Reklama

Strach puścić dziecko do szkoły?

03/08/2014 10:55


Niestety rodzice, którzy martwią się o bezpieczeństwo swoich dzieci w szkołach, mają do tego powód. Z roku na rok bowiem jest coraz bardziej niebezpiecznie. Najtrudniejsza sytuacja jest w gimnazjach. Blisko 10 procent dzieci było ofiarą agresji słownej, fizycznej lub doświadczyło cyberprzemocy.

Opublikowany  raport Najwyższej Izby Kontroli nie pozostawia żadnych złudzeń. Jest źle i wszystko wskazuje na to, że będzie jeszcze gorzej, jeśli nie zostaną podjęte odpowiednie działania. W szkołach bezpiecznie nie jest. Zaś rządowy program "Bezpieczna i przyjazna szkoła" zakończył się niepowodzeniem. Sprawdziliśmy przy okazji jak sytuacja wygląda w białostockich szkołach i z tego, co udało nam się ustalić, nasze miasto nie odstaje od reszty kraju.

Jeszcze kilka miesięcy temu pytaliśmy kuratorium oświaty o incydenty, do jakich dochodzi na terenie miasta. W odpowiedzi otrzymaliśmy informację, że wszystko jest w porządku i incydentów nie ma. Pytaliśmy dokładnie o przemoc uczniów wobec nauczycieli. Bowiem w raporcie NIK także można poczytać i o tym zjawisku, które jest coraz częstsze. W tej sprawie kuratorium odpisało nam tylko jedno zdanie.

Do Kuratorium Oświaty w Białymstoku nie wpłynęło żadne tego typu zgłoszenie – poinformowała Hanna Marek, rzecznik prasowa.

Tymczasem rodzice mówią zupełnie co innego. Wiedzą o przemocy, starają się z nią uporać własnymi sposobami. Niektórzy rodzice wręcz mówią o tym, że znają przypadki szykanowania nauczycieli. Ale skoro sama szkoła nie reaguje, oni tym bardziej nie mają instrumentów do działania.

Syn mi mówił, że na zajęciach wychowania fizycznego jeden z nauczycieli jest obrażany, wyzywany od kurdupli, że dzieci rzucają w niego celowo piłkami. Jak mówiłam o tym na zebraniu jeszcze przed końcem roku szkolnego, wychowawczyni klasy powiedziała, że raczej by wiedziała o takich incydentach i sprawy nie ma – powiedziała nam Joanna mama gimnazjalisty.

Już nawet w podstawówkach to czasami leci takie słownictwo, że nie wiadomo czy szkoła bardziej edukuje czy deprawuje. Kiedy odbierałam córkę słyszałam jak troszkę starsze dzieci opisywały swoją nauczycielkę od matematyki w słowach „suka”, „menda” i jeszcze padały teksty, że nogi ma „jak kąt rozwarty” – mówi nam z kolei Urszula, mama 8 – letniej Weroniki.

Najbardziej rozpowszechnionym w zjawiskiem patologicznym w szkołach jest agresja słowna i fizyczna. Przemoc słowną jako dominującą wymieniają zarówno uczniowie (74 proc. spośród 2359 przebadanych ankietowo przez NIK) jak i nauczyciele (43 proc. z prawie 1000). O agresji fizycznej mówi 58 proc. uczniów i 15 proc. nauczycieli. Także wśród przypadków odnotowywanych w dokumentacji szkolnej najwięcej jest przejawów agresji (51 proc.). NIK zauważa, że zjawisko to narasta. W latach 2005/2006 oraz 2007/2008 agresję słowną w ankietach wymieniło 52 proc. uczniów, natomiast fizyczną 50 proc. – podaje w swoim raporcie Najwyższa Izba Kontroli.

Rodzice w Białymstoku narzekają na brak współpracy z dyrekcją szkół. Kiedy dochodzi do incydentów szkoły wolą zamieść niewygodny temat pod dywan, niż realnie zadziałać. Z takim przypadkiem spotkała się Pani Marta, która przez kilka miesięcy zabiegała o przeniesienie swojego syna do innej klasy. Powodem był agresywny uczeń, który dołączył do klasy integracyjnej i dokuczał innym dzieciom. Jak nam mówi, szczególnie upatrzył sobie jej dziecko, które nie zdecydowało się na odpowiedź na zaczepki w tym samym tonie.

Mój Michał jest troszkę inny niż reszta rówieśników. Lubi czytać książki, interesuje się historią i militariami. Ma swoje pasje. Był czas, że dzieci traktowały go jak typowego kujona, ale to minęło, dogadał się. Tylko ten jeden chłopiec mu dokuczał, bo wiedział, że Michał się mu nie odgryzie. I wcale nie dlatego, że nie umie, tylko wie, że tamten jest chorym dzieckiem. Sytuacja była bardzo trudna i chciałam syna przenieść do innej klasy. Był duży problem. W końcu musieliśmy w ogóle zmienić szkołę. Rozumiem, że takie dzieci też musza się uczyć, ale po to są pedagodzy, żeby zadziałać, kiedy jest taka potrzeba. A ja tylko usłyszałam od dyrekcji, że trzeba zrozumieć chore dziecko i żebym nie robiła problemów – powiedziała nam Marta, mama Michała.

Kadra pedagogiczna zarówno w Białymstoku jak i w Polsce nie jest jeszcze odpowiednio przygotowana do rozpoznawania zagrożeń i wczesnej interwencji. Wszystkie skontrolowane przez NIK szkoły organizowały szkolenia dotyczące sposobu reagowania na zjawiska patologiczne - jak się jednak okazało - to nie wystarcza.

W przeprowadzonym przez Najwyższą Izbę Kontroli badaniu ankietowym prawie 30 proc. nauczycieli przyznało, że wciąż nie ma dostatecznej wiedzy na temat ryzykownych zachowań uczniów. Aż jedna trzecia szkół nie uczy np. swoich nauczycieli, jak prawidłowo sporządzać i skutecznie realizować programy profilaktyczne, dostosowane do potrzeb konkretnych grup dzieci i młodzieży.

(K. Wiktorzuk/ Foto: Flickr.com/ Thomas Favre-Bulle)
Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo fakty.bialystok.pl




Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Wróć do