Wokół trwa juwenaliowa zawierucha. Fakty Białystok z tej okazji postanowiły dowieść, że Juwenalia to nie tylko koncerty i okazja do nieumiarkowania w jedzeniu i piciu z naciskiem na picie. Ale przede wszystkim fajnie zorganizowana duża miejska inicjatywa.
Każde większe miasto i każde miasto, gdzie ma swoją siedzibę jakaś wyższa uczelnia celebruje studenckie święto. Raz, że to okazja, by maturzyści nie kolidując z uczelnianym edukacyjnym porządkiem mogli spokojnie penetrować gmachy, które niedługo może staną się ich drugim domem.
Dwa, że życie żaka wcale lekkim nie jest, a imprezowanie nieraz pozwala rozwiać studencką sesyjną rozpacz. Kto myśli jednak, że całe Juwenalia to koncerty w stylu „trzy akordy, darcie mordy”, zdobne dodatkowo w wykwity nietrzeźwych młodych ludzi walających się tu i ówdzie, ten w błędzie tkwi i zaprzaństwie.
Juwenalia to o wiele więcej. Juwenalia to sprawnie działająca maszyna o wielu trybikach. Już od połowy kwietnia trwały imprezy towarzyszące, na czele z Barabanami, to jest przeglądem młodych zdolnych kapel z regionu i nie tylko, które – o ile powiodło im się w eliminacjach – mają okazję prezentować się w trakcie kolejnych koncertowych dni.
Jeśli mieliście swoich faworytów, zobaczycie ich w trakcie trzech kolejnych koncertowych dni. Jest również karaoke, którego zwycięzcy swymi trelami rozgrzeją publiczność w trakcie Dnia Muzyki Rozrywkowej (16 maja). Za nami także koncert CeZika i KlejNut, objawienia niezależnej sceny i protegowanego Czesława Mozila.
Nie tylko muzyka...
Dokładnie tak. Juwenalia to także Doba Sportu, spinająca jedną klamrą wysiłki atletyczne na tak odległych polach, jak piłka nożna, siatkówka, bowling, strzelectwo, szachy, czy zawody strongmanów.
Kto woli aktywność bardziej militarną, tego ucieszył zapewne Dzień Munduru, czyli piknik wojskowy, organizowany przez zaprzyjaźnione Stowarzyszenie Kreatywne Podlasie. Bo Juwenalia mają swoich partnerów, którzy wspierają imprezy towarzyszące lub współuczestniczą w ich tworzeniu.
Organizowano też kabareton – Białystok z uśmiechem oraz grę miejską, która miała zapoznać chętnych z tajnikami białostockiej topografii. W planach była też studencka parada. Pikanterii całej imprezie dodały zapewne też wybory Miss Studentek 2013.
Wszak, jak dowodzimy panie pobierające nauki na białostockich uczelniach – ku uciesze męskiej części studentów - często dalece odstają od stereotypu kujonicy i pinglary.
Nie tylko muzyka, choć przecież bardzo jest owa ważną. Stąd chęć organizatorów, by wyjść naprzeciw oczekiwaniom nie tylko zwartego akademickiego środowiska, ale by juwenalia stały się imprezą szerszą, miejską – taką, w której może uczestniczyć każdy i każdy znajdzie w ofercie coś dla siebie.
Stąd każdy kolejny koncertowy dzień będzie dedykowany innym brzmieniom: rockowym (Lao Che, Łąki Łan, Strachy na Lachy), hip-hopowym/reggae (Bezczel, Miuosh, Natural Dress Killers, Monilove) oraz bardziej popowym (Weekend, Zorka, Letni Chamski Podryw).
W tle przez cały czas prężnie działać będzie Alter.Namiot – istna gratka dla wielbicieli transu i bałnsu, to jest muzyki elektronicznej, a dodatkowo platforma dla promocji młodych, którzy takim graniem się u nas zajmują. Na Juwenalia jest też sens zabrać mamę, czy babcię. A jak! Trzeba pokazać jak się teraz bawi młodzież. Poza tym trochę się zmieniło od czasu Pogonaliów, a nawet od czasu, kiedy studenci opanowywali stary amfiteatr, a miejscu którego dziś stoi już bunkier opery.
Juwenalia to naprawdę impreza dla wszystkich mieszkańców.
Trud przodownika
To wszystko stanowi nielichy wysiłek organizacyjny. A od co najmniej kilku lat udaje się Juwenalia przeprowadzać sprawnie i bezkolizyjnie. W dodatku przy minimalnym, lub zerowym udziale profesjonalistów, ponieważ w sztabie zasiadają wyłącznie studenci.
Dobrze, bo któż ma decydować o kształcie imprezy adresowanej głównie do nich, jeśli nie oni sami. Dobrze, bo odbierają sznyty, które procentować mogą w dorosłym życiu. Dobrze, bo Białystok jest na mapie Polski jedynym miastem, gdzie studenci różnych uczelni, miast sprzedawać sobie wzajemnie za plecami tłustego dissa, czy wzorem kiboli, dla hecy, kraść jeden drugiemu firmowe barwy, potrafią zorganizować coś wspólnie. I ze wspólnym dobrem na uwadze. Więcej – nie dosyć, że żakom udaje się ogrom związanych z taką imprezą obowiązków i wyzwań, wychodzi im to na tyle sprawnie, że zbierali od artystów grających na poprzednich edycjach nieliche pochwały.
Na tym polu kompleksów białostoczanie nie powinni więc mieć zupełnie żadnych. A przecież to wcale nie tak hop-siup. Planowanie tak dużego przedsięwzięcia i pierwsze zręby organizacyjne wiosennej imprezy zaczynają się już jesienią poprzedniego roku. Dopiąć trzeba wszystko. Jedna poważniejsza obsuwa i cała impreza może się wykrzaczyć.
A o nieszczęście nietrudno. Wystarczy złapana w drodze na imprezę guma, atak filipińskiego (lub lokalnego) wirusa, czy awaria natury elektrycznej, hydraulicznej, czy – nie przymierzając - nuklearnej. Należy zawsze spodziewać się niespodziewanego, by nie stanąć w obliczu nieobliczalnego.
Tym bardziej, że jednym jest sprawna organizacja, a czym innym ograniczenie niedogodności, które czekają mieszkańców niekoniecznie zainteresowanych juwenaliowym ubawem. Tu znów organizatorzy mogą poszczycić się niezłym wynikiem, od wielu lat nie zdarzył się bowiem przy okazji Juwenaliów żaden szczególny incydent. A że jeden z drugim żak, czy inny bywalec imprezy przegnie z procentami... Na to nie sposób mieć wpływu. Można najwyżej pilnować, by takowy nie psuł zabawy innym.
Kilka dni studenckiego święta to doskonała okazja do rozrywki i integracji. To w jakimś stopniu także wizytówka miasta, które dobrze zorganizowaną imprezą całkiem nie-źle się promuje. Może więc warto pomiędzy jednym piwkiem, a drugim, tańcem, a łamańcem (kagańcem?) pomyśleć o tym, żeby za rok wziąć się za robotę i dołożyć na pokład własne dłonie?
Było super :)
Niestety :( to co dobre to szybko się kończy
Do zobaczenia za rok! Wielkie dzięki organizatorom!
Jaka szkoda ,ze juz po wszystkim :(