będą tym zainteresowani inni prezydenci dużych miast. Tak przynajmniej wynika z wypowiedzi, jakie padały.
- Partiom trochę doskwiera apartyjny prezydent. Bo posiadanie prezydenta – ich zdaniem – otwiera też możliwości dania roboty swoim ludziom. Dlatego chcieliby to przerwać i dać ograniczenie – uważa Jacek Majchrowski, prezydent Krakowa.
- Zmian trzeba dokonywać, ale muszą one być rozumne, żeby nie psuć tego, co dobrze działa – wtórował w podobnym tnie Zygmunt Frankiewicz, prezydent Gliwic.
Tego rodzaju wypowiedzi świadczą raczej o niechęci wobec rozstawiania się z gabinetami, do których przeciętnemu Kowalskiemu coraz trudniej jest się dostać. Tylko w Białymstoku od kilku lat nie można po prostu wejść i umówić się nawet w sekretariacie na spotkanie z prezydentem miasta. Od obywatela władza postanowiła odgrodzić się drzwiami z domofonem, przez które nie tak łatwo jest przejść. Inna sprawa, że prezydent dość niechętnie uczestniczy w spotkaniach z mieszkańcami, zwłaszcza tam, gdzie pojawiają się problemy. Za to chętni bywa wszędzie tam, gdzie może się czymś pochwalić. W sprawach spornych – chodzą jego zastępcy.
Warto jeszcze zwrócić uwagę, że władza utrzymywana zbyt długo w jednych rękach przynosi także zastój w działaniu. Powielane są schematy postępowania i pomysły, które się sprawdziły, bez względu na to czy obecnie społeczność miasta, potrzebuje ich, czy nie. Tak właśnie mamy w Białymstoku, gdzie główny nacisk położono na budowanie dróg i wygląd miasta. Za to kompletnie pominięta została sfera rozwoju gospodarczego i działań w obszarze kultury, a nawet spraw społecznych.
- Możliwość wielokrotnego wyboru wójtów, burmistrzów i prezydentów miała pierwotnie zapewniać stabilność. Po co zmieniać ludzi, którzy dobrze rządzą i zapewniają gminie rozwój? Rzeczywistość zweryfikowała te założenia. Na mapie Polski możemy znaleźć dziesiątki, jeśli nie setki miejsc, w których od dziesięcioleci trwa zastój i stagnacja, a mimo to samorządowe stołki dzierżą niezmiennie te same osoby. W praktyce nieusuwalne i bezpieczne na swoich stanowiskach. Dlaczego tak się dzieje? Najczęściej ci wielokadencyjni wójtowie, burmistrzowie i prezydenci tworzą wokół siebie układ wzajemnie powiązanych interesów. Za pomocą posiadanej władzy w obsadzaniu dziesiątek, setek, a niekiedy tysięcy stanowisk, uzależniają zatrudnianych przez siebie mieszkańców i ich rodziny, dla których postawienie krzyżyka przy urzędującym włodarzu daje szansę na utrzymanie pracy. Dochodzi do tego władza nad lokalnymi mediami, utrzymywanymi najczęściej przez biznes, który z kolei uzależniony jest od życzliwości wójta przy rozstrzyganiu przetargów - dodaje socjolog.
Po analizie tego co zostało wyartykułowane na kongresie w Krakowie i tego, co obserwujemy na lokalnym podwórku, można śmiało powiedzieć, że gdyby to od prezydentów, burmistrzów i wójtów zależało czy zostanie wprowadzona kadencyjność władz, to można mieć absolutną pewność, że takie rozwiązanie nie byłoby wprowadzone w życie jeszcze bardzo długo. Nie tak łatwo odkleić się od stołka, na którym jest wygodnie i nie ma co ukrywać, również wystarczająco dostatnio.
Komentarze opinie