Reklama

Szykują się kolejne blokowiska

22/11/2016 15:38

Jedno mniejsze, drugie większe – dwa nowe blokowiska najprawdopodobniej wyrosną w przestrzeni Białegostoku. W jednym i drugim przypadku nie ma mowy o mieszkaniach komunalnych, ale o inwestycjach prywatnych – jak to w naszym mieście trwa od dawna – czyli deweloperskich. Bloków muszą spodziewać się mieszkańcy Bojar oraz Nowego Miasta.

W Białymstoku ponoć nie ma gruntów do budowy mieszkań komunalnych z programu rządowego Mieszkanie Plus. W każdym razie takie tłumaczenie można było niedawno usłyszeć z ust rzeczniczki prezydenta miasta. Zastanawiamy się w tej sytuacji, jakim cudem, gdy brak jest gruntów mieszkaniowych, można sprzedawać je deweloperom. A tak właśnie ma się stać na osiedlu Bojary, gdzie jeszcze trochę terenów miejskich zostało. Kilka miesięcy temu prezydent przedłożył radnym pod głosowanie plany miejscowe dla części osiedla Bojary, bo chce zmienić istniejące plany z przeznaczeniem miejskich gruntów – właśnie na mieszkaniówkę.

Czy nas jest stać na to, żeby wyprzedawać miejskie tereny? Czy ktoś myśli, co będzie za 10,15, 20 lat? Przecież mienie miejskie można sprzedać tylko raz. I dlaczego pan prezydent nie przedłoży planów pod tereny przemysłowe lub inwestycyjne, tylko wszystko jest robione pod zabudowę wielorodzinną – pytał już kilka miesięcy temu z mównicy radny Piotr Jankowski.

Te słowa padły podczas debaty na temat zagospodarowania części osiedla Bojary, dokładniej okolic ulicy Stary Rynek i Modlińskiej. Tam bowiem są zlokalizowane miejskie grunty, które mają szansę niebawem stać się kolejnym blokowiskiem na tym osiedlu. Choć na razie nikt nie mówi, który z deweloperów jest zainteresowany kupnem tych gruntów, to atrakcyjne tereny w ścisłym centrum Białegostoku są łakomym kąskiem praktycznie dla każdego. Miasto chce zmienić istniejące plany miejscowe, aby dało się grunty sprzedać, bo przecież potrzeby mieszkaniowe białostoczan są niezaspokojone. Takie wyjaśnienia padały niejednokrotnie z ust urzędników.

Radni już raz odesłali plan miejscowy do wnioskodawcy, nie godząc się tym samym ani na kolejne blokowisko na Bojarach, ani na sprzedaż miejskich gruntów. Jednak prezydent kolejny raz próbuje położyć tę uchwałę planistyczną pod głosowanie, bo już 16 listopada będzie tymi planami zajmowała się najpierw Komisja Zagospodarowania Przestrzennego, która wyda opinię, a następnie cała Rada Miasta. Tymczasem gruntów miejskich pod budowę mieszkań z programu rządowego – ponoć brak.

Brak ich również i na osiedlu Nowe Miasto. Tam akurat dla odmiany żadnych planów miejscowych jeszcze nie ma. Powstały już bloki w oparciu o tak zwane dobre sąsiedztwo, choć w bezpośredniej okolicy trudno znaleźć choćby cień tego dobrego sąsiedztwa, które by pasowało do wieżowców, jakie deweloper wzniósł przy ulicy Wiadukt. W niedalekiej perspektywie może tam przybyć nawet ponad dwa tysiące mieszkań, bo deweloper jest zainteresowany rozbudową.

Na ulicy Wiadukt, gdzie mieszkam, było boisko. Postawiono blok i nie wiem jak wyciągnięto 10 kondygnacji jako dobre sąsiedztwo, bo nawet kościół jest trzy razy niższy. No, ale teraz trzeba stawiać nowe bloki, bo skoro tu się zgodziliśmy na jeden blok, to czemu się nie mamy zgodzić na kolejny po sąsiedzku. Teraz jest plan, żeby wybudować kolejnych pięć, a może sześć i to tej samej wysokości – mówił w czerwcu tego roku na posiedzeniu Rady Miasta radny Marcin Szczudło.

Trudno powiedzieć, dlaczego urzędnicy i to już kolejny raz pochylają się nad terenami, dla których są obowiązujące uchwały planistyczne, jak ten na Bojarach, a nie pracują nad tymi obszarami – jak ten na Nowym Mieście – gdzie panuje w zasadzie samowolka urbanistyczna. Każdy, kto przejeżdża ulicą Wiadukt widzi doskonale, że powstałe bloki mieszkaniowe pasują tam jak przysłowiowe siodło dla świni. Urzędnikom nie przeszkadza taki stan rzeczy, podobnie jak na Legionowej, a także w innych częściach miasta. Wydają pozwolenia na bloki, bo przecież nie nadążają z przygotowywaniem planów miejscowych. I pewnie tak jest, tylko że może logiczniej byłoby pracować na obszarami, które jeszcze nie są pokryte planami.

Najwyższa pora również zacząć patrzeć na miasto perspektywicznie. Bo miasto to nie tylko osiedla mieszkaniowe i budownictwo wielorodzinne. To przede wszystkim miejsca pracy. Jeśli ich nie będzie, w nowo wybudowanych blokach, szybko może się okazać, że nie będzie komu mieszkać. Co wtedy? Dziś tym nikt się specjalnie nie przejmuje. Skoro można wycisnąć z metra kwadratowego maksimum zysków, a urzędnicy sprzyjają w wydawani pozwoleń, powstają molochy jeden za drugim. Za to gruntów pod budownictwo jednorodzinne, budownictwo komunalne – brakuje. Podobnie jak brakuje gruntów z przeznaczeniem pod przemysł, usługi oraz inny biznes.

Tymczasem od wielu lat to właśnie Białystok zamyka zestawienia stolic wojewódzkich z najwyższym wskaźnikiem bezrobocia. A przecież ludzie muszą mieć powód, żeby się przeprowadzać do naszego miasta i wówczas będzie uzasadnienie dla wznoszenia zwartej i wysokiej zabudowy. W obecnym stanie, jeśli Białystok miałby przyciągnąć jakichkolwiek mieszkańców z innych miast Polski, mógłby to zrobić nie inwestycjami deweloperskimi, których jest pełno wszędzie indziej, ale ciekawymi terenami pod zabudowę jednorodzinną. Niestety, nikt najwyraźniej o tym myśleć nie chce, bo wciąż w różnych rejonach budowane są kolejne wieżowce i raczej o wątpliwej atrakcyjności architektonicznej.

Sam jestem architektem, ale to co obserwuję od kilku lat, to mi się zwyczajnie w głowie nie mieści. Co to się wyprawia? Departament Urbanistyki to komórka urzędu miejskiego, więc instytucji, która ma służyć wszystkim, nam, miastu. A to co widzimy w przestrzeni miejskiej mija się z rozumem – mówił jeszcze we wrześniu Marek Zalewski z osiedla Mickiewicza, na którym też planowano bloki.

Ratunkiem dla zaspokojenia potrzeb mieszkaniowych w Białymstoku mogłaby być budowa mieszkań komunalnych we współpracy z deweloperami. Na pewno nie wyprzedaż gruntów i niszczenie przestrzeni publicznej. Miasto mogłoby partycypować w kosztach, zaś osoby, których nie stać na samodzielne mieszkanie mogłyby je po jakimś okresie czasu wykupywać na własność. Czyli prawie dokładnie tak, jak przewiduje program rządowy. U nas jednak łatwiej jest sprzedać grunty miejskie deweloperowi i pozwolić na wznoszenie osiedli mieszkaniowych bez poszanowania przestrzeni publicznej i później tłumaczyć, że nie mamy własnych gruntów do budowy tańszych mieszkań.

(Agnieszka Siewiereniuk – Maciorowska/ Foto: GSV)

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo fakty.bialystok.pl




Reklama
Wróć do