Trwa szał zakupów przed Świętami Wielkiej Nocy. Pod galeriami handlowymi i dyskontami już od kilku dni trudno znaleźć wolne miejsce postojowe. Niestety większość wypracowanych zysków trafi poza granice kraju. Dokładnie to przewidzieli radni blisko 12 lat temu.
Kiedyś śmieliśmy się z podejmowanych przez władze decyzji, nie starając się przeanalizować jakie mogą mieć one skutki za kilka lub kilkadziesiąt lat. My sięgnęliśmy do czasów, kiedy powstawały tu pierwsze hipermarkety. Niektórzy z mieszkańców szydzili wówczas z radnych lub polityków, którzy uparcie dążyli do tego, aby ograniczyć sprowadzenie galerii i sklepów wielkopowierzchniowych do naszego miasta. Padały głosy, że bez takich obiektów będziemy zaściankiem Polski.
Okazało się, że w perspektywie czasu radni mieli rację. Obiekty wielkopowierzchniowe wykończyły niejednego lokalnego przedsiębiorcę. Nie byli oni w stanie konkurować ani cenowo, ani posiadanym asortymentem. Inna sprawa, że także w Białymstoku, mieliśmy do czynienia również z dramatami najemców, którzy utracili cały dorobek życia. Wielu z nich popadło w biedę lub choroby, z jakich nie podnieśli się po dziś dzień. Być może mało kto pamięta problemy najemców z Galerii Podlaskiej, którą klienci omijali szerokim łukiem, zaś zarząd galerii odmawiał obniżek czynszów.
- Cudem udało mi się stamtąd wyjść. Miałbym dziś ogromne problemy, gdybym musiał dotrwać tam do końca umowy. Galerię odwiedzało dziennie kilkaset osób. Na tyle sklepów kilkaset osób! Z czego nie wszyscy kupowali. Przychodzili, kręcili się i wyjeżdżali. Z innymi najemcami później liczyliśmy ludzi, jacy w ogóle tam przyjeżdżali. Obiecywano nam złote góry i płaciliśmy czynsze po 50 euro miesięcznie za metr. Mi udało się stamtąd wyjść tylko dlatego, że zamieniłem lokal na inną galerię w innym mieście. Ale stamtąd też będę rezygnował, jak tylko umowa się skończy. Powiem jedno, to oszuści i naciągacze. Zyski są wyprowadzane z Polski i trafiają do Szwajcarii albo nawet do państw afrykańskich – mówi nam jeden z byłych najemców Galerii Podlaskiej, których chciał pozostać anonimowy.
Mężczyzna przekazał nam jak funkcjonuje cały system. Jest trudny do opisania w jednym artykule. Postaramy się sukcesywnie informować o tym, jak działa. Głownie po to, by przestrzec inne osoby, jakie mogą stać się potencjalnie najemcami różnych galerii handlowych z udziałem kapitału zagranicznego. Z jego relacji, ale także i innych osób, do których udało nam się dotrzeć wynika, że wszędzie jest podobnie.
- Jak się robi straty, żeby nie płacić podatków? Bardzo prosto. Na przykład sklep X sprowadza sobie dżem, którego słoiczek kupuje teoretycznie za 500 zł. Wiadomo, że nikt nie kupi dżemu za 500 złotych za słoik, nawet pięciolitrowy. Więc sprzedaje się go za 4 albo 5 zł, a resztę wpisuje się jako strata. I dlatego jest tak, że pieniądze są zarabiane i to ogromne. Zaś zyski wyprowadzane za granicę, a w Polsce wykazuje się stratę – tłumaczy nam były najemca.
Najwyraźniej taki lub podobny mechanizm działania obiektów handlowych przewidzieli radni z Białegostoku i to prawie 12 lat temu. W grudniu 2003 roku przyjęli oni stanowisko „w sprawie budowy hipermarketów w Białymstoku”. Już wówczas wskazywali na potencjalne zagrożenie dla lokalnego biznesu związane z budową obiektów handlowych z kapitałem zagranicznym.
„Rada Miejska Białegostoku jest przeciwna budowie zagranicznych hipermarketów i ekspansji obcych sieci handlowych w tym sklepów dyskontowych, natomiast popiera rozwój rodzimego handlu. Polskie władze nie panują nad polityką gospodarczą, realizowaną przez podmioty handlowe, zdominowane przez kapitał zagraniczny. Z obserwacji wynika, że istnieje poważne niebezpieczeństwo zmonopolizowania rynku przez te podmioty” – czytamy w przyjętym stanowisku.
Dziś trudno jest oszacować jak wielu przedsiębiorców w Białymstoku musiało zrezygnować ze swojej działalności. Nikt nie pokusił się o sprawdzenie oddziaływania zagranicznych sieci na gospodarkę lokalną. Ile miejsc pracy zostało bezpowrotnie utraconych z uwagi na nierówną konkurencję z handlowymi gigantami. Ale zwłaszcza nikt nie policzył, ile Białystok stracił z tytułu odprowadzanych podatków zanim małe sklepy zaczęły się zamykać jeden po drugim. Dziś można policzyć wyłącznie dwie rzeczy – ile do kasy miasta trafia z tytułu podatku od nieruchomości oraz podatków, które są potrącane z pensji pracowników zatrudnionych w zagranicznych sieciach.
Oczywiście władze miasta mają ograniczone możliwości przeciwdziałania w powstawaniu tego rodzaju obiektów. Najczęściej zainteresowani kupują grunty od osób prywatnych i tam lokalizują swoje obiekty. Niemniej w czasie, kiedy masowo powstawały i nadal powstają tego rodzaju placówki handlowe, nie pojawił się żaden pomysł związany z promocją lokalnego biznesu, albo choćby stworzenia programu preferencyjnych warunków dla osób, które zaczynają prowadzić działalność handlowo – usługową w Białymstoku.
„Rada uważa, iż należy stworzyć warunki do rozwoju handlu w różnych formach, także wykorzystujących nowoczesne techniki sprzedaży, jednak państwo powinno pełnić rolę regulatora, aby nie dopuścić do nadmiernej koncentracji w sektorze, co będzie zgubne zarówno dla konsumentów jak i właścicieli małych sklepów. Do czasu ustalenia polityki państwa zgodnie z ujętymi w stanowisku zasadami Rada Miejska nie widzi możliwości lokalizacji dodatkowych zagranicznych sklepów wielkopowierzchniowych” – czytamy w stanowisku Rady Miasta Białegostoku z 2003 roku.
- W tym wszystkim najbardziej winne są władze centralne w kraju. Nie ma żadnych przepisów, które regulowałyby powstawanie galerii handlowych z zagranicznym kapitałem. Mało tego, one powstają na preferencyjnych warunkach nie dając polskiej gospodarce niczego w zamian. Bo jak mówiłem, wypracowuje się zyski, jakie lądują poza Polską, a tu na miejscu są same straty. Na przykład w Niemczech nie ma możliwości pobudowania żadnej galerii w centrum żadnego miasta. A u nas proszę bardzo – mówi nasz informator.
Blisko 12 lat temu część białostoczan śmiała się z zaściankowego myślenia ówczesnych radnych, że bali się zagranicznego kapitału. Dziś można powiedzieć, że bali się słusznie. Przewidzieli bowiem niszczycielską potęgę zagranicznych sieci i koncernów. Pozostaje wierzyć, że obecni radni z prezydentem włącznie również wykażą się troską i podejmą działania w obranie lokalnego handlu.
My zaś z tego miejsca możemy chociaż zaapelować do czytelników, aby świąteczne zakupy starali się robić w sklepach miejscowych przedsiębiorców. Ich podatki zostaną w Białymstoku. Będziemy starali się uświadamiać, że takie działanie leży w interesie nas wszystkich. Im więcej osób będzie świadomych tego co się dzieje i zacznie o tym głośno mówić, tym łatwiej będzie można wpłynąć na polskie władze, aby zajęły rozwiązaniem tego problemu. Być może nowe przepisy wyrównają w końcu różnice pomiędzy polskim i zagranicznym biznesem.
Komentarze opinie